Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

38. Wymiękasz, Madeline?

Wypadam na zewnątrz może zbyt szybko i gwałtownie. Drzwi zamykają się za mną, a ja staję wyprostowana, rozglądając się po parkingu. Calum powiedział, że tu na mnie czeka. Obejmuję się ramionami, bo nie spodziewałam się, że będzie tak zimno.

- Hej, księżniczko.

Odwracam się gwałtownie w stronę znajomego głosu. Calum stoi oparty o swój motocykl, ze skrzyżowanymi nogami i papierosem w ręku. Ma na sobie skórzaną kurtkę i białą koszulkę, idealnie opinającą jego mięśnie brzucha...

- Co tu robisz? - pytam i ruszam w jego stronę, zanim moje myśli zajdą za daleko.

Brunet wzrusza ramionami.

- Stoję. Myślę... Palę.

- Palenie szkodzi zdrowiu - mówię, stając naprzeciwko niego. Na wszelki wypadek zachowuję dystans kilku metrów i zaplatam ręce na klatce piersiowej.

- Możesz podejść, nie gryzę. - Kąciki ust Caluma unoszą się nieznacznie, niemal niezauważalnie. Ale nawet jeśli... To nie jest szczery uśmiech.

- Palisz.

Mam ochotę spoliczkować się za tę odpowiedź. Chłopak jest przybity, ma gorsze problemy od raka płuc. Choć mogłoby się wydawać, że nie ma nic gorszego od śmierci. Okej, może palenie jest problemem...

- Nie rzucę palenia z dnia na dzień.

- Mógłbyś się postarać.

Może to odciągnęłoby jego myśli od tego wszystkiego.

- Madeline...

- O czym chciałeś pogadać? - pytam stanowczo i rzeczowo.

- Dlaczego sądzisz, że chciałem pogadać?

Znowu zaczynają się te jego gierki, w których zupełnie nie mam ochoty brać udziału. Chcę tylko spytać o czym myśli, jak się czuje jego mama i co się stało z ojcem.

- Musimy w końcu pogadać, Calum. - Zbliżam się o krok, marszcząc nos z powodu papierosowego dymu.

Chłopak wyraźnie się spina. Patrzy gdzieś w bok, nie na mnie.

- Nie musimy rozmawiać.

Podchodzę jeszcze bliżej, wyrywam mu papierosa i zgniatam go butem. Nie protestuje. Tym razem patrzy mi prosto w oczy, jakby rzucał mi wyzwanie.

- Nie musimy rozmawiać. Chcę tylko wiedzieć, jak się czujesz. I dlaczego ignorujesz mnie od tylu dni.

Calum milczy przez kilka sekund i prostuje się, przez co jeszcze bardziej przewyższa mnie wzrostem.

- Pogadamy - mówi, a ja zaskoczona otwieram szerzej oczy. - Ale nie tutaj. - Odwraca się, chwyta kask leżący na siedzeniu motocykla i wyciąga go w moją stronę.

- Nie - mówię stanowczo. - Nie wsiądę na to coś.

- Owszem, wsiądziesz. - Nie mówi "okej, pojadę bez ciebie" ani "twoja strata, narka". Nawet mi nie rozkazuje, po prostu przedstawia fakty.

A ja sama nie wierzę, że znowu to robię.

Zabieram kask i wkładam go na głowę.

- Miejmy to za sobą.

Calum uśmiecha się tylko połową twarzy, oczy wciąż pozostają bez wyrazu, czarne jak zawsze, ale puste i płytkie. Wsiada na motocykl, a ja za nim. W sukience nie jest to takie proste, ale przygniatam materiał nogami tak, by podczas jazdy nie było widać zbyt wiele. Przysuwam się do Caluma, by znowu nie pomyślał, że się go boję. Jedyne, czego powinnam się obawiać, to przejażdżka tą śmiercionośną maszyną. Calum znowu nie ma na sobie kasku.

Przyciskam uda do jego bioder, a ręce wkładam mu pod pachy. Dotykam śliskiego materiału kurtki, aż wreszcie natrafiam na jego mięśnie brzucha. Jeszcze przed chwilą uwielbiałam tę białą koszulkę, a teraz wolałabym, żeby jej nie było.

Znowu muszę skarcić się w myślach.

Na szczęście wszystko jakby wylatuje mi z głowy, kiedy słyszę ryk silnika i czuję charakterystyczne drganie maszyny. Wtulam się mocniej w Caluma, kładę głowę na jego ramieniu i zamykam oczy. Staram się oddychać spokojnie. Nie wiem, co bardziej mnie stresuje - jazda motorem czy to, że on jest tak blisko.

Dopiero kiedy zaczynamy jechać szybciej, a wieczorne powietrze chłosta moje odkryte ramiona, uświadamiam sobie, jak bardzo jest mi zimno.

- Zwolnij - krzyczę Calumowi do ucha. - Nie masz kasku.

On tylko odwraca się przez ramię i posyła mi pewny siebie uśmiech, a serce podchodzi mi do gardła.

- Patrz na drogę!

Kiedy po kilku minutach stajemy, nie jestem w stanie stwierdzić, gdzie jesteśmy. Podczas jazdy nie za bardzo zwracałam uwagę na to, co mijamy, skupiałam się bardziej na tym, by jak najmocniej ściskać Caluma i przy okazji go tym nie udusić. Po chwili jednak poznaję to miejsce. Stoimy pod jakimś domem z nie za bardzo zadbanym ogrodem. Światła są zapalone i przez kuchenne okno możemy zobaczyć kobietę przyrządzającą kolację. Holly mieszka niedaleko.

- Możesz już zejść. - Calum śmieje się krótko, a ja odchrząkuję, odrywam się od niego i schodzę z motocykla.

Nogi wciąż mi drżą, kiedy oddaję mu kask.

- Czemu tu jesteśmy? - pytam, obejmując się ramionami. Rzeczywiście jest coraz zimniej.

Calum wzrusza ramionami.

- Serio?

- Co: serio?

- Przywiozłeś mnie tu bez powodu? Możemy w końcu pogadać albo... Cokolwiek?

Chłopak wpycha ręce do kieszeni i spogląda w stronę domu. Za nim rozciąga się pole pełne wyschniętych drzew i krzaków, porośnięte spaloną słońcem trawą. Na horyzoncie majaczy zarys drzew, skąpana w półmroku linia lasu.

Calum bez problemu pokonuje płot oddzielający ogród domu od ulicy. Ja jednak wciąż stoję, drżąc z zimna.

- Jestem w sukience - zauważam. - Nie...

Ale on tylko staje za furtką i naciska klamkę, robiąc mi przejście.

- Zapraszam w moje skromne progi. - Wykonuje teatralny gest ręką, wpuszczając mnie do środka.

Spoglądam niepewnie w stronę okna domu, ale światło w kuchni już zgasło, a kobieta najwyraźnjej przeniosła się do jadalni. Wchodzę do ogrodu, zamykając za sobą furtkę. Trawa tutaj jest krótka i żółta, a krzaki suche, podobnie jak na polu za domem. Calum chwyta mnie za nadgarstek i prowadzi wzdłuż betonowej ściany. W płocie oddzielającym ogród od pola jest jeszcze jedna furtka. Otwiera ją i tym razem udaje, że się kłania.

- Panie przodem.

Oglądam się za siebie, wciąż niepewna tego, co robię. Ale jednym krokiem pokonuję "tajemne przejście". Za płotem płynie strumyk, a raczej strumyczek. Przeskakujemy rów, a ja zaczynam martwić się o moje balerinki.

- Co to za miejsce? - pytam, bo poznaję je ze spacerów z Holly, ale na żadnym z nich nie zaszłyśmy aż tak daleko.

Calum znowu wzrusza ramionami, co zaczyna mnie już szczerze irytować.

- Moje.

- Och, przestań już być taki tajemniczy. - Przewracam oczami. - Powiedz, co chcesz powiedzieć.

Przez myśl przechodzi mi, że może jestem trochę zbyt bezpośrednia, ale ignoruję to.

- Nie zimno ci? - pyta.

- Cholernie zimno - odpowiadam.

Mierzy mnie wzrokiem, znowu wkłada ręce w kieszenie spodni i odwraca głowę w stronę lasu.

Dzięki, poradzę sobie bez twojej kurtki.

- Tutaj przychodzę, kiedy muszę odetchnąć - wyznaje Calum po chwili uciążliwej ciszy. - Kiedy przychodziłem do ciebie wieczorem, żeby uciec z domu, pytałaś, dokąd idę. Zazwyczaj szedłem właśnie tutaj. - Mija kolejna chwila ciszy, a ja nie wiem, co powiedzieć. - Nie wiem czemu. Zwykle jest tu pusto i nikt nie pyta, co mi jest.

Myśl, Madeline, myśl.

- Dobrze, że masz takie miejsce.

Brawo, udało się.

- Potem zacząłem zostawać na dłużej, ale od kiedy ojciec... Od kiedy rodzice znowu się pokłócili, przychodzę tu częściej, chociaż staram się cały czas wspierać mamę.

Nie tylko Calum ucierpiał na kłótniach rodziców. Oni sami przechodzą trudne chwile, w dodatku martwią się o syna, którego oboje mocno kochają.

- Przepraszam, że się nie odzywałem.

Dotykają mnie dziwne wyrzuty sumienia, jakby to, że oczekiwałam od niego przeprosin, nagle stało się czymś nieodpowiednim, wręcz niedorzecznym.

- To ja powinnam przeprosić - wymyka mi się, zanim zdążę to przemyśleć.

Calum spogląda na mnie z ukosa. Uśmiecha się.

- Wymiękasz, Madeline?

- Ty byłeś pierwszy.

Odwraca się z powrotem w stronę lasu. Przyglądam się z boku jego twarzy. Jego czole i policzkom spowitym wieczorną szarzyzną i włosom targanym lekko delikatnym wiaterkiem.

- Po co tu przyjechaliśmy? - powtarzam pytanie, na które wcześniej nie odpowiedział.

- Po nic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro