40. Chcesz tańczyć tutaj?
Piętnaście minut później jestem z powrotem pod szkołą. Włosy mam rozwiane przez wiatr, a na rękach gęsią skórkę. Wiem, że to bez sensu, ale i tak rozglądam się po szkolnym parkingu w poszukiwaniu jego motocykla.
Pcham ciężkie drzwi i wchodzę do szkoły, starając się przywrócić fryzurę do porządku, z nadzieją, że koncert wciąż jeszcze trwa.
- Maddy!
Zatrzymuję się przed wejściem na salę gimnastyczną na dźwięk znajomego głosu. Tylko że tym razem wydaje się nieco głośniejszy, może trochę bardziej radosny i pewny siebie. Ta zmiana sprawia, że przez chwilę zastanawiam się, do kogo należy.
Z przeciwnego końca korytarza biegnie do mnie Will z potarganymi włosami i szerokim uśmiechem na twarzy. Musieli skończyć już koncert. Mam nadzieję, że nie zauważył mojej nieobecności.
- Will, świetnie grasz! - Staram się brzmieć wiarygodnie i ukryć zły humor, ale iskierki podekscytowania w oczach chłopaka sprawiają, że po chwili na moje usta wpływa szerszy uśmiech.
- Nie mogę uwierzyć, że udało mi się niczego nie spartolić - ekscytuje się brunet. - Po raz pierwszy w życiu!
Spinam się, kiedy za Willem pojawia się reszta zespołu i zaczynają klepać go po plecach z uznaniem. Mój partner znowu zajmuje się wszystkim, tylko nie mną, co tym razem przyjmuję z ulgą. Niezauważona wymykam się do sali gimnastycznej, w której teraz wszyscy tańczą wolnego. Oczywiście, teraz, kiedy najbardziej potrzebuję Holly, ona na pewno kołysze się przytulona do Garetha gdzieś na środku parkietu.
Przeciskam się między parami, by dotrzeć do mojego ulubionego miejsca siedzącego przy stole. Wieszam torebkę na oparciu krzesła i znudzona opieram głowę na ręce.
- Zatańczysz? - pyta ktoś znudzonym głosem, a ja podnoszę na niego wzrok.
Nie, kurwa, to się nie dzieje.
- Myślałam, że masz więcej partnerek do wyobru, Hemmings - odpowiadam sucho i wracam do mojej poprzedniej pozycji.
- Larousse, kurwa - syczy Hemmings, wyciągając do mnie rękę. Patrzy na mnie wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu.
Nie tęskniłam za tym.
Od niechcenia podaję mu dłoń i podnoszę się z krzesła z ostentacyjnym jękiem. Prowadzi mnie na środek parkietu, odwraca się do mnie i układa dłonie na mojej talii. Splatam sztywno ręce na jego karku.
Czuję się strasznie nieswojo. Przyszłam tu z Willem, przed chwilą uciekłam na motocyklu z Calumem, a teraz tańczę wolnego z pieprzonym Hemmingsem. Przysięgam, że jeśli zbliży się choćby o kilka zbędnych centymetrów, zostawię go tutaj i wyjdę.
To jest dobry plan, dlaczego nie zrobię tego od razu?
Ale kiedy tak przyglądam się jego twarzy, widzę, że czegoś ode mnie chce. Nie muszę się nawet zastanawiać, o co chodzi.
- Widziałaś się z nim.
Cholera, przejrzał mnie.
- Z kim? - Udawanie nigdy nie szło mi za dobrze.
- Spojrzałem na drzwi akurat, gdy wychodziłaś - ciągnie Luke. - A teraz wracasz z tą swoją grobową miną i policzkami różowymi jak Święty Mikołaj.
- Byłam się przewietrzyć - kontynuuję ciąg nieudanych kłamstw, w które żadne z nas nawet nie próbuje uwierzyć. - Zaczęło strasznie wiać. - Od zimna moje poliki zawsze robiły się różowe.
Stopy chłopaka poruszają się wolno w rytm muzyki z niespodziewaną gracją, a ja próbuję ich nie zdepnąć. Jest tak wysoki, że muszę zadzierać głowę, by mówić do niego, a nie do włosów wystających spod koszuli rozpiętej na klatce piersiowej. Jest ich zdecydowanie za dużo.
- Może zamiast próbować udowodnić, że jesteś lepsza, w końcu porozmawiasz ze mną normalnie, co? - Zmęczyły go te nic niewarte gierki. - Robię to dla nas obojga.
- Co niby robisz? - Prycham.
Hemmings rzuca mi wymowne spojrzenie, które chyba powinnam zrozumieć, ale nie rozumiem.
- Mieliśmy umowę - mówi.
- Nie wypaliła.
- Calum zaczął znowu zwracać na nas uwagę i udzielać się w życiu zespołu. A potem zniknął bez śladu. Bez nawet jebanego liścika z wiadomością, że żyje. To ty zawiodłaś.
- Ja zawiodłam, tak? - Odpycham go od siebie, a kilka par zwraca na nas na chwilę swoje spojrzenia. - Nie robię już tego dla ciebie, ta głupia umowa dawno straciła ważność.
Zaczynam się znowu przeciskać między tańczącymi ludźmi. Czuję, że zaczyna mi się kręcić w głowie. Muszę złapać oddech. Nagle w tej plątaninie ciał ktoś chwyta mnie za łokieć.
- Maddy, w porządku? - głos Holly dociera do mnie jakby z oddali.
Kiwam głową, chcąc się stąd wydostać jak najszybciej. Holly łapie mnie za rękę i prowadzi do wyjścia, torując nam drogę między tańczącymi parami. Kiedy jesteśmy już na korytarzu, opieram się o zimną ścianę.
- Coś się stało? - Will zwraca się bardziej do Holly niż do mnie.
- Jest w porządku - mówię. - Zakręciło mi się w głowie.
- Chcesz już wrócić? - Dobrze, że sława nie odbiła mu do głowy i jeszcze się o mnie martwi.
- Idź - nalega Holly. - Jesteś w dobrych rękach. - Posyła mi opiekuńcze spojrzenie, w którym również kryje się przekaz pod tytułem "widziałam, z kim tańczyłaś, pogadamy o tym jutro".
- Dziękuję. - Przytulam przyjaciółkę, tylko po to, by szepnąć jej do ucha kilka słów. - Baw się dobrze.
Dziewczyna chichocze. Obie wiemy, co dokładnie mam na myśli.
***
Droga do domu minęła mi bardzo przyjemnie. Szłam w marynarce Willa na ramionach, bo wciąż było mi cholernie zimno. Rozmawialiśmy o zupełnie przypadkowych rzeczach, a szło nam to o wiele łatwiej niż ostatnio.
- Przepraszam, że musieliśmy wyjść wcześniej - mówię, stając pod drzwiami domu.
- To była sama przyjemność. - Will zgina się przede mną wpół.
Zaczynam się śmiać. Will poważnieje, jego uśmiech również staje się bardziej poważny, jakby delikatny i naprawdę szczery.
- Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną pójść - mówi.
- Daj spokój, to nie przysługa. - W żadnym momencie nie chciałam, żeby tak pomyślał, nawet jeśli od początku nie uważałam wcale, że to dobry pomysł. - Szczerze mówiąc, nie byłam przekonana - wyznaję. - Teraz nie mogę sobie wyobrazić lepszego partnera.
Tym razem to Will się śmieje.
- Naprawdę! - Daję mu kuksańca w ramię.
- To miłe, ale... - Chłopak chwyta mnie za nadgarstek ręki, którą go uderzyłam. - Nie mieliśmy nawet okazji zatańczyć.
Spinam się, jednocześnie wyrzucając sobie, że wyszłam z sali chwilę po rozpoczęciu koncertu. Dla Willa było ważne, by garstka jego znajomych zobaczyła go na scenie, zwłaszcza że nawet nie zatańczyliśmy ani razu.
- Chcesz tańczyć... Tutaj? - Jak zwykle rzucam coś głupiego.
Will chrząka.
- Nie, skąd ten pomysł? - Jego wzrok pada na moje okrycie. - Oddasz mi marynarkę?
- No tak. - Śmieję się nerwowo, zdejmując ubranie i podając mu je. - Dzięki.
Chłopak stoi tak jeszcze przed chwilę, gapiąc się w moje oczy, z marynarką w rękach i dziwnym wyrazem twarzy.
- To... Do zobaczenia. - Chrząkam.
- Do poniedziałku - odpowiada Will.
Stoi jeszcze przez chwilę, nie bardzo wiedząc, w jaki sposób się ze mną pożegnać. W końcu to ja go przytulam i czuję, jak cały się spina.
- To był fajny bal - mówi, zanim zamykam drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro