Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI

Nudząc się w autobusie, Nightmare spojrzał na kolegę. Zastanawiała go ich przeszłość. Jak się poznali, zaprzyjaźnili. Jakim cudem ten sam szkielet, który był prześladowany i nękany zdobył jakichkolwiek sprzymierzeńców i przyjaciół? Nie rozumiał tej lojalności. Nie rozumiał tego uczucia. W końcu od zawsze miał tylko brata, którego sam zostawił. Ponoć. 
Śpiący Error poruszył się niespokojnie przez sen. Jego brwi marszczyły się, a następnie łagodniały. 
- Masz koszmar... - wyszeptała do siebie ośmiornica i chcąc obudzić kolegę wyciągnęła w jego stronę dłoń. Wtedy także przed oczami pojawiła mu się ciemność. 

Las w którym się znajdywał był całkowicie pusty. Stawiając niepewne kroki Nightmare rozglądał się dookoła. Chciał krzyczeć, jednak głos był przeciw niemu. 
- Skoro byłem dla ciebie najważniejszy to czemu pozwoliłeś mnie zabić? - usłyszał niewyraźny głos. Szybko ruszył w tamtą stronę mimo, że nikogo nie widział.
- Pozwoliłem podjąć ci decyzję... - tym razem był pewien do kogo należy ten głos.
- To twoja nędzna wymówka? - nogi zaczęły same biec w stronę dźwięku - Tak naprawdę się bałeś zainterweniować! Tak samo jak wcześniej! Ty to wiesz i ja to wiem! Jesteś zwykłym tchórzem! - zatrzymał się - Niedługo i go zostawisz... Jak zwykle... - grunt zaczął rozpadać mu się pod nogami.
- Z-zaczekaj! - oczy Nightmare'a się zamknęły.

Obudził się niemal od razu rozglądając panicznie na boki. To był jego sen? Nie. To było coś innego. Spojrzał na dalej śpiącego Error'a. 
- Wszedłem ci do snu... - zacisnął dłonie. Jest na tyle potężny, że może to robić bez większych przeszkód - Jestem naprawdę silny... - włączył telefon i wszedł w galerię - Ale nie tak silny jak byłem... znaczy... byłeś... ten zły ja... - walnął się w czoło spoglądając na jedno z dawnych wspólnych zdjęć - Mimo braku uśmiechu... Coś sprawia, że czuję jak byłeś szczęśliwy... - już miał wychodzić z aplikacji, gdy dostrzegł pewien folder zdjęć. Nazywał się on ,,My bb" - Co to znaczy..? - wszedł w niego i kliknął jedno z wielu zdjęć - To jest... - z dziwnymi uczuciami przyglądał się jak Error wystawia język do obiektywu, gdy ktoś obejmuje jego ciało. Twarz obcego, jednak była niewyraźna. 
- Chyba mówiłem ci byś nie robił nic głupiego... - ziewając Error przetarł twarz.
- P-przepraszam... Po prostu... zaciekawiła mnie nazwa - oddał telefon.
- Znając życie też bym grzebał po czyimś telefonie, gdyby mi go dał. Taka kolej rzeczy - westchnął przyglądając się zdjęciu.
- Wiem, że to niezbyt stosowne pytanie, ale... Kim jest ten szkielet? Wydajecie się... bardzo blisko... - kolejna fala bólu przeszła przez duszę glicza.
- To... to był mój znajomy - przesunął palcem w bok - Taki, który bez problemu wywoływał mój śmiech - położył kciuk na ekranie - Ale był zbyt uparty i dumny, by się poddać lub mnie posłuchać. Co doprowadziło do jego śmierci - wyjaśnił krótko, a Nightmare odczuł niewielką gorycz jak i poczucie winy.
- Przykro mi... Musiałeś naprawdę ciężko to znosić... - wyszeptał - I przeprasz-
- Masz nie przepraszać. Zachowuj się w końcu jak Nightmare... Przynajmniej udawaj, że nim jesteś - wtem pojazd się zatrzymał - Dojechaliśmy?
- Mamy nakaz, by przeszukać ten autobus! - do maszyny weszły dwa uzbrojone potwory rozglądając się dookoła.
- Cholera... Musimy cię schować... - kiedy nieprzyjaciele kolejno zaczęli sprawdzać pasażerów Error wpadł na pomysł - Zmień się w papkę i schowaj pod krzesłem... - wyszeptał do niego.
- C-co..? J-ja nie umiem... - spanikowany Nightmare bardziej schował się za fotelami, by nikt go nie dostrzegł.
- Zaraz tu podejdą. Wyobraź sobie, że jesteś kałużą... - potwory były coraz bliżej.
- N-nie wiem jak być kałużą... 
- Więc mamy z lekka przerąbane - jeden z nieprzyjaciół podszedł do naszej dwójki.
- Poproszę wasze bilety i dowód tożsamości - powiedział spoglądając na Error'a - Szybko - szkielet pokazał kartkę i niepewnie zaczął szukać dokumentu - Ty także - dodał zerkając na zakrytego kapturem.
- Proszę mu wybaczyć. To mój syn. Jest z lekka upośledzony - wyciągnął kartę pokazując ją - I niestety wszystkie jego papiery zostawiłem w domu - próbował kombinować, jednak.
- W takim razie niech chociaż zdejmie kaptur. Szukamy naprawdę złego potwora - króliczy stwór wystawił dłoń, by zdjąć kaptur Nightmare'owi.
- Mamy go! - krzyknął nagle drugi obezwładniając osobę siedzącą niedaleko naszych bohaterów.
- N-niech pan zaczeka! T-to pomyłka! - oboje złapali mężczyznę.
- Najmocniej przepraszamy za wszelkie opóźnienia - powiedzieli i wyszli z szarpiącym się potworem. Error wtedy spojrzał na ośmiornicę.
- Co zrobiłeś? - spytał niepewnie, a ten zacisnął dłonie.
- Ja... ja nie wiem... - wyszeptał.
- Skoro nie wiesz, wychodzi na to, że mamy szczęście - gdy tylko to powiedział autobus na nowo ruszył - Mamy kilka minut w plecy... Plus informacje, że Reaper już o tobie wie... Przesrane... - Nightmare patrzył na niego zdziwiony.
- S-skąd wiesz, że oni byli od Reaper'a..? - ten jedynie spojrzał na niego zirytowany.
- Zawsze rozpoznam jego ludzi. Tego możesz być pewny - schował wszystko co potrzebne.
- Okej... A tak właściwie dokąd jedziemy? - Night zmienił temat.
- Do twojego brata.
- N-nie o to mi... Ehh... Wcześniej mówiłeś, że cała podróż potrwa dwa dni... a nagle zmienia się w pięć godzin... - poprawił kaptur.
- Ta. Bo tak było do czasu, aż nie wyciągnąłem zapasowych pieniędzy ze skarbonki. A tak serio to po prostu jeśli uda nam się podróżować autobusami to może podróż potrwa około jednego dnia - Nightmare przerwał.
- Czyli chciałeś iść ze mną piechotą... taki kawał drogi..? - spojrzeli sobie w oczy.
- Byłoby taniej. Ale okazało się, że wystarczy mi kasy na autobus, więc... Oto wystarczy, że za te około trzy godziny wysiądziemy i pojedziemy innym, a potem jeszcze tym który kieruje się w nasz zamierzony cel. Łapiesz? - szkielet skinął głową - I dobrze - glicz rozsiadł się wygodnie - A teraz ty się zdrzemnij... Wyglądasz na przerażonego tą sytuacją .
- Okej... Dziękuję... - i tak zamknął oczodoły ignorując dziwne odczucie dookoła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro