Rozdział 2
Zaraz po zatrzaśnięciu drzwi, zrzuciłam buty i gniewnym ruchem zawiesiłam kurtkę na wieszaku. Mama w mgnieniu oka pojawiła się naprzeciwko mnie z pytającym wyrazem twarzy.
- Nie ważne, po prostu... nieprzyjemna sytuacja. – Odparłam, niemal biegnąc do swojego pokoju.
- Zejdź później na kolację! – Krzyknęła, zanim z trzaskiem zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie plecami, wypuszczając głośno powietrze. Właśnie byłam świadkiem kolejnego morderstwa, którego nikt poza mną nie widział. Czy czułam, że wariuję? Jak najbardziej. Czy mogłam coś z tym zrobić? Nawet nie było takiej opcji.
Zrzuciłam z ramienia torbę, która zamiast wylądować na krześle, jak zamierzałam, spadła z niego z głośnym hukiem. Spiorunowałam ją wzrokiem, przeklinając w myślach swoje szczęście. Cała ta sytuacja bardzo mnie irytowała. Na samym początku byłam przerażona, cały czas płakałam i nabawiłam się depresji. A teraz? Jedyne, co czułam, to niepohamowana złość. A pytania, ciągle te same, nękały mnie dzień w dzień. Dlaczego przydarza się to akurat mnie? Dlaczego inni tego nie widzą? Co jest ze mną nie tak?
Wskoczyłam na łóżko, lądując na plecach, a wzrok utkwiłam w suficie. Uważnie studiowałam go wzrokiem, zdziwiona, że jest idealnie równy. W jakiś sposób rozdrażniło mnie to jeszcze bardziej, bo na myśl przyszła mi czystość tego małego dziecka, które zostało dzisiaj zamordowane. Przyciągnęłam na twarz poduszkę, przyciskając ją do siebie i zaczęłam krzyczeć.
Kiedy skończyłam, podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam dookoła. Chociaż na chwilę opuściły mnie złe emocje, więc postanowiłam to wykorzystać. Podeszłam do biurka, wyciągając spod niego biały papier i sięgnęłam po ołówek, po czym zaczęłam rysować.
Starałam się nie myśleć nad tym co robię, bo wiedziałam, że w takim wypadku moje myśli mogłyby podążyć w nie pożądanym kierunku, a tego nie chciałam.
W momencie, w którym odkładałam ołówek, za oknem robiło się ciemno. Spojrzałam na kartkę, teraz już pokrytą ołówkiem i przyjrzałam się jej oceniając powstały obraz.
Na kartce znajdowała się podobizna wymyślonej przeze mnie dziewczyny. Jej oczy nie miały źrenic ani tęczówek; były całkowicie białe. Usta lekko rozchylone, znajdowały się pod prostym, drobnym nosem. Twarzy była napięta i wyrażała głęboki smutek i niedowierzanie. Jasne, kręcone włosy przerzucone były przez prawe ramię i sięgały jej tuż pod obojczyk. Nad lewym uchem wetknięty miała w połowie rozwinięty pąk różny. Oprócz okrągłego, dużego kolczyka z biżuterii miała również naszyjnik z pereł, który miał zawieszony na środku sznurka ogromny kamień szlachetny. Wykończeniem rysunku była delikatna falbanka, która ciągnęła się od odsłoniętego ramienia i znikała pod włosami.
Spojrzałam na swoje ręce i bez zdziwienia zauważyłam, że są one pokryte ołówkiem. Odsunęłam się od biurka, potykając o torbę, która wcześniej spadła mi na podłogę. Prychnęłam pod nosem, po czym szybko poszłam umyć ręce, a następnie wróciłam do pokoju.
Zgasiłam lampkę, przy której rysowałam, po czym podeszłam okna i oparłam się o parapet. Spojrzałam na krajobraz i uśmiechnęłam się smutno. Wcześniej mieszkałyśmy w wysokim apartamentowcu, z którego widok rozciągał się na całe miasto znajdujące się w dole. Dlatego teraz dziwnie było mi patrzeć na ruch uliczny, który znajdował się zaledwie jedno piętro poniżej mnie. Z drugiej strony było coś ciekawego w mieszkaniu tak blisko życia innych ludzi. Teraz miałam widok na wiele innych domów, a patrząc przez okno mogłam obserwować jak ludzie spacerują w dole i zastanawiać się, co przywiało ich w te strony.
Oparłam czoło o chłodną szybę, a mój wzrok wędrował wzdłuż budynków naprzeciwko. Nagle zamarłam, dostrzegając coś, co natychmiast zmroziło mi krew w żyłach. Niemal naprzeciwko mojego okna, między dwoma budynkami znajdowała się ślepa uliczka, szeroka na około 3 metry, a długa na niecałe 10. Ale to nie ona mnie przeraziła, tylko trzy postacie, które się w niej poruszyły. Na początku wydawało mi się, że mi się przewidziało, ale jednak tak nie było. Kiedy u jednej z nich dostrzegłam błysk znajomych blond włosów, moje serce zatrzymało się na chwilę, po czym zaczęło bić w niesamowicie szybkim tempie. Później dostrzegłam jasnowłosą dziewczynę. Udało mi się ją dostrzec, ponieważ jej włosy wyłoniły się z cienia i udało mi się dostrzec zarys jej sylwetki. Podejrzewałam, że była to ta sama dziewczyna, którą spotkałam kilka godzin wcześniej przed kawiarnią. Trzecią postać dostrzegłam dopiero na samym końcu, kiedy jego ręka wychynęła z cienia i wskazała coś bliżej nieokreślonego. Kiedy zdałam sobie sprawę, że wskazuje mój dom, pisnęłam i sięgnęłam po zasłony, żeby zasłonić nimi okno. Ostatnim co zdążyłam zobaczyć, to trójka osób wychodzących z cienia.
*
Sen niestety minął zbyt szybko. Z nienawiścią w sercu wyłączyłam dzwoniący budzik, po czym nakryłam głowę kołdrą, pragnąc zniknąć przed całym światem. Niestety ledwo zdążyłam zamknąć oczy, a telefon znowu zaczął wibrować, co oznaczało, że już czas, w którym musiałam koniecznie wstać.
Zrzuciłam siebie przykrycie i prychnęłam, odrzucając z oczu brązowe kosmyki. Podeszłam do okna i rozsunęłam zasłony, których zwykle nie zasłaniałam. Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, dlaczego zeszłego wieczoru to zrobiłam. Kierowana irracjonalną myślą, spojrzałam w ten sam zaułek, ale nikogo tam nie było. Miałam ochotę roześmiać się nad swoją naiwnością i tym, jak bardzo mam chory umysł, ale zrezygnowałam z tego, ponieważ to zachowanie nie byłoby normalne. A przynajmniej mniej niż wymyślone postacie mordujące przypadkowych ludzi, których spotykają na swojej drodze.
Przeszedł mnie dreszcz na samą myśl o tym, że ja mogłabym być następna, a lekarze wytłumaczyliby to, jako „nieumiejętność poradzenia sobie, które prowadziło prosto do samobójstwa". Już niejednokrotnie słyszałam od psychologów, że powinnam kontynuować terapie, ale nie było w tym sensu, bo żadna nic nie zdziałała.
Po wykonaniu porannej toalety i ubraniu się, byłam gotowa do stawienia czoła college'owi. Przed wyjściem wzięłam bułkę i torbę z zeszytami, po czym wraz z GPS-em na telefonie, skierowałam się w stronę uczelni.
Uważnie śledziłam drogę, bo nie chciałam spóźnić się na pierwsze zajęcia, ponieważ zgubienie się w Brighton uważałam za dość słabą wymówkę.
Najprawdopodobniej szłabym dalej, ale nagle ktoś na mnie wpadł. Była to dziewczyna w wieku zbliżonym do mojego. Spojrzała na mnie zdziwiona, a po chwili w jej brązowych oczach błysnęło rozpoznanie. Poczułam zimny dreszcz przebiegający po moim kręgosłupie, kiedy zrozumiałam, że widziałam tę dziewczynę ubiegłego wieczoru, w tym ciemnym zaułku. Najwidoczniej rozpoznanie było obustronne.
- Przepraszam. – Mruknęłam, po czym zaczęłam przeciskać się między ludźmi, doskonale wyczuwając jej wzrok na sobie. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, że podąża za mną. Z ulgą stwierdziłam, że zostało mi 100 metrów do celu i widzę przed sobą budynki college'u.
Przyśpieszyłam kroku, pragnąc zgubić dziewczynę, a nawet jeśliby się to nie udało, to chociaż dotrzeć do szkoły, zanim ona zdąży się ze mną zrównać. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy tylko minęłam próg uczelni i po kilku krokach, obejrzałam się za siebie. Jasnoowłosa dziewczyna stała obok bramy wejściowej, uważnie śledząc moje ruchy. Kiedy zauważyła, że się jej przyglądam, posłała mi rozbawione spojrzenie, zarzuciła włosami i jak gdyby nigdy nic, zarzuciła kitką i ruszyła w tylko sobie znanym kierunku.
Pokręciłam z rozbawieniem głową, po czym rozejrzałam się po kampusie. Szybko otworzyłam jego mapkę na telefonie i okazało się, że budynek, w którym mam mieć pierwsze zajęcia, znajduje się tuż obok mnie. Nie zastanawiając się dłużej nad sytuacją, która przed chwilą miała tu miejsce, poszłam w tym kierunku, postanawiając, że nigdy więcej nie dam się ponieść wyobraźni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro