Rozdział 22
- Ilu masz ludzi? - Zaczął cicho Tyler, kiedy dźwięk gitary roznosił się po pomieszczeniach.
- Sześciu mężczyzn. - Odpar dumnie drugi.
- Tylko?
- Wystarczy. - Wzruszył ramionami. - Jeśli Isaac ma dawnych kumpli, razem będzie ich czworo. A nas będzie ośmioro plus zakładnik. To znaczy, że jest nas o połowę więcej niż ich. Wygramy to. - Mówił przekonany.
- Więc kiedy zaczynamy?
- Za kilka dni chłopaki przyjadą. Czyli myślę, że około pięć dni mamy wolnego i nie robimy kompletnie nic.
- Myślisz, że będą zaskoczeni?
- Raczej nie. - Pokręcił głową. - Julie nie odzywa się do przyjaciół przez trochę ponad miesiąc. Już wiedzą, że coś jest nie tak.
Udawałam, że nic nie słyszę. Wciąż grałam jakieś melodie. Podniosłam głowę, kiedy zapadła cisza.
- Masz talent. - Pochwalił Tyler i lekko się uśmiechnął.
- Ta, racja. - Próbował być miły drugi.
Próbował, co nie znaczy, że był. Chyba jeszcze do nikogo nie pawałam tak nienawiścią jak do niego.
- Lukey, mówiłeś, że grałeś? Może spróbujesz? - Wyszczerzyłam się.
- Nie, dzięki. Graj, nie przeszkadzaj sobie.
- Ja sobie nie przeszkadzam. Bardziej przeszkadza mi towarzystwo pewnego wysokiego blondyna, który jest w zasadzie potworem.
- Mogłabyś docenić to, że staram się być miły.
- Żartujesz sobie? Przynajmniej pięć razy przez ciebie o mało nie umarłam, więc twoje starania na nic.
- Niech te pięć dni mija jak najszybciej.
- Racja.
- Mieliśmy gdzieś wyjść... - Wtrącił się Tyler. - Mamy dokładnie pięć wieczorów na świetną zabawę.
- Nie będę się z nim bawić w nic i nigdzie. - Założyłam ręce na klatkę piersiową.
- Nawzajem kochana. - Na jego słowa tylko przewróciłam oczami.
- Moglibyście zapomnieć o tym, co nas spotkało złego, na jeden, maluteńki wieczór? Później możecie wrócić do nienawidzenia się.
- Proszę was, jestem młody, a przez kilka miesięcy nie robię nic, tylko siedzę w domu i was pilnuję, żebyście się nie pozabijali. - Dodał, gdy zobaczył nasze nie przekonane miny.
- Jeśli jesteś młody, to znajdź sobie żonę, i przestań robić za pieska Lukey'a. Świetnie byłoby mieć dzieci co? I śliczną żonę. Prowadzić spokojne życie z nudną pracą, zamiast zabijania niewinnych.
- Ty powinnaś znać wartość przyjaźni. - Wtrącił blondyn.
- To, co jest między wami, to nie przyjaźń. Bardziej bym powiedziała, że wykorzystywanie znajomości z Tylerem.
- Myślisz, że on jest święty? - Prychnął.
- Luke...
- Tyler, sam powiedz, że nie zawsze robiłeś coś dla mnie. Ja też robiłem dużo dla ciebie, prawda?
- Już mnie nic nie zaskoczy. - Wzruszyłam ramionami.
- Ukrywałem go przed policją. - Zaczął dumnie wysoki.
- Hemmings, przestań, to dawne dzieje.
Chociaż wiem kogo pamiętnik leżał w domu-muzeum...
- Dawne dzieje? Przesadzasz, to było jakieś dwa lata temu.
Dwa lata temu za dużo się wydarzyło...
- No proszę, opowiedzcie tą historię, tylko nie monotonnie, bo zaczynam się nudzić. - Rozłożyłam się na kanapie, chociaż od środka zżerała mnie ciekawość.
- Nie tylko policja go ścigała. Za nim, do mojego domu wparował gang z twoim słodkim, kochanym Isaac'iem.
- Świetnie, ale... Nie wiem po co mi to wiedzieć. Jesteście bandytami. To oczywiste, że ktoś ciągle was poszukuje, nie?
- To wtedy zginęła jego siostra. - Brunet odstawił szklankę z alkoholem na stolik.
- To wszystko przez niego. - Cmoknął blondyn. - Przez niego tu jesteś, serce pęka...
- Dlaczego nie dasz kary jemu, tylko mi?
- Bo to nie on strzelił w moją siostrę. - Zaciskał pięści.
- Wtedy, kiedy nas znaleźli... - Zaczął drugi. - Sarah była w domu. Zaczęła się strzelanina. Byliśmy prawie wygrani, Isaac był przy wyjściu, kiedy ostatni raz strzelił w jego siostrę.
- To przez niego byli w moim domu, przez niego zaczęli strzelać i przez niego musiałem pochować starszą siostrę, mającą wtedy dwadzieścia dwa lata. Ja, jako dziewiętnastoletni gówniarz, musiałem przygotować pogrzeb.
Odebrało mi słowa. W końcu wiem, jak to do końca było.
Czas, jakby zatrzymał się w miejscu. Nic nie miało znaczenia, tylko to, co powiedział mój porwacz. Już wyobrażałam sobie Isaac'a, który z zimną krwią strzela w kobietę. Niewinną kobietę.
Była tak samo niewinna, jak ja.
Mój brat też postąpiłby tak, jak Luke.
To głupie, jeśli powiem, że go zaczynam rozumieć?
- Dlaczego jeszcze się przyjaźnicie? - Mogłam tylko to powiedzieć.
- Przeżyliśmy zbyt dużo... Jesteśmy razem do końca we wszystkim...
- Kochana Julie się zniesmaczyła? - Zapytał z ironią brat zmarłej.
- Najlepszy chłopak jakiego znałam został zabójcą. Nie zniesmaczyłam się ani trochę. - Odrzekłam z przekonaniem.
- Więc możemy wyjść na jakąś imprezę? - Marudził Tyler.
- Jeszcze jedno...
Mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Dlaczego chcesz mnie zabić, co? Co takiego ci zrobiłam oprócz tego, że wkurzam się głosem, wyglądem, spojrzeniem, stylem i tak dalej? - Zwróciłam się do blondyna i wyliczałam na palcach.
- Bo walczysz, ona nie mogła. Nie miała takiej szansy, a ty wciąż i wciąż się nie poddajesz! Omamiłaś sobie Tylera i Isaac'a, a to najwieksi potworzy jakich znam.
- Isaac'a nie omamiłam, przyjaźniłam się z nim, zanim stał się tym złym. - Zacisnęłam szczękę.
- To, że twoja siostra zginęła, jest przykre, ale nie jest moją winą! A twój plan jest tak głupi i bez sensu, że szkoda gadać.
- Idziemy do klubu? Przestańcie się nienawidzić na jedną chwilę.
- Zamknij się! - Powiedzieliśmy w tym samym momencie. Mężczyzna podniósł tylko ręce, poddając się.
- Nie ma sensu o tym gadać. - Poprawił mnie. - Coś wymyślimy innego, jeśli to ci nie pasuje.
- Świetnie, rządam innego planu. W którym ja nie ucierpię.
- Ty rządasz? - Zapytał rozbawiony.
- Nie będę cię prosić... - Prychnęłam. - Nie ważne, jaki plan będziecie mieć, ja sobie poradzę, bo jestem tak cwaną egoistką, że nie obchodzi mnie, czy kogoś zranię. Nie umrę w taki sposób. - Powiedziałam już cieszej.
- Tak, dobry pomysł. Chodźmy do klubu. - Powiedział jakby do Tylera, jednak patrzył głęboko w moje oczy.
Impreza z porywaczami. Jak słodko.
Po szybkim przygotowaniu się, wyruszyliśmy.
Zaklepałam miejsce z przodu, gdyż myślałam, iż to Tyler będzie kierował, jednak się przeliczyłam.
- Uroczo. - Wyszczerzył się Lukey, a ja przewróciłam oczami.
- Pamiętasz, kiedy jechałaś ze mną pierwszy raz? Nie poznałem cię. - Prychnął.
- Uwierz, nie trudno zapomnieć swój dzień porwania.
- Patrzyłaś na mnie przez pół drogi. Wydawałaś się być normalna.
- Przecież jestem normalna. Przypominam, że to ty jesteś zabójcą.
- Proszę was, nie mówcie nic o tym... Chcę przeżyć jeden wieczór bez słów "porwanie", lub "zabójstwo"
- Jestem za. - Podniosłam rękę.
Lukey spojrzał na mnie dziwnie.
- Ja też. - Mruknął.
- Zacznijmy od początku. Mam na imię Julie. - Posłałam milutki uśmiech.
Na prawdę starałam się nie wszczynać kolejnej kłótni. Byłam w stanie zgodzić się na jeden, normalny wieczór.
- Jestem Luke. - Wyciągnął do mnie dłoń.
Niepewnie zrobiłam to samo.
Chyba pierwszy raz dotkneliśmy się tak delikatnie. Nie wierzyłam, że blondi może dotknąć tak lekko mojej dłoni.
- Powiesz coś o sobie Julie? - Zaczął temat.
- Przyjechałam na wakacje do ojca. Mam pewne problemy, więc musiałam się rozerwać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro