Rozdział 37
Kiedy zbliżał się zmierzch dojechaliśmy na miejsce. Zaparkowałam samochód i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
- Powinieneś tu zaczekać. - Zwróciłam się do mojego byłego chłopaka, po czym podeszłam do drzwi domu Isaac'a.
Zadzwoniłam dzwonkiem i czekałam na efekty.
Denerwowałam się przed spotkaniem z chłopakiem. Nie umiałam sobie tego wyobrazić. Wzięłam dwa głębokie wdechy, wytarłam mokre dłonie o koszulkę i wysłuchiwałam kroków.
Za moimi plecami słońce chowało się za horyzont. Było dokładnie takie samo jak w dniu porwania.
- Cześć przyjacielu. - Powiedziałam, kiedy przede mną pojawił się Isaac. Był zszokowany moimi odwiedzinami. Cóż się dziwić...
- Julia. - Wykrztusił i chyba chciał mnie przytulić, ale zgrabnie wyminęłam jego osobę, wpraszając się do środka.
- Potrzebujemy broni, dobrego miejsca i ludzi... Dużo ludzi.
- Aliyah, Corey! - Wrzasnął po moich słowach.
Moi przyjaciele... Są tutaj. Ze mną, cali i zdrowi...
Zbiegli na dół i stanęli jak wryci. Z nimi była Lydia i nieznajoma dziewczyna. Odwróciłam się w ich stronę, bardzo niepewnie. Czarnowłosa popadła w histeryczny płacz i podbiegła do mnie, biorąc mnie w ramiona. W oczach zakręciły mi się łzy, kiedy mogłam poczuć jej zapach. Brakowało mi tego. Corey też prawie płakał, a reszta stała z uśmiechem na ustach.
Nie wierzyliśmy w to, co się dzieje... Po tak długim czasie mogłam ich spotkać i nie ukrywać się. Chciałam już, żeby uciec na dobre przed Hemmings'em, żyć bezpieczna z przyjaciółmi.
***
- Nie chcę walczyć. - Doszłam do wniosku stojąc w pokoju Isaac'a. Nie pogodziłam się z nim. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, ale musieliśmy dociągnąć sprawę do końca.
- Nie pokonamy ich inaczej. - Sprzeciwił się.
- Jeśli uda nam się uciec będzie wystarczająco okey. - Kłóciłam się.
- Nie można ich zatrzymać. Są nieobliczalni.
- To mamy ich zabić twoimi nożami kuchennymi? - Prychnęłam. - Sam powiedziałeś, że może być trudno z bronią i amunicją.
- Nie damy rady uciec. Świat jest za mały.
- To my mamy uciec. Ty zacząłeś to gówno, więc je skończ, ale bez nas. Umyjemy od tego ręce. - Przedstawiłam swój plan.
- Żartujesz sobie? Nie mam ludzi, zabiją mnie.
- Było myśleć zanim odebrałeś Luke'owi siostrę...
- Nie mów, że jesteś po jego stronie!
- Jestem po swojej stronie, ale taka jest prawda, że gdybyś jej nie zabił, Hemmings o wszystkim by zapomniał...
- Nie ogarniam. - Wcięła się Aliyah.
- Nie zrobiłem tego celowo...
- Wiesz, dlaczego mnie porwali? - Znacznie zbliżyłam się do Isaac'a. - Bo chcieli mnie zabić, żebyś poczuł to samo, co on.
- To, że to psychopata, wszyscy wiedzą...
- Po prostu się zamknij i rób coś, co będzie dla nas najlepsze.
- Dlaczego jesteś tak obojętna na możliwość, że umrę.
- Bo byliśmy przyjaciółmi tylko będąc dziećmi Isaac.
- Julia na prawdę przepraszam, bo wiem, że to moja wina.
- Chociaż nie muszę cię do tego uświadamiać.
- Obiecuję, że będziesz miała swoje spokojne życie z powrotem. - Poddał się.
- Bardzo dziękuję. Jesteś niezwykle łaskawy...
- Proszę Lindy, możesz coś zrobić z takim obrotem sprawy?
- Myślę, że moglibyśmy jakoś zawieść ich na lotnisko. - Pierwszy raz usłyszałam głos Lindy.
- Znajdą nas. Zapewne już mają obstawione wszystkie wyjazdy z miasta. To nie przejdzie. - Rzekłam.
- Dobrze byłoby się tego dowiedzieć.
- Trzeba robić to bardzo szybko. Lydia, to ty miałaś rządzić. - Mój były przyjaciel posłał dziewczynie fałszywy uśmieszek.
- Coś wymyślę i dam wam znać za jakiś czas.
- Tylko się pośpiesz, nie mamy za dużo czasu.
***
Potrzebowałam rozmowy z Corey'em i Aliyah. Chciałam porozmawiać z nimi na poważnie i o czym innym niż o naszym zagrożeniu. Potrzebowałam powiedzieć im jak się czuję, zapytać co u nich, jak układało się, gdy mnie nie było. Ostatnimi czasy czułam się jakby dwa miesiące wakacji wyleciały w kosmos, nie wiedziałam co dzieje się na świecie i u znajomych. Coś jakbym po prostu nie żyła przez ten czas. Pustka w głowie, miałam tego serdecznie dosyć.
Miałam wciąż przed oczami Tyler'a, który ratował mnie za każdym razem, Luke'a, który wyrządzał mi krzywdę. Okropne uczucie, chociaż szczerze zaczęłam ich lubić i rozumieć.
Wpadłam od razu w ich ramiona, kiedy byliśmy sami. Dałam się ponieść emocjom, zaczęłam szlochać w ramię dziewczyny.
- Jestem taka szczęśliwa, że znów cię mamy. - Wyłkała.
- Brakowało mi was cholernie. Było tyle sytuacji, kiedy chciałam was przytulić...
- Ale już jest w porządku, to wszystko się kończy. Jeszcze chwila i do końca życia będziemy bezpieczni.
- Rok temu straciliśmy An... Teraz mielibyście stracić mnie i cholernie się cieszę, że to ja miałabym umrzeć, bo nie dałabym sobie rady bez któregoś z was.
- Julia nie mów tak! - Krzyknął Corey.
Nic się nie zmienilo. Na ich ciałach tylko pojawiła się lekka, letnia opalenizna i białe włosy chłopaka lekko podrosły. Byli brzydcy jak zawsze...
- Co z moim ojcem?
- Okłamaliśmy go kilka razy, że wyjechałaś z Shawn'em.
- Bardzo dobrze... - Westchnęłam. - Nie mogę wyjechać! - Przypomiało mi się.
-O czym ty mówisz?
- Elizabeth... Chcą wziąć ślub, nie mogę na to pozwolić...
- Nie wiem, czy to dobre wyjście. Luke cię szuka. - Corey trzymał wszystko w garści.
-Nie chcę, żeby z nią był... Nie pasują do siebie.
- Nie psuj im tego. Jeśli jest jak mówisz, to prędzej czy później zorientują się.
- Nie chcę, żeby było za późno.
- Przecież nienawidzisz ojca. Dlaczego tak się tym przejmujesz? - Grała mądrą Aliyah.
- Właśnie dlatego nie mogę dopuścić do głupiego ślubu. Nienawidzę go.
- Musimy uratować sobie życie. - Stawiała sprzeciwy moja najlepsza przyjaciółka.
Rzuciłam książką, która chwilę temu była w mojej dłoni. Znów pojawiła się niepewność.
Powinnam wziąć się w garść i stawiać sprawę jasno, bo mam serdeczne dosyć życia z wyborem, w którym żadna strona nie jest dobra.
Usiadłam na kanapie opierając czoło o dłonie z zaniedbanymi paznokciami.
- Po prostu nie wiem co robić. - Zaczęłam się żalić, bo trzymanie tego całego bólu w środku zaczęło mnie męczyć. W końcu to byli moi przyjaciele i powinni wiedzieć jakie mam zamiary. Tajemnice nie są dobre w żadnym wypadku i zawsze wolałam być szczerą w takim stopniu w jakim mogę. Z jednej strony Aliyah i Corey nalegali, żeby uciekać, a z drugiej był mój rozum, który chciał to zakończyć raz na zawsze. Tylko wybrać bezpieczeństwo, czy spokój?
Chciało mi się płakać od tego wszystkiego.
- Odłóż to wesele na później. - Corey usiadł obok, szturchając moje ramiona.
- Zakończenie tego byłoby lepszym wyjściem. - Przedstawiłam swoją rację, tym razem zupełnie spokojnie.
- Więc jakie mamy szansę? A może najpierw przydałby się plan?! - Podniosła głos czarnowłosa. Zadziwiła nas wszystkich, bo zazwyczaj była cicha.
- Plan się ułoży. I nie krzycz na mnie! - Wstałam na przeciwko niej i spojrzałam w wzrok pełen jadu.
- Może ty chcesz do nich wrócić?! Spodobało ci się tam, co? Przyznaj się. Stałaś się taka sama jak oni!
Miałam ochotę uderzyć ją w twarz za te słowa, ale tylko wyszłam i mocno trzasnęłam drzwiami od pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro