Rozdział 12
Maraton 2/3
Obudziłam się wcześnie. Drzwi były oczywiście zamknięte, a w domu panowała cisza.
Pewnie porywacze też jeszcze spali. Opadłam na koc i dokładniej się nim przykryłam.
Nudziło mi się. Nie wiem jak w takim momencie mogło mi się nudzić.
Nacięcia na udach już się zrosły i bandaż nie był mi potrzebny.
Ubrałam się, ale na makijaż musiałam zaczekać, aż ktoś otworzy mi drzwi.
Zachowywałam się, jakbym była w jakimś mało luksusowym hotelu, a nie zostałam porwana.
Jakby pominąć kilka szarpnięć, to nie zostałam uderzona przez cały dzień. To znak, że traktują mnie lepiej, albo po prostu nie mieli powodu.
W końcu, po jakimś czasie przyszedł mój wybawca, który otworzył mi drzwi.
- Pakuj się. - Powiedział Luke i wrzucił do środka walizkę.
- Że co?
- Że gówno. Mam dosyć spania w kuchni na podłodze.
Więc zmieniamy lokal. Pięknie. Nie będę wiedziała którędy uciec.
Tutaj chociaż rozpoznałam teren.
- Bardzo mi przykro mała, muszę to zrobić dla bezpieczeństwa.
Odwróciłam się w stronę Luke'a. Z cwanym uśmieszkiem przyłożył do mojej twarzy mokrą szmatę.
***
Jestem w pełni przytomna dopiero na miejscu.
Przecieram zmęczone oczy i widzę, że leżę w łóżku. Nie małe zdziwienie.
Byłam w pokoju. Urządzony był w starożytnym stylu. Nie wyglądał jak typowy pokój nastolatki.
Na ziemi rozłożony był stary dywan. Nie było nowoczesnych zasłon, plakatów na ścianach, super pościeli.
Za to prawie wszystkie ściany były zastawione szafkami z książkami. I to nie dla młodzieży. To jakieś stare encyklopedie, powstawanie miast, mity, pamiętniki.
Wzięłam jeden z nich. Na pierwszej stronie znajdował się podpis.
Andy Hemmings
Kto to taki?
Pierwszy raz przemyka mi takie nazwisko.
Nigdy wcześniej się z nim nie spotkałam.
Raczej nie grzecznie czytać czyjeś pamiętniki. Odłożyłam zeszyt na miejsce i wyszłam z pokoju.
Znaczy chciałam to zrobić, ale oczywiście drzwi były zamknięte.
Stuknęłam w nie i zaczęłam krzyczeć, że już się obudziłam.
Nie musiałam długo czekać, aby wkurzony Luke wpadł jak wariat i popchał mnie na łóżko.
Usiadł na mnie i złapał gwałtownie za szyję. Przerażenie przemknęło mi po twarzy.
- W tym domu się nie krzyczy. Ty nie masz takiego prawa nigdzie, gdzie ja jestem. - Mówił powoli, jakby chciał mi to wbić do głowy.
Przyduszał mnie i to bolało...
- Spokojnie. - Zaśmiałam się i chciałam odepchać go dłoniami, które ułożyłam na klatce piersiowej. - Jestem głodna i mam parę pytań.
- Nie obchodzą mnie twoje pytania! - Wrzasnął i mocniej ścisnął gardło.
Zaczęło brakować mi powietrza.
- A na jedzenie jeszcze nie czas. - Zaśmiał się.
Cholerny damski bokser.
- Nie fajny jesteś.
Upss pożałowałam. Mocno uderzył mnie z pięści w nos, aż zrobiło mi się ciemno przed oczami.
- Za dużo mówisz.
- Mogłeś uprzedzić, że będziesz bił za urażenie twojego ego. - Prychnęłam i przetarłam twarz z krwi wyciekającą z nosa.
Złapał mnie za bluzkę i rzucił o sąsiednią ścianę.
- Masz mieć szacunek kurwa!
Auć bolało jak podniósł mnie za szyję, aż ledwo dosięgałam palcami do ziemi.
- Co ty masz z tym duszeniem?- Ostatni wydech, a ja zmarnowałam go na głupie pytanie.
Myślałam, że mnie puści, ale on tylko uderzył moją głową o ścianę.
O cholera co się stało?
Chyba znów odleciałam...
***
Otworzyłam oczy.
Wciąż leżałam na podłodze. W tym samym miejscu. Złapałam się za głowę.
Na palcach zobaczyłam krew. Głośno westchnęłam. Ten idiota rozbił mi głowę.
Teraz nie podeszłam nawet do drzwi. Usiadłam w koncie i zaczekałam aż ktoś przyjdzie.
Kiedy w końcu się doczekałam, zobaczyłam Tylera z bandażem w ręku.
- Znów musisz mnie ratować. - Zaśmiałam się.
- Gdybyś nie robiła problemów, nie musiałbym.
To chore, jak rozmawiam z moim własnym porywaczem, ale u mnie nie ma rzeczy niemożliwych.
Uklęknął przede mną i zaczął opatrywać moją ranę.
- Mogę o coś zapytać?
- Myślę, że tak.
- Czego chcecie od Isaac'a?
- On... Zabił siostrę Luke'a.
Nie wierzyłam. Isaac nie mógł. On by nie wytrzymał poczucia winy. Załamałby się kompletnie i na pewno bym o tym wiedziała.
- To niemożliwe. Jak to?
- Była strzelanina. Isaac strzelił i trafił w Sarah. Luke obiecał, że pomści śmierć siostry krwią jej zabójcy.
- Do czego ja jestem potrzebna? Co mam z tym wspólnego do cholery?
- Gorzej jest patrzeć jak cierpi ktoś na kim ci zależy, niż samemu cierpieć.
- Chcecie mnie zabić...
- Zabić, albo tylko zwabić go do nas.
- Isaac miał szesnaście lat, kiedy zabił człowieka... - Miałam w oczach łzy, bo mój spokojny przyjaciel okazał się być zabójcą.
- Każdy z nas to zrobił. Luke udusił mężczyznę kiedy miał szesnaście lat. - Mówił to tak spokojnie, że zaczęłam wątpić, że w ogóle ucieknę.
- Dlaczego to robicie?
- Inaczej się nie da. Gotowe.
Wyszedł po zrobieniu opatrunku. Zostałam sama z tym wszystkim w głowie. Musiałam to sobie poukładać i spróbować uciec.
-------------------
Komentarze mile widziane 👇
Akcja się rozkręca, więc piszcie czy wam się podoba.
Jeszcze jeden rozdział za chwilę 💪
Snap: julczix_02
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro