Rozdział 38
Byłam skołowana i miałam ochotę wydrapać komuś oczy. Jak Aliyah w ogóle mogła powiedzieć coś takiego? To był słaby i nie udany żart z jej strony. Oczywiście, że nie spodobało mi się u porywaczy! Musiałabym być nienormalna. Moja przyjaciółka nie wie co przeżyłam, co czułam i co musiałam robić, żeby przeżyć. Bolało mnie, że nikt nie chciał zrozumieć mojego zachowania, bo robiłam to wszystko, żeby zachowali mnie przy życiu, nie z przyjemności. Nawet moja najlepsza przyjaciółka skreśliła mnie od razu, bez przeanalizowania tej sytuacji.
Miałam wrażenie, że jestem sama, a moi przyjaciele są tu z litości. Nie chciałam stać w miejscu. Musiałam się z tym przespać.
Wyszłam z domu Isaac'a nie kryjąc zdenerwowania na czarnowłosą. Wiem, że chodzenie po nocy samemu było bardzo nieodpowiedzialne z mojej strony, bo jednak porywacze wciąż mnie szukali. Usiadłam tylko na schodku jego domu i oparłam głowę o chłodną ścianę.
Słyszałam rechot żab i śpiewanie świerszczy, wokół było już całkiem ciemno. Która była godzina? Chyba około dziesiątej w nocy. Powinnam leżeć w łóżku. Nie miałam łóżka, nie miałam moich rzeczy, nie miałam domu. Najgorsze uczucie z możliwych. Nie miałam gdzie uciec i przez to zachciało mi się płakać, przetarłam twarz w dłoniach i oparłam je o kolana. Jestem kompletnie bezmyślna, nie mogę zapaść się pod ziemię, czy uciec od problemów.
O powrocie do matki nie było na razie mowy. Do ojca też nie miałam ochoty, ale chyba powinnam mu się pokazać, z resztą był moim ostatnim wyjściem. Już sama nie pamiętam, czy byłam z nim skłócona, czy nie, ale tylko on mi został.
Szybko rozegramy tę akcję i wyjadę na studia - tłumaczyłam sobie, dla uspokojenia, które nie nadchodziło.
Wokół świeciły latarnie, robiły okropną i nudną atmosferę. Osiedle Isaac'a było ciche, nic się tam nie działo, było dużo dzieci. W oknach na przeciw widać radosnych rodziców kładących do spania swoje pociechy. Moje policzki zrobiły się mokre i zaczęłam szlochać. Miałam serdecznie dosyć tego, co się działo, nie miałam ruchu i musiałam stawić czoła wszystkim tym problemom, których był cały natłok, nie miałam rozwiązania do żadnej z tych sytuacji, nie umiałam tego zrobić.
Naprawdę chciałam wciąż być silna, bo jeśli dałam radę za pierwszym razem, dam sobie i teraz.
''Nie bądź głupia, nie dasz" - wmawiało drugie wcielenie "wystarczy jeden zastrzyk od Hemmingsa i po tobie".
W okolicy zatrąbił samochód i zatrzymał się przy domu byłego przyjaciela. Z niechęcią podniosłam głowę i wytarłam twarz w koszulkę. Wiedziałam co mnie czeka. Wystawiłam się na tacy. Auto nie najnowsze, raczej przeciętne, takie, jakich tu dużo. Szyba powolnie zjechała w dół, a ja spotkałam się z tym wzrokiem. Straciłam więcej wiary i nie mogłam opanować łez. Chciałam cofnąć się do domu, ale zagrożenie przeniosłabym na przyjaciół i siostrę Isaac'a.
- Podejdź do mnie Julia. - Wywołało u mnie to panikę, zabrało poczucie bezpieczeństwa, które z resztą dawno gdzieś uleciało. Nie hamowałam już cierpienia, jakie panowało moim ciałem. Oddałam się poczuciu straty. Mogliby już mnie zabić i byłoby po wszystkim, nie musiałabym tego oglądać.
Kolana drżały z każdym centymetrem, gdy byłam coraz bliżej. Nie dało się przełknąć podenerwowania, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję, ale podeszłam. Może byłam głupia, że tak zrobiłam.
Serce o mało nie wyskoczyło mi gardłem, krew tętniła w uszach. To była najdłuższa droga jaką kiedykolwiek pokonałam.
Stanęłam twarzą w twarz z porywaczem, ale starałam się zachować jakiś dystans.
- Aż tak źle było ci u nas? - Odezwał się pierwszy, a jego wzrok wlepiony był w moje wystraszone oczy. Był wkurzony, ale za razem obojętny. Tak się w ogóle da?
Pewnie nie, ale przy nim wszystko było dziwne, albo przez stres widziałam tylko to,co chciałam widzieć. Może był tylko obojętny, może totalnie wkurwiony. Nie wiem.
- Pytasz serio? - Chciałam zachować resztki honoru, który był budowany przez długi czas.
- Oddaj mi samochód. - Był stanowczy, to się nie zmieniło.
- Mam kluczyki w domu... - Mam nadzieję, że mój głos nie drżał tak, jak mi się wydawało. Byłam tam,ale nie wiedziałam co się dzieje.
- Mam wejść i sam je wziąć?
- Zaczekasz tutaj? - Dlaczego był sam? Jakim sposobem wyszedł z domu sam do wrogów?
- Spiesz się. - Mruknął.
Dlaczego on nie krzyczy?!
Weszłam do budynku i starałam się być niezauważalna. W pokoju siedziała Aliyah i Corey, a ja weszłam tylko wziąć rzecz, po którą tutaj się znalazłam.
- Przestałaś zgrywać księżniczkę? - Patrzyła krzywo.
- Pomyślałaś zanim powiedziałaś cokolwiek?- Odmruknęłam niemal dławiąc się ze strachu.
No dlaczego on był sam i nie krzyczał?
Wyszłam i znów pomaszerowałam tą samą drogą co poprzednio.
Musiałam oddychać głęboko. Byłam czujna w razie, gdyby zaatakował.
Wyprostowaną rękę skierowałam w jego stronę. Może trochę zaczęłam się uspokajać, bo nie był uzbrojony.
- Czego tak się boisz? - Westchnął.
- Gdzie jest Tyler? - Odpowiedziałam odważnie pytaniem.
- W szpitalu. - Wzruszył ramionami.
- Co? - Nie chciałam w to wierzyć. Słaby żart.
- Uciekaliśmy przed policją. Kiedyś musieli nas znaleźć.
- Nie wierzę ci.- Wzruszyłam ramionami.
- Więc tylko oddaj kluczyki i już mnie nie ma.
- Dałam ci je.
- Wciąż je ściskasz w pięści.
- Nie chcesz nas zabić? - Upewniłam się, jakby jego słowa dawały mi ostateczne bezpieczenstwo.
- Nie chciałem cię zabić. - Zaczął się irytować.
- Dlaczego jesteś spokojny jeśli mógłbyś teraz wejść i zabić Isaac'a na oczach wszystkich?
- Jestem poszukiwany. Muszę spieprzać i nie mam czasu na głupie zemsty.
- Uciekasz?
- Nie jestem Bogiem. Czasem też muszę się chronić.
- Dasz mi spokój? Jeśli wyjedziesz.
- Zemszczę się na nim kiedyś indziej. Może zabiję mu dziecko... - Zaśmiał się widząc moją bladą twarz. - Możemy spędzić razem chwilę tak jak kiedyś w klubie?
- To znaczy jak?
- Jakby to się nie wydarzyło...
- Wyczuwam w tym podstęp Lukey.
- Masz moje słowo, nie ma żadnego. Jak chcesz mnie sprawdzić to kluczyki oddasz mi dopiero, kiedy odwiozę cię z powrotem.
- To my gdzieś jedziemy?
- Wsiadaj jak za pierwszym razem. - Uśmiechnął się, a ja znalazłam się zaraz obok niego i trzasnęłam drzwiami.
- Proszę niech to nie będzie las...
- W drogę Julia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro