51.
Dawno, dawno temu został wybudowany najpiękniejszy dworzec, jednakże, przez pewien incydent został on zamknięty.
Lata mijały a budynek popadał w ruinę, stajać się miejscem starych historii, mieszkaniem dla licznych zwierząt ulicznych.
Jednak pewnej burzliwej nocy zawędrowali do niego dwaj chłopacy. Bliźniaki.
Schowali się. W koło panowała ciemność i odór stęchlizny. Jednak cos nie dawało im spokoju, kulili się przy drzwiach.
W koło jakieś hałasy. Które co gorsza nie należały do miejscowego zgiełku.
-Poczekaj tu, pójdę to sprawdzić- rzekł jedne z nich. Udał się w ciemność. Tak chłodną, że była by w stanie zamrozić krew w żyłach.
Dodając rzecz jasna że było to lato. Wakacje.
Młodzieniec sunął ciemnym holem
-Halo jest tu ktoś?- zawołał - Halo?
Jednak odpowiadała mu tylko głucha cisza. Przez ułamek sekundy pomyślał, że znajduje się w środku jakiegoś niskobudżetowego horroru, ale nie to była rzeczywistość.
Wlekł się w nicości aż się potknął. Były to schody prowadzące w dół.
- metro podziemne? No tak było tu cos takiego - pomyślał i zszedł na dół. W pierwszej chwili odwrócił głowę w stronę prawdopodobnie bojącego się brata.
Mimo, ze go nie widział wiedział, że tam jest. Zrobił głęboki wdech i zszedł dalej.
Im był bliżej celu tym robiło się zimniej. Przeszedł obok zniszczonej kasy biletowej, ominął spróchniałe ławki. Stanął na środku, okręcił się wokół siebie. Nic.
Żadnego dźwięku, widząc tu brak jakiegokolwiek życia, skierował się w stronę schodów. Zaczął iść w górę, szedł i szedł. Zdawało musie ze idzie już z 10 minut. Co było niemożliwe. Zrezygnowany przystanął i usiadł na stopniu.
-Co jest grane?- zapytał się sam siebie.
-Dzyń - zabrzmiał dźwięk. Dochodził z dołu. Chłopak zdezorientowany zerwał natychmiast zbiegł na dół.
W koło zaczęły zapalać się światła dawno zniszczonych lamp.
Ukazały one piękno starego budynku, także niechlubnie opuszczonego.
Robił krok za krokiem w stronę torów. Im był bliżej tym wyraźniej widział kwiat róży rosnący na krawędzi.
Podszedł do niego i musnął go palcami.
Gdy spojrzał na nie całe były we krwi, cofnął się. Całe miejsce zaczęło się zmieniać, krew zaczęła oblewać podłogę, ściany całe nią zbryzgane.
Z ledwością powstrzymał krzyk, odwrócił się i zaczął biec z stronę schodów. Potknął się, poprzez śliska powierzchnie przejechał nieco do przodu, wstał i ruszył dalej
-Pomocy! - wrzasnął, ale nic to nie dało. Nagle jak by zewsząd rozległ się dziki śmiech.
Wszędzie leżały ludzkie zwłoki ociekające krwią.
- To nie jest prawda, nie jest! - zasłonił oczy, zaczął wycofywać nagle zderzył się z kimś. Szybki odwrót i tuz przed nim jak z pod ziemi wyrósł jego bliźniak.
-Nie bój się - powiedział - To nie boli... aż tak bardzo.
Marek bo tak zwał się nasz bohater krzyknął i poczuł ,że coś go trzyma za nogi. Było to czerwone z krwi ręce, podłoga zaczęła robić się jak piaski ruchome.
Pochłaniały go, a po mimo wszystkich starań nic nie mógł zrobić. Rozległ się huk. Zapała ciemność.
Gdy znów zapaliły się migotliwe światła leżące jeszcze przed chwilą trupy stały tyłem to niego. Zaczęła zalewa go fala tak przyjemna, że aż straszna.
Nagły ból głowy, otwarł oczy w koło jasno. Leżał pośród setki czerwonych róż.
Nic nie było po za kwiatami, a przecież był na dworcu. Wstał jednak nogi mu się zachwiały. Rozejrzał się. Dopiero po ułamku sekundy dostrzegł bliźniaka.
Ten zaś uśmiechał się i miał ręce wyciągnięte w bok.
-Obudziłeś się, to dobrze. Już się martwiłem - powiedział. Jednak brzmiało to jak by wewnątrz głowy.
-Gdzie jesteśmy?
-Tam gdzie powinniśmy być. W domu
-J..jak to w domu?
-Brat tylko zamknął oczy
Bohater zerwał się do bezcelowej ucieczki. Ranił swoje nogi kolcami róż.
Świat dookoła znów zaczynał przypominać horror. Biegł z łzami w oczach, nagle światło.
Deszcz skąpał jego ciało. Otwarł oczy w koło szum miasta, odwrócił się, ale drzwi do dworca były zamknięte.
Poszedł do domu z płaczem.
- Mamo wróciłem... brat już.. jest?
- Jaki brat? Jesteś jedynakiem.
Młodzieniec do tej pory twierdzi, że to nie był sen. A rany na jego stopach tylko utwierdzały go w tym przekonaniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro