Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37

Kiedy zbliżał się zmierzch dojechaliśmy na miejsce. Zaparkowałam samochód i zatrzasnęłam za sobą drzwi. 

- Powinieneś tu zaczekać. - Zwróciłam się do mojego byłego chłopaka, po czym podeszłam do drzwi domu Isaac'a. 

Zadzwoniłam dzwonkiem i czekałam na efekty. 
Denerwowałam się przed spotkaniem z chłopakiem. Nie umiałam sobie tego wyobrazić. Wzięłam dwa głębokie wdechy, wytarłam mokre dłonie o koszulkę i wysłuchiwałam kroków. 

Za moimi plecami słońce chowało się za horyzont. Było dokładnie takie samo jak w dniu porwania. 

- Cześć przyjacielu. - Powiedziałam, kiedy przede mną pojawił się Isaac. Był zszokowany moimi odwiedzinami. Cóż się dziwić... 

- Julia. - Wykrztusił i chyba chciał mnie przytulić, ale zgrabnie wyminęłam jego osobę, wpraszając się do środka. 

- Potrzebujemy broni, dobrego miejsca i ludzi... Dużo ludzi. 

- Aliyah, Corey! - Wrzasnął po moich słowach. 

Moi przyjaciele... Są tutaj. Ze mną, cali i zdrowi... 

Zbiegli na dół i stanęli jak wryci. Z nimi była Lydia i nieznajoma dziewczyna. Odwróciłam się w ich stronę, bardzo niepewnie. Czarnowłosa popadła w histeryczny płacz i podbiegła do mnie, biorąc mnie w ramiona. W oczach zakręciły mi się łzy, kiedy mogłam poczuć jej zapach. Brakowało mi tego. Corey też prawie płakał, a reszta stała z uśmiechem na ustach. 

Nie wierzyliśmy w to, co się dzieje... Po tak długim czasie mogłam ich spotkać i nie ukrywać się. Chciałam już, żeby uciec na dobre przed Hemmings'em, żyć bezpieczna z przyjaciółmi. 

                                                                                          ***

- Nie chcę walczyć. - Doszłam do wniosku stojąc w pokoju Isaac'a. Nie pogodziłam się z nim. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, ale musieliśmy dociągnąć sprawę do końca. 

- Nie pokonamy ich inaczej. - Sprzeciwił się. 

- Jeśli uda nam się uciec będzie wystarczająco okey. - Kłóciłam się. 

- Nie można ich zatrzymać. Są nieobliczalni. 

- To mamy ich zabić twoimi nożami kuchennymi? - Prychnęłam. - Sam powiedziałeś, że może być trudno z bronią i amunicją. 

- Nie damy rady uciec. Świat jest za mały. 

- To my mamy uciec. Ty zacząłeś to gówno, więc je skończ, ale bez nas. Umyjemy od tego ręce. - Przedstawiłam swój plan. 
- Żartujesz sobie? Nie mam ludzi, zabiją mnie.
- Było myśleć zanim odebrałeś Luke'owi siostrę...
- Nie mów, że jesteś po jego stronie!
- Jestem po swojej stronie, ale taka jest prawda, że gdybyś jej nie zabił, Hemmings o wszystkim by zapomniał...
- Nie ogarniam. - Wcięła się Aliyah.
- Nie zrobiłem tego celowo...
- Wiesz, dlaczego mnie porwali? - Znacznie zbliżyłam się do Isaac'a. - Bo chcieli mnie zabić, żebyś poczuł to samo, co on.

- To, że to psychopata, wszyscy wiedzą...
- Po prostu się zamknij i rób coś, co będzie dla nas najlepsze.
- Dlaczego jesteś tak obojętna na możliwość, że umrę.
- Bo byliśmy przyjaciółmi tylko będąc dziećmi Isaac.
- Julia na prawdę przepraszam, bo wiem, że to moja wina.
- Chociaż nie muszę cię do tego uświadamiać.
- Obiecuję, że będziesz miała swoje spokojne życie z powrotem. - Poddał się.
- Bardzo dziękuję.  Jesteś niezwykle łaskawy...
- Proszę Lindy, możesz coś zrobić z takim obrotem sprawy?
- Myślę, że moglibyśmy jakoś zawieść ich na lotnisko. - Pierwszy raz usłyszałam głos Lindy.
- Znajdą nas. Zapewne już mają obstawione wszystkie wyjazdy z miasta. To nie przejdzie. - Rzekłam.

- Dobrze byłoby się tego dowiedzieć.
- Trzeba robić to bardzo szybko. Lydia, to ty miałaś rządzić. - Mój były przyjaciel posłał dziewczynie fałszywy uśmieszek.
- Coś wymyślę i dam wam znać za jakiś czas.
- Tylko się pośpiesz, nie mamy za dużo czasu.

***

Potrzebowałam rozmowy z Corey'em i Aliyah. Chciałam porozmawiać z nimi na poważnie i o czym innym niż o naszym zagrożeniu. Potrzebowałam powiedzieć im jak się czuję, zapytać co u nich, jak układało się, gdy mnie nie było. Ostatnimi czasy czułam się jakby dwa miesiące wakacji wyleciały w kosmos, nie wiedziałam co dzieje się na świecie i u znajomych. Coś jakbym po prostu nie żyła przez ten czas. Pustka w głowie, miałam tego serdecznie dosyć.
Miałam wciąż przed oczami Tyler'a, który ratował mnie za każdym razem, Luke'a, który wyrządzał mi krzywdę. Okropne uczucie, chociaż szczerze zaczęłam ich lubić i rozumieć.

Wpadłam od razu w ich ramiona, kiedy byliśmy sami. Dałam się ponieść emocjom, zaczęłam szlochać w ramię dziewczyny.
- Jestem taka szczęśliwa, że znów cię mamy. - Wyłkała.
- Brakowało mi was cholernie. Było tyle sytuacji, kiedy chciałam was przytulić...
- Ale już jest w porządku, to wszystko się kończy. Jeszcze chwila i do końca życia będziemy bezpieczni.
- Rok temu straciliśmy An... Teraz mielibyście stracić mnie i cholernie się cieszę, że to ja miałabym umrzeć, bo nie dałabym sobie rady bez któregoś z was.
- Julia nie mów tak! - Krzyknął Corey.

Nic się nie zmienilo. Na ich ciałach tylko pojawiła się lekka, letnia opalenizna i białe włosy chłopaka lekko podrosły. Byli brzydcy jak zawsze...

- Co z moim ojcem?
- Okłamaliśmy go kilka razy,  że wyjechałaś z Shawn'em.
- Bardzo dobrze... - Westchnęłam. - Nie mogę wyjechać! - Przypomiało mi się.
-O czym ty mówisz?
- Elizabeth... Chcą wziąć ślub, nie mogę na to pozwolić...
- Nie wiem, czy to dobre wyjście. Luke cię szuka. - Corey trzymał wszystko w garści.
-Nie chcę, żeby z nią był... Nie pasują do siebie. 

- Nie psuj im tego. Jeśli jest jak mówisz, to prędzej czy później zorientują się.
- Nie chcę, żeby było za późno.
- Przecież nienawidzisz ojca. Dlaczego tak się tym przejmujesz? - Grała mądrą Aliyah.
- Właśnie dlatego nie mogę dopuścić do głupiego ślubu. Nienawidzę go.
- Musimy uratować sobie życie. - Stawiała sprzeciwy moja najlepsza przyjaciółka.
Rzuciłam książką, która chwilę temu była w mojej dłoni. Znów pojawiła się niepewność.
Powinnam wziąć się w garść i stawiać sprawę jasno, bo mam serdeczne dosyć życia z wyborem, w którym żadna strona nie jest dobra.

Usiadłam na kanapie opierając czoło o dłonie z zaniedbanymi paznokciami.
- Po prostu nie wiem co robić. - Zaczęłam się żalić, bo trzymanie tego całego bólu w środku zaczęło mnie męczyć. W końcu to byli moi przyjaciele i powinni wiedzieć jakie mam zamiary. Tajemnice nie są dobre w żadnym wypadku i zawsze wolałam być szczerą w takim stopniu w jakim mogę. Z jednej strony Aliyah i Corey nalegali, żeby uciekać, a z drugiej był mój rozum, który chciał to zakończyć raz na zawsze. Tylko wybrać bezpieczeństwo, czy spokój?
Chciało mi się płakać od tego wszystkiego.

- Odłóż to wesele na później. - Corey usiadł obok, szturchając moje ramiona.
- Zakończenie tego byłoby lepszym wyjściem. - Przedstawiłam swoją rację, tym razem zupełnie spokojnie.
- Więc jakie mamy szansę? A może najpierw przydałby się plan?! - Podniosła głos czarnowłosa. Zadziwiła nas wszystkich, bo zazwyczaj była cicha.
- Plan się ułoży. I nie krzycz na mnie! - Wstałam na przeciwko niej i spojrzałam w wzrok pełen jadu.
- Może ty chcesz do nich wrócić?! Spodobało ci się tam, co? Przyznaj się. Stałaś się taka sama jak oni!

Miałam ochotę uderzyć ją w twarz za te słowa, ale tylko wyszłam i mocno trzasnęłam drzwiami od pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro