19. Jutro ci wyjaśnię.
Minął tydzień.
Tydzień, odkąd wszystko sobie wyjaśniliśmy, atmosfera między nami przestała być tak napięta, a rozmowy w końcu nabrały jakiegokolwiek sensu. Tydzień odkąd nauczyłam się zakładać spodnie przed wyjściem na balkon, jednak Calum nie pisnął ani słówka o tym, co leży mu na sercu. Przestałam robić to dla Hemmingsa. Minął tydzień, odkąd rozmawiałam z nim ostatni raz. Teraz bardziej zależy mi na tym, żeby pomóc Calumowi. Coś ewidentnie jest nie tak.
Podchodzę do okna i usiłuję wymacać w ciemnościach klamkę, jednak kiedy odsłaniam zasłony, widzę tylko dobrze znaną mi postać chłopaka z ręką zawieszoną w powietrzu, jakby właśnie chciał zapukać w szybę. Kiedy mnie zauważa, przepraszający uśmiech wpływa na jego twarz.
Wzdycham i wpuszczam go do środka.
Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, jednak przerywam mu:
- Powiesz wreszcie, o co chodzi?
Zaciska i oblizuje usta, a potem wypuszcza powoli powietrze. Przeczesuje prawą dłonią zmierzwione już włosy. Czekam z uniesionymi brwiami na odpowiedź.
- Nie spiesz się, mamy czas - zakładam ręce na piersi.
- Wyjaśnię ci wszystko, obiecuję - składa dłonie w błagalnym geście.
- Kiedy? - zmuszam się, by nie podnieść głosu - Jutro? Za tydzień? Rok?
- Madeline...
- Mam po prostu dosyć, okay? - wybucham.
Nagle mam ochotę rozpłakać się, tupać i wydrzeć na cały głos.
- Wiem, przepraszam...
- Nie, Calum - uciszam go machnięciem ręki - Zastanawiam się, czy ja cię w ogóle obchodzę.
Po chwili głuchej ciszy żałuję, że nie potrafię cofnąć czasu. Wolałabym nigdy tego nie powiedzieć, bo on i tak ma mnie gdzieś, a ja tylko pogarszam sprawę.
- Długo próbowałem się tego wyprzeć - zbliża się powoli, krok za krokiem, ważąc każde słowo - ale mylisz się - niemal mogę zobaczyć, jak usilnie próbuje nie powiedzieć za dużo. Otwiera usta, chcąc coś jeszcze dodać, ale po chwili rezygnuje.
- Mylę się... Z czym?
Chcę to od niego usłyszeć. Chcę to od niego wyciągnąć.
- Mad...
- Powiedz to - przerywam mu. Zamykam oczy i nabieram powietrza - Powiedz to - powtarzam.
Otwieram powoli jedno oko, potem drugie. Calum zbliża się o kilka kolejnych centymetrów. Odpieram nagłą chęć wyciągnięcia ręki i dotknięcia jego twarzy chociaż jednym palcem, teraz, kiedy jest na tyle blisko, że mogłabym to zrobić. Patrzy na mnie tak przenikliwym wzrokiem, że ten pomysł wydaje się niedorzeczny i nagle tak odległy. Teraz chcę tylko to usłyszeć. Że faktycznie się mylę i naprawdę znaczę dla niego chociaż odrobinę więcej, niż jeszcze dwa tygodnie temu.
- To naprawdę nie czas na takie rozmowy - cedzi Calum przez zaciśnięte zęby.
Ma zamiar mnie wyminąć, ale zatrzymuję go, kładąc dłoń na jego falującej klatce piersiowej. Nieruchomieje pod wpływem mojego dotyku, a ja sama również czuję się dziwnie nieswojo. Dotykam go po raz pierwszy od tych cholernych czterech lat. Nic się nie zmieniło. Czuję ciepło jego skóry nawet przez dzielącą nas koszulkę, tak jak zawsze, kiedy przytulał mnie, by magicznym sposobem sprawić, żeby nie było mi zimno. Zawsze działało. A tym razem jest mi wręcz gorąco.
- Powiedz to - mówię znowu, tym razem przysięgając sobie, że to ostatni raz, a zarazem, że pod żadnym pozorem nie pozwolę, by znowu wyszedł bez słowa.
Cisza, a potem ciche westchnięcie. W końcu słyszę powolne słowa, żłobiące dziurę gdzieś między moim sercem a żołądkiem. I dziwnie przyjemne ciepło rozchodzące się po klatce piersiowej.
- Jesteś dla mnie ważna, Madeline.
Czas pryska, kiedy dodaje:
- Gdybyś tu nie mieszkała, nie miałbym jak uciec.
Zmuszam się do jakiegokolwiek ruchu. Odrywam dłoń od jego rozpalonej klatki i krzyżuję ręce na persi.
- Wszystko było na nic, tak? - unoszę brwi - Chciałeś mnie tylko wykorzystać?
Otwiera usta, ale znowu mu przerywam.
- Powiesz mi jeszcze, że ten cały teatrzyk z zasypianiem był tylko po to, żebym przestała cię wypytywać, co robisz w moim domu?
Kolejna nieudana próba powiedzenia czegoś.
- Zaczęłam się do ciebie przekonywać, Calum - powstrzymuję łzy, które nie dają mi spokoju, by wypłynąć na zewnątrz - Myślałam, że może coś się zmieniło, ale jesteś zwykłym dupkiem.
- Madeline, to nie tak.
- Idź, skoro tak bardzo chcesz. Ale więcej tu nie wracaj.
- Posłuchaj mnie, do cholery! - wybucha.
Milknę, patrząc na niego wyczekująco, z ustami zaciśnętymi w wąską linię. Calum kładzie jedną rękę na moim ramieniu. Potem na drugim. Stoi i patrzy mi w oczy, trzyma mocno, jakby się bał, że ucieknę z własnego domu.
- Tak, zależy mi na tobie - mówi - Tak, to wszytko była prawda. I tak, brakuje mi ciebie, tak, tęsknię jak cholera, powinienem żałować, że się do ciebie odezwałem, ale inaczej żyłbym teraz dalej w przekonaniu, że jest dobrze, a nie jest dobrze, bo, kurwa, brakuje mi ciebie i jeszcze bardziej nie mogę spać, bo gdy tylko się kładę, myślę o tym, że ty gdzieś tam jesteś i czekasz, aż przestanę być tym dupkiem, którym byłem przez cały czas!
To wszystko mówi na jednyn wydechu, a mi po prostu brakuje słów. Bije od niego taka szczerość, że nawet nie przechodzi mi przez myśl, iż z jakiegoś powodu może kłamać.
Czuję, że jeżeli powie jeszcze jedno słowo, wybuchnę płaczem i nie będę mogła przestać.
- Calum, ja...
Odrywa ręce od moich ramion i przejeżdża dłonią po twarzy, a potem po włosach. Wzdycha cicho. Widzę, jak napina się jego żuchwa.
- Wiem - mówi.
To chyba nie do końca prawda, bo nawet ja nie wiem.
- Przepraszam - dodaje.
- Ja przepraszam - mój głos samoistnie przybiera dziwnie rozgorączkowany ton.
- Miałaś prawo mi nie wierzyć - mówi nieobecnym głosem - Wciąż masz.
- Po prostu za każdym razem, kiedy tu przychodzisz...
- Zamknij się - tym razem to Calum mi przerywa.
W jednej chwi stoję przed nim, analizując jego dziwny wyraz twarzy, a w kolejnej już tonę w jego obięciach, z twarzą wciśniętą w szarą koszulkę.
- Jutro ci wyjaśnię. Obiecuję - szepcze mi do ucha, a w kolejnej chwili już go nie ma.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro