Rozdział 4
- Zimno mi.
Potarłam dłońmi nagie ramiona i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej.
- Mogę cię przytulić. - Mój przyjaciel rozkłada ramiona z nadzieją, że się w niego wtulę.
Nie czekając zbyt długo przysuwam swoje ciało do jego, a zaraz potem czuję ramiona oplatające moje biodra. Układam głowę na jego klatce piersiowej i przymykam oczy.
Chłopaki wypili kilka piw. Nic dziwnego, w końcu są wakacje...
- Jest już ciemno i późno. Może wrócimy do środka? - Mówi Lydia prostując plecy i zaciągając bluzę chłopaka na nadgarstki.
Zebraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy do wejścia.
Jeszcze nie wiedziałam, że za niedługo będę bała się nawet tej cholernej ciemności.
***
- Chyba powinnam zadzwonić do ojca.
Odwróciłam komórkę w dłoniach i spojrzałam na Isaaca.
Leżał obok mnie na materacu ułożonym przy oknie. Lydia chciała się umyć, a jej chłopak i Chris dawno zasnęli.
- Dlaczego tego nie zrobisz?
Uniósł oczy w górę patrząc na moje ciało.
- Nie potrafię przyznać się do winy. - Wzruszyłam ramionami. - Ale chyba to zrobię...
- Jeśli tak będzie ci łatwiej, mogę ci dotrzymać towarzystwa.
Tym sposobem zaraz potem moja komórka leżała na jego kolanie z włączonym trybem głośnomówiącym. Wysłuchaliśmy się w sygnał oczekując, aż ojciec odbierze.
- Julie? - Usłyszeliśmy zaspany głos mężczyzny. - Coś się stało?
Spojrzałam przerażona na Isaaca.
'Co teraz?' chciałam zapytać go wzrokiem.
- Powiedz prosto z mostu. - Wyszeptał bardzo cicho, prawie bezdźwięcznie.
- Wybacz, że tak późno dzwonię... - Zaczęłam patrząc w oczy chłopaka. - Chciałam... Chciałam... - Zacięłam się. - Zapytać czy... mogę zostać jeden dzień dłużej.
Brunet obok pokręcił głową i spuścił wzrok.
Nie potrafiłam tego zrobić. Było to dla mnie nie do pomyślenia. Przeprosić ojca? Za co? Czym było pyskowanie w porównaniu do przyczynienia się, że własna matka mnie nienawidziła?
Chociaż czułam małe wyrzuty sumienia, moja duma wygrała.
Nie mówiłam do niego 'tato' nie pytałam o zgodę, robiłam co chciałam i traktowałam go jak powietrze. Teraz miałam go przeprosić?
Każdy odpowie, że powinnam. Oczywiście.
Ale czy ktoś by to zrobił, gdyby był na moim miejscu?
Zawiodłam Isaac'a. Tego było mi najbardziej szkoda.
- Julie, dlaczego mnie o to pytasz? Jasne, są wakacje.
- Trzymaj się.
Najszybciej zakończyłam rozmowę i spojrzałam na bok.
- Nie potrafiłam. - Opuściłam głowę.
- Nie ważne. Liczą się chęci, prawda?
Zaraz czułam jego koszulkę przy nosie i rękę gładzącą moje włosy.
Przytulił mnie.
Nie zasłużyłam, a on to zrobił.
- Na drugi raz sobie poradzisz. - Pocieszał.
Było mi tak cholernie wstyd... Nie potrafiłam przeprosić ojca.
Dla każdego to nic takiego, tylko ja oczywiście musiałam mieć z tym problem.
- Idźmy spać.
Chciałam zapaść się pod ziemię.
- Razem?
Prychnęłam śmiechem i pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Ty masz swój materac. Śpisz sam. - Cmoknęłam w powietrzu po czym wskoczyłam pod koc.
- Nie masz serca. - Udał smutek i wykonał moją wcześniejszą czynność.
- To akurat zauważyłam.
***
Obudził mnie dzwonek nowej wiadomości. Wszyscy wokół jeszcze spali jak zabici.
Zzaciekawieniem wyjęłam komórkę z pod poduszki i otworzyłam dymek chatu.
Melissa Rullar
Poranek, a my już razem ❤
Załączone było zdjęcie, przedstawiające Shawn'a, który spał, a głowa blondynki leżała na jego nagiej klatce piersiowej.
W moich oczach zebrały się łzy.
Zdradził mnie? Z nią? Dlaczego?
W czym Melissa jest lepsza? Dlaczego ona zawsze zabiera mi to co najważniejsze?
Spojrzałam ze łzami w oczach na śpiącego obok Isaac'a, aby upewnić się, że mnie nie widział.
Wstałam z łóżka i założyłam na nogi buty. Wyszłam bardzo cicho z domu. Nie chciałam nikogo obudzić.
Z racji tego, że był ranek - na dworze czuć było rosę i mroźne powietrze.
Miałam na sobie tylko granatową koszulkę i spodenki. Nie zwracałam na nic uwagi. Szłam przed siebie, nie zważając nawet na mokre krople opadające na stopy.
Doszłam do lasu. Zatrzymałam się dopiero, gdy przejście uniemożliwiła mi rzeka płynąca przez środek.
Bezradnie opadłam na pień ściętego dawno drzewa i ukryłam twarz w rękach.
Zaczęłam płakać. Nie wiedziałam co zrobić, czułam się zdradzona. Kiedy postanowiłam naprawić się pod względem uczuć, to się zepsuło.
Kolejny raz chciałam zniknąć z kuli ziemskiej. Chciałabym to wszystko naprawić, jednak nie mogłam wiele, gdyż byłam dziesiątki, albo i setki kilometrów od mojego prawdziwego domu i od niego. Niespodziewanie dopadła mnie ogromna tęsknota za bliskimi. Chociaż minęło dopiero kilka dni od przyjazdu do ojca, ja miałam ochotę już wrócić i zaszyć się w ramionach przyjaciółki.
Nie wiem ile mogłam tak siedzieć i przyglądać się w szumiącą wodę, zapłakanymi oczami, ale w końcu postanowiłam wstać z miejsca. Rozejrzałam się w koło i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. W którą stronę powinnam się udać? Skąd przyszłam? Postanowiłam jednak iść przed siebie.
Złym pomysłem było zostawienie komórki w domku.
Szłam prosto, chyba zbyt długo niż wcześniej.
Powinnam wyjść już z lasu, a ja nadal byłam pośród drzew.
Wszystko jasne - zgubiłam się.
Przystanęłam i rozejrzałam się znów wokół własnej osi.
Nic.
Wsłuchałam się w ciszę. Po wytężeniu słuchu udało mi się dosłyszeć łamiące się gałęzie. Ktoś za mną szedł.
Serce zaczęło bić jak oszalałe, a moja odwaga wyparowała w jednej chwili.
Zaczęłam biec najszybciej jak było to możliwe.
Byłam już prawie na wzgórzu przy którym ujrzałam domek, kiedy ktoś założył mi na głowę worek. Nic nie widząc zaczęłam się szarpać, ale nieznany złapał mnie za ręce, które wykręcił do tyłu. Po lesie rozszedł się mój głośny wrzask. Czułam jak zrywam sobie gardło, ale kogo by to obchodziło?
Krzyk przerodził się w końcu w jeszcze głośniejszy pisk. Poczułam w żyłach adrenalinę, przez którą miałam więcej siły. W głowie myślałam tylko jak się wydostać.
Bałam się.
Ja - która była nieprzewidywalna i niebezpieczna, będąca w stanie kogoś nawet zabić. Najzwyczajniej w świecie zaczęłam się bać.
Wzięłam duży zamach nogą i kopnęłam przeciwnika w kostkę. Mężczyzna puścił ręce, a ja korzystając z okazji zdjęłam worek.
Jednak - rzecz jasna- coś musiało pójść nie po mojej myśli, bo palce chłopaka oplotły się wokół mojej nogi. Przewróciłam się na plecy i zobaczyłam przed sobą starszego, zdecydowanie mężczyznę z czarnym zarostem, który ze złością wymalowaną na twarzy stanął przede mną, chcąc znów mnie unieruchomić.
Sprawnym ruchem, po raz kolejny kopnęłam go wolną nogą w twarz i zerwałam się z ziemi.
Pognałam przed siebie, mając nadzieję, że zdążę dobiec do przyjaciela.
Nie zwalniałam ani na chwilę, dopiero kiedy byłam przy drzwiach, obejrzałam się za siebie, ale porywacz zniknął z horyzontu.
Weszłam do środka, próbując się uspokoić, aby znajomi niczego się nie domyślili.
- W końcu jesteś. Gdzie byłaś? - Zapytał Isaac, który właśnie brał gryza kanapki do buzi.
- Shawn mnie zdradził. Chciałam pobiegać.
Nie mogłam im powiedzieć, bo dowiedzieliby się o mojej słabości.
Chłopak o miodowych włosach zaprzestał jedzenia i zaczął wpatrywać się we mnie brązowymi tęczówkami, jednak o nic nie pytał.
Usiadłam z nimi do stołu, jak gdyby nic się nie stało.
Jutro już nas tu nie będzie i zdarzenie nie będzie miało znaczenia.
Jednak nie tak szybko Julie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro