Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

the way they leave; miniaturka 🚬

        Czasami, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, zdarzało się, że moja matka opowiadała mi o moim ojcu. Właściwie - nie o nim, a o rozstaniu. O tym, jak bardzo go kochała, gotowa zrobić dla niego wszystko i o tym, jak bardzo ją zranił, tłumacząc się, że potrzebuje wolności.

        Po tylu latach, nadal mogę przywołać w pamięci obraz domu w którym się wychowałam -butelkowozielonego dywanu leżącego na samym środku dębowej podłogi, na którym nie wolno było mi się bawić, w obawie, że zabrudzę materiał i trzeba będzie go wyrzucić; dwóch stojących naprzeciwko siebie ciemnych foteli, które zapadały się pod moim ciężarem nawet wtedy, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, i stojącego pomiędzy nimi stolika do kawy, na którym nigdy nie widziałam kawy.

       Mama zwykła zasiadać naprzeciwko mnie, jakby chciała zachować dystans. Tak mi się wydawało, z wiekiem jednak doszłam do wniosku, że mój sposób myślenia nie miał z rzeczywistością zbyt wiele wspólnego - w końcu bywały też takie wieczory, kiedy pozwalała mi siadać na swoich kolanach, wtulać się w jej szyję lub bawić pięknymi rudymi włosami, których zawsze jej zazdrościłam. Dla każdego takiego wieczoru, dla każdej wspólnej rozmowy przy nikłym świetle sączącym się z żarówek umieszczonych w żyrandolu, potrafiłam znaleźć wspólny element spajający je w jedną całość - niezależnie od tego, czy miała gorszy dzień, czy wszystko szło po jej myśli, zawsze płakała.

       Po kilku minutach jej małej przemowy, w kącikach oczu można było dostrzec lśniące łzy, którym za wszelką cenę nie pozwalała spłynąć po policzkach, mając niesłabnące nigdy wrażenie, że nie może dać po sobie poznać, że w jakiś sposób nadal ją to boli, że wcale nie jest tak silna jak mogłoby się wydawać. A przecież wtedy nie miało to dla mnie absolutnie żadnego znaczenia - myślałam, że tak po prostu musi być, w końcu jeśli ktoś pojawia się w naszym życiu, w końcu z niego odejdzie, a ten kto zostanie sam trochę przecierpi, finalnie dochodząc do siebie.

      Łzy nie wydawały się być czymś wstydliwym, a zostawianie tych, którzy nas kochają, nie uchodziło w mojej opinii za zbrodnię - to po prostu się działo. Działo się tak samo jak śmierci najbliższych, jak zakończenia książek, jak ostatnie dni w roku. Nikt nigdy nie mówił, że coś jest na zawsze, dlaczego miałoby? W życiu nie przyszło mi do głowy obwiniać ojca o to, że mama jest smutna, w końcu to ona się przywiązała, to ona wzięła obecność mężczyzny którego kochała za pewnik. W tym również nie widziałam nic złego - może po prostu nie byli dla siebie przeznaczeni, może po prostu nie wszystko działo się tak, jakbyśmy tego chcieli.

       Naprawdę chciałabym dalej myśleć w ten sposób, jednak kiedy sama weszłam w prawdopodobnie pierwszy poważny związek w moim życiu, który z czasem zaczęłam postrzegać również jako ostatni w ogóle, zaczęłam dostrzegać, że to wszystko wcale nie było tak czarno-białe, jak mi się całe życie wydawało.

       Kochałam Diego tak mocno jak tylko potrafiłam. Jezus, bywały takie momenty, kiedy czułam absolutne przerażenie, kiedy zdawałam sobie sprawę, ile byłabym w stanie dla niego zrobić lub poświęcić. Odpowiedź znajdowała się niebezpiecznie blisko definicji wszystkiego, a to sprawiało, że nie mogłam spać po nocach, nękana wspomnieniami z dzieciństwa i słowami mojej matki, która zawsze podkreślała, że też zrobiłaby absolutnie wszystko, by zatrzymać ojca przy sobie. Nigdy nie chciałam, aby moja relacja z ukochaną osobą wyglądała jak małżeństwo moich rodziców - tego chciałam za wszelką cenę uniknąć. Nie chciałam zostać porzucona, a tym bardziej nie miałam zamiaru być tą, która zostawia ukochanych za sobą, nawet jeśli za dziecka myślałam, że to totalnie w porządku - widocznie życie zweryfikowało moje poglądy i nie pozwoliło dłużej wierzyć w monochromatyczność relacji międzyludzkich.

       Niestety, nawet przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności zdarzają się sytuacje, którym nie można zapobiec i trzeba je zwyczajnie zaakceptować.

        Podobnie jak w mojej pamięci utkwił wygląd salonu znajdującego się w rodzinnym domu, tak samo żywy pozostanie obraz mojego narzeczonego stojącego przede mną i mówiącego coś do mnie, jego warg układających się w słowa, których nie pamiętam i spojrzenia, z którego nie potrafiłam wyczytać nic poza ulgą wymieszaną z poczuciem winy. Chwilę później pakował do walizki swoje rzeczy, które zwykłam nazywać naszymi, unikając ze mną kontaktu wzrokowego, jakby w jakiś sposób czuł się źle z tym, co robi - a to natychmiast sprawiło, że sama poczułam się źle, bo tak samo jak nie chciałam być zostawiona, nie chciałam, żeby komuś sprawiło to ból. Pomyślałam nawet, że wolałabym zastać po powrocie do domu pustą szafę, puste łóżko i pusty dom, z wiszącą na lodówce kartką o idiotycznej treści jak w tych wszystkich amerykańskich melodramatach o rozstaniach. Może bolałoby mniej.

       Kiedy w końcu odwrócił się w moją stronę, po kilku minutach ciszy przerywanej jedynie szelestem jego rzeczy lądujących na dnie bagażu, poczułam jak coś we mnie pęka. Nie chodziło już dłużej o jego spojrzenie, o puste półki w szafie, ani o fakt, że niedługo zostanę sama - byłam w stanie to wszystko zaakceptować, w końcu takie rzeczy się działy, tak?

       Historia zatoczyła koło i nie mogłam uwierzyć, że wiedząc wszystko o tym, co działo się w mojej rodzinie, pozwoliłam aby to się powtórzyło. Nagle zrozumiałam, dlaczego mama płakała, nawet udało mi się wykrzesać dla niej odrobinę współczucia, już wiedząc, że zostanie samemu nie jest ani trochę przyjemne i że ciężko się na coś takiego przygotować. Tym, czego nie potrafiłam zrozumieć, był ciągły brak złości na ojca. Powinnam go nienawidzić, albo czuć choć odrobinę żalu za to, że potrafił tak potraktować kogoś, kto był gotowy dla niego zabić i zginąć. Powinnam być wściekła, że zrobił to bez słowa wyjaśnienia i choćby głupiego 'przepraszam'.

       Podobnie jak moja matka nie potrafiłam znieść porzucenia, jednak w odróżnieniu od niej, nie obwiniałam Diego, a cały swój żal i smutek przekułam w poczucie winy, które nie pozwalało mi spokojnie oddychać. Musiałam jednak nauczyć się to akceptować, nawet jeśli tak naprawdę nie chciałam.

       W końcu takie rzeczy się zdarzają, prawda?

13.02.2020


(a/n) Jak ogarnę lekcje to tu wracam, w tym tygodniu się postaram jeszcze coś wrzucić xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro