Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

42. Nie mogę ci na to pozwolić.

Z tego, co wiem, mama Caluma pracuje w soboty do wieczora. A przynajmniej tak było cztery lata temu, ale liczę, że nic się nie zmieniło. Albo że chociaż wyszła do sklepu. Ciekawe, czy zdziwiłaby się, widząc mnie przed drzwiami.

Biorę głęboki oddech i wciskam guzik przy drzwiach. Dobiega mnie przytłumiony dźwięk dzwonka.

Ale żadnych kroków.

Stoję tam przez chwilę i dzwonię drugi raz, żeby się upewnić. Wciąż nic. Co ja właściwie robię? Już mam się odwrócić i odejść, kiedy coś przychodzi mi do głowy. Schodzę po schodkach i kieruję się na lewo od wejścia. Jeśli nie ma Caluma w domu, na pewno jest w garażu, w którym urządził sobie swój własny świat.

Staję przed drzwiami wstawionymi w miejscu prostopadłym do ściany, w której kiedyś mieściła się duża brama wjazdowa. W ręku ściskam zwiniętą w kłębek granatową koszulkę Caluma, którą zostawił u mnie dzisiaj rano. Mogłam oddać mu ją dziś wieczorem, bo przecież na pewno by przyszedł, ale chyba za bardzo nie mogłam się tego doczekać i użyłam jej jako pretekstu, by się z nim zobaczyć.

Stoję z ręką zaciśniętą w pięść z zamiarem zapukania do drzwi, jednak te otwierają się, kiedy już mam zamiar to zrobić. Zdziwiony chłopak w różowych włosach staje przede mną jak wryty, ale za chwilę na jego twarzy pojawia się uśmiech. Uśmiech z rodzaju tych, które mówią same za siebie i są bardzo, ale to bardzo jednoznaczne.

- Maddy - mówi Michael. - Przyszłaś do Caluma?

- Nie, stoję tu, bo chciałam zobaczyć się z jego psem. - Przewracam oczami, próbując ukryć zażenowanie.

- Hej, to jego koszulka. - Chłopak ignoruje mój sarkazm i wskazuje głową na zwinięty materiał w mojej ręce. - Pożyczył mi ją kiedyś, gdy u niego nocowałem.

- To? - Prycham, gniotąc koszulkę jeszcze bardziej, by nie było widać nadruku. - Wydaje ci się. - Jak zwykle jestem do bólu wiarygodna.

- Calum, Maddy przyszła! - Michael odwraca się i krzyczy w głąb pomieszczenia.

- Poszedł otworzyć drzwi. - Ktoś wychyla się zza jego ramienia. To Ashton. - Hej, koleżanko.

Jednak usłyszał dzwonek. Super.

Mam nadzieję, że się nie czerwienię.

- Ja może... Przyjdę później. - Mówię.

- Jakbyś nie zauważyła, to właśnie miałem zamiar wychodzić. - Michael stuka palcami w drzwi, które przed chwilą otworzył.

Irwin wypycha przyjaciela na zewnątrz, a ja odsuwam się, by zrobić im miejsce.

- Jakby co, wcale cię nie wpuściliśmy - mówi, zanim oboje znikają za rogiem.

Niepewnie wchodzę do środka, rozglądając się po pomieszczeniu. Wszystko jest na swoim miejscu, dokładnie tak, jak zapamiętałam. Na jednej z puf leży zwinięty w kłębek Duke. Na mój widok zrywa się i zeskakuje z siedziska, podbiegając do mnie. Merda ogonkiem i podskakuje wesoło. Kucam przed nim, daję mu polizać się w dłoń i wplatam palce w jego miękkie futerko. Nie jestem pewna, czy mnie pamięta, ale może po prostu chce się bawić. W końcu nie wygląda, jakby miał zamiar się na mnie rzucić z zębami jak pies obronny.

- Przyszłaś oddać mi koszulkę?

Zrywam się gwałtownie na nogi i odwracam w stronę drugiego wejścia - pomalowanych na czerwono drzwi, które najwyraźniej prowadzą do domu. Calum przeskakuje dwa schodki i podchodzi do mnie, dziwnie marszcząc czoło. Niepokoi mnie ten wyraz twarzy. Jakby chciał mi coś powiedzieć, ale miał to na końcu języka.

- T-tak. - Odchrząkuję. - Pogodziłeś się z chłopakami? - pytam, podając mu koszulkę. Rzuca ją gdzieś w kąt.

- Chyba tak.

Stoję przez chwilę, bujając się na piętach. Wkładam ręce do kieszeni. Plakaty zespołów na ścianach wydają się nagle niezwykle interesujące.

- To... Cześć - mówię, ale wzrok Caluma nie pozwala mi się odwrócić.

- Nie, poczekaj. - Wyciąga w moją stronę rękę, jakby dopiero teraz znalazł odpowiedni moment. - Myślałem o tym... O nas.

Cholera. On myślał. Myślał O NAS.

- I...?

- Nie jestem pewny, czy ci się to spodoba.

- Już mi się nie podoba.

- Tak sądziłem.

Patrzę mu w oczy, usilnie starając się nie odwrócić wzroku. Wciąż dzielą nas jakieś dwa metry odległości.

- Właściwie to chodzi tylko o mnie - wyznaje Calum. Po chwili prycha, spuszczając głowę. - Jasne, zawsze chodzi tylko o mnie.

- Nie obwiniaj się.

- Niby o co? - Patrzy znowu na mnie. - Miałem na myśli... Ze mną po prostu nie da się zbudować zdrowej relacji.

- Nie rozumiem. Przecież masz swoich kumpli, zespół...

- I widzisz, co się dzieje - przerywa mi. - Może jakoś ze mną wytrzymają, bo zespół musi się rozwijać. Będą tu przychodzić, zamawiać pizzę i grać w gry video, a ja będę udawać, że wszystko jest w porządku. Może kiedyś mi przejdzie, ale... - Robi jeden krok i od razu jest tak blisko, że czuję na twarzy jego oddech i słyszę drżenie w głosie. - Ale nie chcę udawać przed tobą.

- Nie, nie, musiałeś mnie źle zrozumieć. - Kręcę głową. - Chodziło mi o to...

- Wiem. - Delikatnie bierze moją rękę i zamyka ją w ciepłym uścisku. - Chodziło ci o to, że nie chcesz oglądać fałszywego mnie. A ja mam na myśli to, że zbyt ciężko jest mi być sobą. Chciałbym ci dać wszystko, co najlepsze, naprawdę, cholernie mi na tym zależy. Tylko że ilekroć pogodzimy się i zbliżamy coraz bardziej, ja znowu robię coś głupiego, znowu nie odzywam się do ciebie przez tydzień... Chcę, żebyś była szczęśliwa, znalazła sobie kogoś, z kim możesz się przytulać i całować, nie tylko w nocy. Kogoś, kto nie jest tak zepsuty jak ja i ma wszystko, co powinien mieć twój przyszły chłopak. Kogoś, kto jest gotów dać ci wszystko, mówić o wszystkim, nie tylko o swoich problemach, i kogoś...

Może podejmuję zbyt pochopną decyzję, ale nie mogę już dłużej słuchać, jak użala się nad sobą. Staję na palcach i zamykam jego usta swoimi. Smakuje miętą, musiał niedawno myć zęby.

To trwa zaledwie kilka sekund, ale kiedy się od niego odsuwam, mam wrażenie, że wszystko się zmieniło, jakby minął co najmniej rok.

- Madeline...

- Nie, teraz moja kolej - mówię stanowczo. - Rozumiem, że masz wyrzuty sumienia, czy co tam jeszcze, ale mnie też na tobie zależy. Nie mogę patrzeć, kiedy sam siebie niszczysz. Możesz się na mnie obrazić, proszę bardzo, ale jeśli znowu postanowisz zamknąć się na tydzień, przyjdę tu i osobiście pocałuję cię jeszcze raz.

Cholera, naprawdę to powiedziałam. Chyba działałam pod wpływem adrenaliny, czy czegoś.

- Osobiście? - Kąciki ust Caluma wędrują lekko do góry. - Co za zaszczyt.

Mimowolnie też lekko się uśmiecham, ale cała magia znika, kiedy Calum odzywa się ponownie.

- Chciałbym, żebyś pocałowała mnie więcej niż tylko raz, ale obawiam się, że nie mogę ci na to pozwolić.

Rozumiem.

Cofam się o krok, wyślizgując dłoń z jego uścisku. Duke wrócił już na swoją pufę i teraz patrzy na nas z przekrzywioną głową.

- Przemyśl to, proszę. - Czuję łzy pod powiekami. Oczy Caluma także lśnią w przyciemnionym świetle. - Przyjdź do mnie wieczorem.

- Madeline, ja...

Powoli cofam się w stronę wyjścia.

- Obiecaj mi, że przyjdziesz.

Wciąż stoi tam, taki mały i bezradny, kiedy ja wyciągam do tyłu rękę, by wymacać klamkę.

- Obiecaj. - Słyszę jakby z oddali, jak mój głos się łamie.

- Obiecuję, ale...

Nie chcę tego słyszeć. Nie chcę patrzeć, jak sam się nad sobą znęca, jak łamie się pod moim spojrzeniem.

Wychodzę i zamykam za sobą drzwi.

Mam taki mały komunikat, żeby nie było, że was nie ostrzegałam. To przedostatni rozdział, następny opublikuję razem z epilogiem. Trochę ciężko mi jest pożegnać się z tą opowieścią, ale w końcu będzie trzeba. Mam nadzieję, że wam się podobało :))

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro