Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6. Koszmar.

Po kolejnych długich badaniach w końcu przyszedł wieczór. Pielęgniarka pomogła mi zmienić brudną piżamę w której spociłem się w czasie badań. Inna pielęgniarka przyniosła mi tosty z wędliną i serem oraz ciepłą herbatę. Jadłem powoli czując, że mój żołądek od dobrych kilkunastu godzin jest pusty. Po skonsumowaniu całej kolacji pielęgniarki wyszły zabierając puste naczynia i brudną pościel. Obie kobiety przed wyjściem z sali życzyły mi spokojnego snu. Ułożyłem się na boku i przymknąłem oczy. Nie wiem kiedy sen mnie pochłoną. Bawiłem się na podwórku. Był piękny słoneczny dzień. Każdy coś robił. Zacząłem iść z moim misiem Teddy'm do grupki dzieciaków które czekały na super bohatera o pseudonimie Numer 9. Na mój widok zaczęły się śmiać.

-Patrzcie! Zgniłe jabłko przyszło!- Krzyknął chłopak ubrany niczym wzięty z filmu o bogatych ludziach. Odwróciłem wzrok słysząc ich śmiechy.- No i co się gapisz ofermo?! Ty nigdy nie zdobędziesz takiej zabawki jak ja!- Krzyknął ponownie pokazując pomarańczowy samolot.- No ale cóż w rodzinach biedaków tak już jest.- Dodał pokazując po chwili język do mnie, a inna osoba mnie pchnęła. Wylądowałem w dużej kałuży z błotem przez co nowy sweter od mamy się zniszczył. W panice zacząłem go wycierać. Tak bardzo dbałem o ubrania od mamy. Lecz na widok jak zabierają Teddy'ego zacząłem się z nimi szarpać. Uderzyli mnie. Tak jak tata mówił tak zrobiłem. Oddałem im, a każdy kogo uderzyłem wpadł w płacz. Oczywiście pojawił się Numer 9.

-Hej, hej, hej. Dzieci co się stało? Czemu płaczecie?- Zapytał się bohater, a wszyscy do niego podbiegli i przytulili się. Nadal płakali chodź doskonale wiedziałem, że udają.

-N-Numerze 9 to Zgniłek zaczął. To on nas pobił. C-Chciał zabrać Stephan'owi samolocik który dostał. Prosiliśmy by nam go oddał, a on nim rzucił o ziemie i się zniszczył.- Powiedziała udająca płacz dziewczyna. Tak było zawsze. To ja ich zaatakowałem i ja jestem winny. Ciągle było to samo.

-To nie jest prawda! To oni zaczęli!- Krzyknąłem patrząc na nich. Starałem się jak zwykle bronić lecz ten głupi "wspaniały" według nich bohater uwierzył im, a nie mnie. To nie jest sprawiedliwe. W złości kopnąłem w kałuże i uciekłem zabierając Teddy'ego który był zniszczony jak i brudny. Z trudem powstrzymywałem łzy które wdarły mi się do oczu. Wszedłem do mojej kryjówki w pustym drzewie i skulony zagryzłem zęby na ręce. Robiłem tak by nie płakać głośno. Zacząłem wracać do domu po dłuższej chwili. Zauważyłem jak tata z mamą montują żarówki. Pomachałem im. Jednak gdy mieli mi odmachać coś zaczęło pękać. Przestraszyłem się. Nagle moi rodzice się zachwiali i upadli na beton.- Mamo! Tato!- Krzyknąłem biegnąc do rodziców. Zignorowałem to, że Teddy upadł na ziemie. Szturchałem ich ale tylko patrzyli w jeden punkt nie ruszając się. Zacząłem głośno płakać. Nagle przybiegł ten pseudo bohater.

-O Boże.- Tylko tyle powiedział Numer 9 patrząc na mnie i moich rodziców których jedynie miałem. Spojrzałem na niego płacząc jeszcze głośniej.

-Zabiłeś mi rodziców! Zabiłeś ich! Jesteś mordercą!- Krzyczałem patrząc na mężczyznę który patrzył w szoku na mnie i na moich rodziców. Nagle coś uderzyło mnie przez co uderzyłem o słup. Coś zacisnęło mi się na szyi. Spojrzałem ledwo przerażony. To był ten typ co był u mnie w sali.

-Nie ja jestem mordercą ale ty Robbie.- Powiedział po czym głośno się zaśmiał zaczynając mnie dusić. Budząc się z koszmaru krzyknąłem głośno. Najgłośniej jak dałem radę. Rozejrzałem się po sali po czym skuliłem się zaczynając płakać głośno. Wręcz krzyczałem. Mój stan spowodował przybiegnięcie do sali lekarza i pielęgniarek.

(Perspektywa Sportacusa)

Obudził mnie dźwięk mojego kryształu. Wiedziałem, że ktoś ma kłopoty. Opuściłem mój sterowiec i zacząłem biec po Leniuchowie. Widziałem zapalone światła w szpitalu. Szczególnie w sali Robbiego. Podbiegłem do budynku. Gdy wbiegłem poszedłem szybko do sali Zgniłka. Widziałem jak lekarz z pielęgniarkami starają się jakoś uspokoić Robbiego. Kiedy lekarz mnie zobaczył wyszedł z sali.

-Co się stało Robbiemu?- Zapytałem się zaniepokojony.

-Miał koszmar. Spowodował on za wysokie ciśnienie i zbyt szybką akcję serca.- Powiedział po czym spojrzał gdy przyszedł inny lekarz.- Hej dobrze, że jesteś. Trzeba zrobić dla pewności echo serca i EKG dla mojego pacjenta. Ma amnezje.- Powiedział wskazując głową na drzwi. Drugi lekarz nieco zbladł zaglądając do sali.

-Robiliście badania krwi?- Zapytał, a lekarz Robbiego skiną głową.- Dobrze, że trafił tu, a nie na onkologie.- Słowa lekarza mnie zaniepokoiły. Lekarka mówiła co oznaczają dane oddziały. Na onkologie trafiały osoby ze śmiertelną chorobą.

-Zaraz znasz go Max?- Zapytał się zaskoczonym tonem lekarz Zgniłka, a drugi mężczyzna pokiwał głową.

-Miał on osiem lat. Krwawienia z nosa, siniaki nie wiadomo skąd. Trafił na onkologie. Prawie dwa lata walczył z białaczką. Dobrze, że miał rodziców lecz szkoda, że nie posiadał przyjaciół. Załamał się po śmierci rodziców. Miał chyba z jedenaście lat. Szkoda dzieciaka. Nie dziwie się, że Numer 9 uciekł niczym tchórz.- Powiedział lekarz po czym z drugim weszli do środka. Byłem w szoku. Numer 9 nie zdołał uratować rodziców Robbiego gdzie Robbie chorował na białaczkę? Byłem w wielkim szoku. W takim stanie wróciłem do sterowca. Po drodze myślałem co i jak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro