Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9. Słabość.

Kiedy wbiegłem do domu mojego lekarza od razu wskoczyłem mało nie wywracając się z fotelu. Chwyciłem mocno swój kocyk i misia po czym skuliłem się w kulkę. Zacząłem płakać skulony w fotelu. Z powodu dużych nerwów zacząłem odruchowo ssać swój kciuk. Zawsze gdy byłem zdenerwowany gdy byłem mały ssałem kciuka. Leżałem tak w fotelu płacząc cicho tuląc kocyk razem z Teddy'm. Nie wiem jak długo to trwało. Po bardzo długich minutach uspokoiłem się z wielkim trudem. Leżąc tak spojrzałem pociągając nosem na swojego misia.

-W-Widzisz Teddy? Ten cały super bohater z tymi dzieciakami zniszczył medalion rodziców.- Powiedziałem pociągając nosem.- A-Ale ja nie pozwolę mu więcej mnie tak krzywdzić.- Powiedziałem pociągając ponownie nosem. Czułem jak głowa mnie boli. Zmęczony bólem głowy od płaczu położyłem się w fotelu. Nie wiem nawet w której chwili zasnąłem.

(Perspektywa Maxa)

Kiedy wszedłem do swojego domu zauważyłem śpiącego w fotelu Robbiego. Syn Rebecci i Rudolpha leżał skulony. Ssał przez sen kciuka jednocześnie tuląc misia, kocyk jak i zniszczony medalion. Zabrałem z kanapy koc którym go okryłem. Wziąłem ostrożnie ostatni przedmiot i udałem się do swojego gabinetu aby go naprawić. Długo mi to zajęło. W międzyczasie się mocno zamyśliłem. Zajmowałem się swoją pracą kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Gdy tylko dałem znać, że można wejść już po chwili zauważyłem go. Robbiego z rodzicami. Mały chłopiec mocno trzymał się nogi matki trzymając w chudych rękach pluszowego misia. Widziałem jak drugą rączką przykłada sobie do noska chusteczkę. Wiedziałem co się stało. Ponownie miał krwotok z nosa. Zawołałem pielęgniarkę i zleciłem pobieranie krwi. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy chłopca gdy... Pobieraliśmy mu krew. Płakał głośno. Bardzo. Po całej procedurze zaczęliśmy czekać na wyniki które były... Złe.

-Jak to Robbie ma białaczkę?! Przecież jest zdrowy! Nigdy na nic groźnego nie chorował!- Krzyknął Rudolph uderzając pięścią w moje biurko.

-R-Rudolph uspokój się.- Powiedziałem wstając. Podszedłem do głowy rodziny dając ręce na jego ramiona.- Słuchaj. Wiesz doskonale, że raka może popaść każdego. Obiecuje ci, że zrobię wszystko aby Robbie wyzdrowiał. Możecie zostać przy nim na czas leczenia. Niestety wiem o tym, że nie ma przyjaciół. Ale mimo to wasze wsparcie będzie dla niego najlepszym lekiem.- Powiedziałem patrząc na nich. Byłem przy nich by powiedzieć wyniki, kiedy stan psychiczny i zdrowotny Robbiego był zły. Nigdy nie zapomnę jak płakał na wieść, że nie może jechać na urodziny bardzo bliskiej mu osoby. Wręcz chciał sobie kroplówkę wyrwać i wybiec ze szpitala na informację, że nie może. Na szczęście ta bliska osoba przyjechała do niego i spędziła z nim jak dla Robbiego... Bardzo fantastyczny i magiczny tydzień w szpitalu. Obaj świetnie się bawili. Jakby Robbie nie był wcale chory. Sala przez tydzień była cała w bałaganie. Na przykład na podłodze walały się pokolorowane rysunki jakie oboje kolorowali. Spojrzałem na cały już medalion. Był praktycznie jak nowy. Wstałem z krzesła i zaniosłem medalion do jego pokoju. Położyłem go na szafce nocnej. Następnie udałem się do kuchni aby zrobić kolację.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro