Rozdział 34
*Lydia*
Nie powinniśmy po dobroci oddawać Shawn'a. Uratowaliśmy sobie tyłek, ale musimy teraz odbić kolejną osobę. Nie wiemy nic o Julii. Zwaliliśmy to.
Tylko Isaac wrócił do nas, mówiąc, że Julia pomogła mu uciec.
Zdenerwowana wyjrzałam przez okno swojego pokoju. Dobrze jest jednak żyć swoim nudnym życiem. Wróciliśmy, nic się nie udało, znów przegraliśmy, ale nic dziwnego, bo ludzie z którymi musiałam pracować nie mieli zielonego pojęcia o takim życiu. Miałam szczęście, że moi rodzice byli jeszcze w Hiszpanii i mogłam opatrzeć siebie i Daryl'a. Dwóch facetów zdążyło nas pobić, kiedy ktoś w nich strzelił.
- Jak się czujesz? - Zadał pytanie mój chłopak. Odkręciłam się do niego z uśmiechem udając, że wszystko w porządku. - Szkoda, że się nie udało. Na prawdę chciałem ją uratować...
- Mam wyrzuty sumienia, bo zostawiliśmy Shawn'a.
- Nie mogliśmy zrobić wiele. Przecież to Hemmings, jak tylko go zobaczyłem, to wiedziałem, że może nas zabić wszystkich za jednym zamachem.
- Wiem, ale nie powinniśmy się poddawać.
Mina Daryl'a momentalnie się zmieniła. Wydawał się być wystraszony, lub niezainteresowany tematem. Westchnął tylko, opuścił ręce i powoli kontynuował.
- Nie umiemy się bronić, nie mamy żadnych szans.
- My, owszem jesteśmy słabi. Chociaż ja myślę, że jestem całkiem niezła w rozwiązywaniu takich spraw. Gdybyśmy mieli jeszcze hakera, to by nam bardzo ułatwiło.
- Świetnie. Jesteś dobra w internecie i komputerach. Prawdziwy informatyk, ale co masz zamiar zrobić? Hemmings zwiał. Nie wiadomo gdzie się podziewa.
- Mam kogoś lepszego od siebie. To dopiero królowa hakerów...
- Proszę powiedz, że żartujesz. To jednak niebezpieczne.
- Słuchaj kochanie wzięliśmy w tym udział i musimy to dokończyć, a posiłki nam się przydadzą.
- Co na to Isaac?
- Nie wiem, sama dopiero to wymyśliłam.
- Mam nadzieję, że będzie przeciwny. To mój przyjaciel i nie chcę, żeby cokolwiek mu się stało. Powinniśmy go chronić, a nie narażać po raz kolejny na niebezpieczeństwo.
- Rozumiem, znacie się długo i nikt nie chce, żeby stało się cokolwiek któremukolwiek, ale Shawn był w porządku i to chłopak Julii, którą na marginesie polubiłam. Swoją drogą nieźle wrobiła Hemmings'a.
- Faktycznie ryzykowała dużo, ale to nie znaczy, że my też musimy.
- Ale musimy ich uratować. Hemmings nie może znaleźć jej pierwszy. Zrobimy to Daryl, tylko nie przeszkadzaj, jeśli nie chcesz brać w tym udziału.
- Lydia, jeśli coś ci się stanie...
- Będę uważać, ale pozwól działać, obiecuję, że później wrócimy to nudnego życia i będzie jak dawniej. Pójdziemy na studia, zamieszkamy razem, będziemy szczęśliwą rodziną z dziećmi.
- Albo będę cię żegnał na cmentarzu zanim wyjedziemy do LA i zaczniemy nowe życie.
- Zrobię wszystko, żeby tak nie było, ale chcę, żeby Julia i Shawn też mieli taką możliwość. - Ucałowałam jego czoło i wyszłam skontaktować się z Isaac'iem.
* Isaac*
- Możecie zająć pokój obok mojego. Jest jedno, duże łóżko, ale się zmieścicie. - Powiedziałem do Aliyah i Corey'a.
- Szkoda, że się nie udało. - Powiedziała dziewczyna siadając na podłodze. - Co teraz zrobimy? Mamy wrócić do Greeley, udać, że nic się nie stało i pójść spokojnie na uczelnię, kiedy wakacje się skończą?
- Nie wiem... Przykro mi, że się nie udało, bo to była też moja przyjaciółka.
- To dlatego nie przyjeżdżałeś, kiedy miałeś wolne? - Odezwał się tym razem chłopak. - Przez to wszystko, co się ty dzieje?
- Taa... Chciałem utrzymać wszystkich na tym samym poziomie. Oni mogli mnie zabić, jeśli ruszyłbym się do takiego małego miasteczka.
- Ostatnie wakacje były lepsze... - westchnęła Aliyah i przyłożyła twarz do zielonej poduszki. Zamknęła na chwile oczy przez co miałem wrażenie, że to mała dziewczynka.
- Nie patrzmy wstecz... Bo totalnie się załamiemy.
- Corey nie próbuj mnie rozśmieszać w takiej chwili.
- Teraz musimy wyjechać z niczym?
- Totalnie nie mam planu i nie mam pojęcia co mielibyśmy teraz robić. Nawet nie wiemy gdzie podział się ten pieprzony Hemmings, żeby mu zagrozić.
Dalszą wypowiedź przerwała moja komórka. Wydobyłem ją z kieszeni mając cichą nadzieję, żeby to ktoś kogo poszukiwałem. Czułem się jakbym miał związane ręce. Nie wiedziałem od czego zacząć i kogo szukać. Miałem dwóch zaginionych w kompletnie innych miejscach.
- Co jest Lydia? - Czego ten pustak chciał? Pewnie zerwała z Daryl'em i szukała kumpla do łóżka... Aż przypomniało mi się, jak Julia broniła jej na początku wakacji. 'Jeśli coś mówi są to zazwyczaj bardzo mądre rzeczy'
- Mam plan.
- Plan na co? - Prychnąłem.
- Możemy znaleźć Julie i Shawn'a... - Może serio mówi mądrze. - Powinniśmy się spotkać. To nie jest rozmowa na komórkę.
- Spoko, jeśli chcesz przyjedź do mnie. Jest też Aliyah i Corey.
- Zaraz będę, jeśli przebiję się przez korki.
- Jest po dziewiątej w nocy, sądzę, że korki to nie problem teraz.
- Tymi światełkami można manipulować, przekonasz się,
- Kto to był? - Podejrzliwie spojrzała czarnowłosa.
- Lydia. Ma plan...
- Te wakacje będą długie...
***
- Mam pewną znajomą. Królowa hakowania. Może zrobić na prawdę wiele. - Powiedziała, gdy wszyscy byliśmy gotowi do tej ważnej rozmowy. Starałem się słuchać uważnie. Nie znaliśmy się na takich sprawach i nie bardzo wiedziałem co można z tym zrobić, jeśli nie ma się punktu zaczepienia. - Jeśli byśmy ją sprowadzili, pomogłaby nam zrobić całą robotę...
- Świetnie, ale co będzie chciała w zamian?
- To dziewczyna o wielkim sercu i jeśli poznałaby tą historię mogłaby zrobić to za małą przysługę. Biorę to na siebie...
- Czekajcie, nie powinno być z nami Allison? - Wtrąciła Aliyah. - Chyba też jest w to zamieszana...
Mina rudej była bezcenna. Ta akcja nie połączyła ich znów. A jeśli chodzi o to, co było kiedyś, to chyba warto wyjaśnić. Znam Allison z kilku akcji. Była dzieckiem, kiedy ją poznałem, w zasadzie wciąż nim jest, bo szesnaście lat to nie tak wiele. Z Lydią były nierozłączne, wszędzie chodziły razem, wszystkim się dzieliły, spały u siebie nawzajem.
Kiedy Lydia chciała pokazać młodszej koleżance świat, w którym się obraca, czyli imprezy i nauka do późnego rana, pewnego wieczoru Allison o mało nie zabiła Lydii. Małolata myślała, że jej jedyna przyjaciółka może grać przeciwko niej więc postrzeliła ją, kiedy ta biegała wieczorem po parku. Lydia nie była święta, ale nigdy w nikogo nie strzeliła. Jej jedyne akcje to namierzanie tych, kogo trzeba.
To był koniec ich przyjaźni. Wszystko się spieprzyło...
- Myślę, że kolejna para rąk by się przydała. - Powiedziałem.
- A ja uważam, że to niestabilna małolata, którą łatwo przeciągnąć na swoją stronę. Nic nie jest dla niej ważne oprócz obietnic, które ktoś jej powierzy. - Zaczęła monolog jej była przyjaciółka. - W każdym razie, ja zrobię swoje dla Julii. Sprowadzę tu Lindy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro