14. Nie wierzę ci.
Niepewność nie daje o sobie zapomnieć. Szczerze, nie wiem, na jakim stoję gruncie. Teraz może wydarzyć się dosłownie wszystko. Dlatego postanawiam zająć się czymś innym. Już przed dziewiątą piszę do Holly, chociaż wiem, że w sobotni poranek dziewczyna może jeszcze spać.
Śmieję się pod nosem, kiedy odczytuję od niej wiadomość o treści: "Myślałam, że się przyjaźnimy, mendo".
Piszę, że to sprawa wielkiej wagi, więc musi się jak najszybciej pojawić w moim domu. To, co sobie pomyśli, leży teraz tylko w rękach jej wyobraźni. Nie mieszka daleko, ale uwielbia się grzebać, więc witam ją w drzwiach po niecałej godzinie.
Ma na sobie ciemnoszare dresy i luźną, pomarańczową bluzę z kapturem. Nie wiem, co robiła przez ten czas. Widzę ją bez makijażu, co nie zdarza się często, chociaż ja mam ten przywilej, jako jej najlepsza przyjaciółka.
- Przysięgam, że naślę na ciebie armię zbuntowanych gryzoni, jeżeli przyszłam tu na marne - mierzy we mnie palcem, kiedy ja się uśmiecham - A teraz zrób mi śniadanie - mija mnie w drzwiach, ocierając się o moje ramię.
Zamykam drzwi i spokojnym krokiem podążam za przyjaciółką do kuchni. Siadam na blacie kuchennej wysepki, kiedy ona grzebie w szafkach. W końcu wyciąga z jednej z nich słoik nutelli, wyraźnie zadowolona z siebie.
- Nie siedź tak, tylko zrób mi kawę - mówi, smarując kromkę chleba czekoladą.
Zanim jednak zdążę cokolwiek zrobić, ona już nalewa wody do elektrycznego czajnika. Chwytam jabłko z koszyka i wgryzam się w soczysty owoc.
- Mów - opiera się o blat naprzeciwko mnie i odgryza dość duży kawałek chleba z nutellą, a w drugiej ręce trzyma kubek z kawą.
- Potrzebowałam wsparcia mojej ulubionej przyjaciółki - szczerzę się do niej.
- Nie żartowałam z tymi gryzoniami - celuje we mnie kromką chleba - Wiesz, że moja babcia ma całą armię chomików.
Śmieję się z jej czekoladowych wąsów.
- Być może mam ci coś ważnego do powiedzenia, ale skoro nie chcesz wiedzieć... - unoszę ręce.
- Robisz to specjalnie, Madeline - dziewczyna kręci głową - Gadaj.
Super. A chciałam od tego uciec, zapraszając ją do siebie. Teraz tylko w teb sposób mogę uchronić się przed atakiem chomików.
- Nie - blondynka otwiera szeroko oczy, widząc mój niepewny wyraz twarzy - Nie. Nie wierzę. Nie zrobiłaś tego.
- Ja też nie wierzę - wzdycham - A jednak to zrobiłam.
Holly ściska mocniej kubek.
- Znaczy, on przeprosił pierwszy.
- O, cholera - tym razem prawie wypuszcza naczynie - On? Calum Hood?
- Tak.
- Ten Calum Hood?
- A znasz jakiegoś innego?
- Przeprosił cię?
- No tak.
- Calum Hood?
Rzucam jej zirytowane spojrzenie.
- Nie wierzę ci.
- Holly, skończ, proszę cię - przewracam oczami.
Dziewczyna otwiera usta, zapewne chcąc znowu zapytać, czy to aby na pewno był ten Calum Hood, ale po chwili rezygnuje.
- Czyli... W jakimś stopniu... - bierze łyk kawy, gorączkowo się nad czymś zastanawiając - Cholera, Hood jest jednak człowiekiem.
- Jakaś ty spostrzegawcza - kręcę głową z wymuszonym śmiechem.
- Nie mów mi tylko, że dasz się nabrać na te jego gierki.
- Jakie niby gierki? - pytam zdziwiona.
- No wiesz, te całe "ą" i "ę" - wydyma usta, udając podniecenie - "wpadaj, rodziców nie ma w domu"...
- Dobra - przerywam jej, zanim zdąży dokończyć - Dobra, skończ.
Rzuca mi znaczące spojrzenie.
- Nie jestem jak te dziwki, dobrze o tym wiesz - przewracam oczami.
- No wiesz, podobno Irwin spał kiedyś z Julią Khan.
- Naprawdę? - wytrzeszczam oczy - Ona kiedykolwiek z kimś spała?
- Oczywiście on na drugi dzień pieprzył już kogoś innego...
Uciszam ją machnięciem ręki.
- Odbiegamy od tematu.
- Chciałam tylko powiedzieć, że nawet ktoś taki jak ona uległ temu całemu ich "urokowi".
Marszczę brwi, powoli gryząc jabłko.
- Nie myślisz chyba, że zaliczam się do tej grupy - przecieram ręką po twarzy - Poza tym, to zupełnie coś innego. Hood był moim przyjacielem - nie wierzę, że przeszło mi to przez gardło - To tak nie działa.
- Był nim cztery lata temu - Holly macha pustym do połowy kubkiem kawy - Wiele zmieniło się do tego czasu.
- Chcesz mi powiedzieć, że będę kolejną przypadkową dziewczyną, którą zaciągnie do łóżka? - prycham - Nie, moja droga, to tak nie działa.
- Kto powiedział, że tak myślę?
- Ty - mróżę oczy i zeskakuję z blatu - Po prostu mam tego wszystkiego dosyć. Na prawdę, nie musisz tego jeszcze bardziej komplikować.
- Wcale nic nie komplikuję! - burzy się dziewczyna - To ty chciałaś rozmawiać.
Wzdycham cicho i wyrzucam ogryzek jabłka do kosza na śmieci. Kieruję się po schodach na górę.
- Skończ już - rzucam w przestrzeń - Idziemy pogadać o twoich problemach.
Słyszę za sobą jej kroki.
- Ale ja nie mam...
- Masz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro