Rozdział 9. Słabość.
Kiedy wbiegłem do domu mojego lekarza od razu wskoczyłem mało nie wywracając się z fotelu. Chwyciłem mocno swój kocyk i misia po czym skuliłem się w kulkę. Zacząłem płakać skulony w fotelu. Z powodu dużych nerwów zacząłem odruchowo ssać swój kciuk. Zawsze gdy byłem zdenerwowany gdy byłem mały ssałem kciuka. Leżałem tak w fotelu płacząc cicho tuląc kocyk razem z Teddy'm. Nie wiem jak długo to trwało. Po bardzo długich minutach uspokoiłem się z wielkim trudem. Leżąc tak spojrzałem pociągając nosem na swojego misia.
-W-Widzisz Teddy? Ten cały super bohater z tymi dzieciakami zniszczył medalion rodziców.- Powiedziałem pociągając nosem.- A-Ale ja nie pozwolę mu więcej mnie tak krzywdzić.- Powiedziałem pociągając ponownie nosem. Czułem jak głowa mnie boli. Zmęczony bólem głowy od płaczu położyłem się w fotelu. Nie wiem nawet w której chwili zasnąłem.
(Perspektywa Maxa)
Kiedy wszedłem do swojego domu zauważyłem śpiącego w fotelu Robbiego. Syn Rebecci i Rudolpha leżał skulony. Ssał przez sen kciuka jednocześnie tuląc misia, kocyk jak i zniszczony medalion. Zabrałem z kanapy koc którym go okryłem. Wziąłem ostrożnie ostatni przedmiot i udałem się do swojego gabinetu aby go naprawić. Długo mi to zajęło. W międzyczasie się mocno zamyśliłem. Zajmowałem się swoją pracą kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Gdy tylko dałem znać, że można wejść już po chwili zauważyłem go. Robbiego z rodzicami. Mały chłopiec mocno trzymał się nogi matki trzymając w chudych rękach pluszowego misia. Widziałem jak drugą rączką przykłada sobie do noska chusteczkę. Wiedziałem co się stało. Ponownie miał krwotok z nosa. Zawołałem pielęgniarkę i zleciłem pobieranie krwi. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy chłopca gdy... Pobieraliśmy mu krew. Płakał głośno. Bardzo. Po całej procedurze zaczęliśmy czekać na wyniki które były... Złe.
-Jak to Robbie ma białaczkę?! Przecież jest zdrowy! Nigdy na nic groźnego nie chorował!- Krzyknął Rudolph uderzając pięścią w moje biurko.
-R-Rudolph uspokój się.- Powiedziałem wstając. Podszedłem do głowy rodziny dając ręce na jego ramiona.- Słuchaj. Wiesz doskonale, że raka może popaść każdego. Obiecuje ci, że zrobię wszystko aby Robbie wyzdrowiał. Możecie zostać przy nim na czas leczenia. Niestety wiem o tym, że nie ma przyjaciół. Ale mimo to wasze wsparcie będzie dla niego najlepszym lekiem.- Powiedziałem patrząc na nich. Byłem przy nich by powiedzieć wyniki, kiedy stan psychiczny i zdrowotny Robbiego był zły. Nigdy nie zapomnę jak płakał na wieść, że nie może jechać na urodziny bardzo bliskiej mu osoby. Wręcz chciał sobie kroplówkę wyrwać i wybiec ze szpitala na informację, że nie może. Na szczęście ta bliska osoba przyjechała do niego i spędziła z nim jak dla Robbiego... Bardzo fantastyczny i magiczny tydzień w szpitalu. Obaj świetnie się bawili. Jakby Robbie nie był wcale chory. Sala przez tydzień była cała w bałaganie. Na przykład na podłodze walały się pokolorowane rysunki jakie oboje kolorowali. Spojrzałem na cały już medalion. Był praktycznie jak nowy. Wstałem z krzesła i zaniosłem medalion do jego pokoju. Położyłem go na szafce nocnej. Następnie udałem się do kuchni aby zrobić kolację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro