Rozdział 18. Wyjazd.
Od przeszczepu minęło kilka dni. Czułem się lepiej. Ale za to zostało parę dni do świąt. Szczerze? Nie mogłem usiedzieć w szpitalu. Chciałem pojechać do miasta gdzie w więzieniu był mój brat. Dlatego z samego rana zaraz po obudzeniu się kazałem dać mi wypis i odpiąć od wszelkiej aparatury. Oczywiście doktor Max mówił, że powinienem zostać lecz ja go nie słuchałem. Jednak mimo to dostałem wypis i ubrany opuściłem szpital. Obecnie kończyłem pakować walizkę którą po chwili zamknąłem. Ubrałem kurtkę, szalik oraz czapkę. Następnie opuściłem mój dom. Zaraz po wyjściu zacząłem iść. Widziałem jak płatki śniegu spadają na moje ubranie jak i na mój bagaż.
-Robbie!- Odwróciłem się słysząc wołanie. Zauważyłem jak podbiega do mnie ten typcio w niebieskim.- Miałeś leżeć w szpitalu. Jeszcze jesteś osłabiony po przeszczepie.- Powiedział kiedy był naprzeciwko mnie.
-M-Muszę gdzieś pojechać. Muszę nie czaisz.- Powiedziałem przyglądając mu się. Usiadłem po chwili na ławce czując zawroty głowy. Zauważyłem jak ten Sportacus siada koło mnie.- N-Nie wiesz jak to jest widzieć śmierć rodziców. Nie wiesz jak to jest gdy zapominasz o bracie o którym przypomnisz sobie jakiś czas później aby tylko dowiedzieć się, że nie żyje.- Powiedziałem czując w oczach łzy. Zacząłem je wycierać rękawem kurtki. Spojrzałem kiedy ten podał mi chusteczkę. Wziąłem ją i zacząłem w nią dmuchać nos.
-Faktycznie nie wiem jak to jest. Ale nikt z dzieciaków, a właściwie nikt z Leniuchowa nie wiem jak to jest wychowywać się bez matki.- Powiedział Sportacus. Spojrzałem na niego chowając chusteczkę do kieszeni. Nie miałem pojęcia, że jest pół sierotą.- Ale wiesz co? Lepiej będzie jak z tobą pojadę do tego miasta gdzie... Jest pochowany twój brat. Wole mieć na ciebie oko Robbie.- Odparł na co ja skinąłem głową. Ten typek gdzieś pobiegł lecz po kilku minutach wrócił. Udałem się z nim na dużą polanę. Na widok jakiegoś powietrznego statku wystraszyłem się. Zaraz po wejściu posadził mnie w jakimś krześle zapinając pasy. Zakrył mi oczy przepaską, a potem nałożył mi słuchawki. Nie wiem jak długo to trwało. Jednak w pewnej chwili chyba przysnąłem. Dopiero po czasie się obudziłem.- Dobrze, że już się obudziłeś. Jesteśmy prawie na miejscu. Musiałem sprawdzić adres tego... Miejsca z fotografii.- Spojrzałem zdejmując opaskę. Lekko się przeciągnąłem ziewając. Kiedy ta machina się zatrzymała razem z nim wyszedłem z niego. Szedłem koło niego rozglądając się. Spojrzałem widząc jakiś mur z drutem kolczastym na górze. Podeszliśmy do bramy i zapukałem do drzwi. Po paru minutach otworzył nam jakiś mężczyzna. Po wymianie słów wpuścili nas. Udaliśmy się do jakiegoś pokoju. Trochę czekaliśmy na dyrektora więzienia. Kiedy ten przyszedł położył przede mną pudełko z naklejoną kartką ''Glannie Zgniłek". Otworzyłem je powoli i zacząłem przeglądać zawartość pudełka.
-Pana brat nie raz próbował uciec z więzienia. Szczególnie w czasie kiedy był pan jako dziecko chory lub po śmierci państwa rodziców.- Powiedział dyrektor kiedy wyciągnąłem z dna pudełka jakąś kopertę.- A no tak... Zapomniałem panu przekazać, że po śmierci znaleźliśmy niewysłany do pana list od brata.- Dodał mężczyzna. Schowałem wszystko do pudełka, a Sportacus je wziął. Razem z dyrektorem więzienia udaliśmy się w miejsce gdzie pochowano mojego brata. Rozejrzałem się po polanie kiedy wysiadłem z pojazdu. Pod drzewem stał nagrobek. Podszedłem do niego i kucnąłem. Na płycie było wyryte imię, nazwisko, data narodzin i śmierci mojego brata. Czułem jak łzy spływają mi po twarzy. Przez tyle lat nie miałem pojęcia, że mam brata. Może to było spowodowane złym stanem psychicznym po tym jak Numer 9 nie ocalił na czas moich... Naszych rodziców?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro