Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

the price of life; triple drabble 🚬

      Cena życia równała się wartości czterech złotych — tyle samo należało zapłacić, aby otrzymać od sprzedawczyni z ciasnego kiosku w pobliżu dworca autobusowego stalową żyletkę i opakowanie pomarańczowych tic taców.

      Z pozoru mało, a jednak wiele.

     Łukasz — jak w każdy trzeci piątek miesiąca — nerwowo wystukiwał palcami bliżej nieokreślony rytm, nie przejmując się krzywym spojrzeniem pomarszczonej kobiety, kiedy ta położyła na niewielkiej ladzie produkty o które poprosił. Szybkim ruchem zgarnął je do jedynej niedziurawej kieszeni czarnego płaszcza, po czym niemal rzucił na bilownicę pognieciony banknot dziesięciozłotowy, wyglądający jakby znalazł go na ulicy i ściskał w ręku całą drogę do sklepu. Starucha sprawnie odebrała banknot, sięgając do szkatułki, aby wydać resztę, a chłopak kątem oka dostrzegł, jak obserwuje go spode łba z niesmakiem.

      — To do temperowania ołówka, te plastikowe temperówki... — przerwał, czując, że nie brzmi to ani logicznie, ani wiarygodnie. — Takie niewytrzymałe jakieś, łamią się, a tym szybko naostrzę ołówek!

    Kobieta uniosła jedynie brew, ostentacyjnie rozkładając gazetę, powracając do nieciekawej w mniemaniu chłopaka lektury o wynikach ostatnich wyborów. Podziękował za obsługę i ruszył w kierunku blokowiska w którym mieszkał.

   Znalazłszy się na cuchnącej alkoholem i wyłożonej zakurzonym dywanem klatce schodowej, ponownie sięgnął do kieszeni, jakby chcąc sprawdzić, czy przedmioty nadal się tam znajdują. Z ulgą stwierdził, że opuszki palców wyczuły boki kanciastych przedmiotów, niemal kalecząc palce o mniejszy z nich. Wziął głęboki oddech, wyjmując je powoli, chcąc jeszcze raz obejrzeć prowizoryczny obraz własnej śmierci.

    I wtedy pomyślał, że coś nad nim czuwa. Bo nie było tak, że za wszelką cenę chciał umrzeć — w życiu  nie podciąłby sobie żył kawałkiem szkła, nie powiesiłby się na sznurze w piwnicy ani nie wpakowałby w siebie trzech opakowań leków nasennych. To zawsze musiała być żyletka i pomarańczowe tic taki, w innym wypadku Łukasz nadal pozostawał przy życiu.

    A te, które trzymał w ręku, na szczęście były miętowe.

15.11.2019

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro