Rozdział 35
- Kim jest Lindy? - Odezwała się Aliyah po chwili.
- To moja znajoma. Poznałyśmy się zupełnie przypadkiem, jest godna zaufania i na prawdę dobra w tym co robi.
- Nie wiem czy to dobry pomysł Lydia...- Powiedziałem mało przekonany. - Po co nam kolejna osoba, narobimy sobie długów, a być może i tak nie znajdziemy Julii.
- Nie chcę być nie miła, ale twoje rządy mi się nie podobają. Dobrze wiem, że się wywyższasz i uważasz mnie za tą głupszą, ale ja uważam, że bardziej się staram niż ty.
- Coś ty powiedziała?! - Zdenerwowałem się. - To ty jesteś nikim dla Julii, ona takich koleżanek jak ty ma na pęczki!
- No jakoś ich nie widzę, kiedy jest w niebezpieczeństwie! Rób sobie co chcesz Isaac, ale albo ja przejmuję tą sprawę, albo pracujesz sam. Gwarantuje, że ja sama z Lindy dam sobie radę, a wy nadal będziecie tylko biegać z bronią po obcym domu. - Powiedziała kryjąc złość i wyszła.
Podszedłem wkurzony do okna, za którym widać było tylko mrok i odjeżdżający samochód rudowłosej. Miałem ochotę wybić tę szybę przede mną, byłem okropnie wkurzony na moją bezsilność.
- Lydia miała rację. - Usłyszałem głos Aliyah. - A kłótnia jest kompletnie nie potrzebna, bo jeśli się rozdzielimy to nie damy rady. Żadno z nas.
Pokiwałem powolnie głową, bo oczywiście miała trochę racji. Zastanowiłem się chwilę co robi Julia i odkręciłem się przodem do rówieśników.
- Zadzwonię do niej, że się zgadzamy. - Powiedziała.
- I potem co? - Posłałem im głupi uśmiech kogoś, kto przegrał, ale udał że go to nie obchodzi. - Głupia, ruda suka ma nami rządzić? Mówić co mamy robić, jak i kiedy? A my mamy może udawać, że nic się nie stało, bo to jest jak najbardziej OK?!
- Isaac, jeśli chcesz być królem to idź bawić się ze swoją młodszą siostrzyczką! - Wykrzyczał Corey.
- Wiesz, że to poważna sprawa... Jakie ma znaczenie to, kto będzie wydawał rozkazy, jeśli będą one dobre?
- Dla mnie ma ogromne znaczenie! Bo zawsze to JA prowadziłem takie coś, to było pod MOIM przywództwem i dzięki MNIE udawało doprowadzić się sprawy do końca!
- Ale tym razem to cię przerosło. Zrozum to, że nie dasz rady, bo nawet nie masz planu! Nie masz jednej zasranej wskazówki, którą moglibyśmy się pokierować! A Lydia sprowadzi tu swoją koleżankę i już niedługo będzie mieć wszystko.
- Muszę się z tym przespać... - Zrezygnowałem i poszedłem do łóżka.
- Lydia, zgadzamy się. - Powiedziała do telefonu Aliyah.
No kurwa...
* Lydia*
Jeszcze tego samego dnia wykonałam telefon do Lindy. Obiecała przyjechać najszybciej jak się da. Nie trzeba było długo czekać, chociaż dziewczyna szykowała się na nowy rok studiów, więc musiała chwilowo porzucić swoje obowiązki. "Góra dwa dni i będę u ciebie" powiedziała. Musieliśmy wszyscy czekać. Trzeba było to wszystko rozegrać najlepiej i najszybciej jak umieliśmy. Mieliśmy tydzień, a wtedy zaczyna się rok szkolny. Obawiałam się, że Julia się nie odnajdzie i rodzice oraz znajomi dowiedzą się, że zniknęła. Wtedy wmiesza się policja i wszystko pójdzie na marne. Nie będziemy mogli swobodne pracować.
* Luke*
Mijały kolejne dni, mieliśmy na utrzymaniu Shawn'a, który prawie nic nie wnosił do poszukiwań. W lesie nie było ani śladu po zaginionej. Tak przynajmniej oświadczył Tyler. Ja przeszukałem wszystkie rzeczy, nie znalazłem jej komórki i portfela. Wszystko było jasne. Żeby ją namierzyć, trzeba było zaangażować kogoś, kto umiałby to zrobić i dodzwonić się na jej numer, ale oczywiście po pierwsze nie mieliśmy nikogo takiego, a po drugie miała wyłączony telefon. Główkowałem gdzie mogła się podziać i do głowy przyszedł mi tylko tani hotel oddalony o jakieś dwanaście kilometrów. Nie wiem, jak miałaby tam dotrzeć w tak krótkim czasie, ale musieliśmy to sprawdzić.
- Wiem, gdzie jest. Pakujcie się do auta. - Rozkazałem.
- Co to znaczy? - Nie ogarniał Tyler i odstawił kubek z kawą na brudny stolik. Od kiedy nie było Julii, nie miał kto sprzątać...
- To znaczy, że po nią jedziemy.
Byłem dumny z tego co wymyśliłem. Musiałem ją znaleźć przed kimkolwiek innym choćby nie wiem co.
*Julia*
Odkąd udało mi się zwiać żyłam prawie spokojnie w zaciszu swojego pokoju hotelowego. Osób bez towarzystwa było tam mnóstwo. Nie wychodziłam nigdzie, bo wiedziałam, że inni szybko poruszają się szukając mnie. Nie mogłam zostać tu długo. Poczułam się wolna, to była ogromna ulga. Jeszcze tydzień, następnie nie wiem co miałabym robić. Początek roku szkolnego, moje studia fotograficzne. Nie mogłam pozwolić, żeby przez to porwanie moje marzenia legły w gruzach. Marzyłam o tym od kiedy byłam dzieckiem. Musiałam umyć od tego wszystkiego ręce przez tydzień.
Moi przyjaciele nie mieli pojęcia co się ze mną dzieje, ale to lepiej, bo to mogłoby przynieść im tylko kłopoty.
Ukradzione pieniądze Luke'a bardzo mi pomogły, chociaż nie było ich dużo. Ranne biodro cały czas bolało, ale w hotelu na szczęście była apteczka. Mogłam na bieżąco zmieniać opatrunek i przemywać ranę. Pierwszego dnia uprałam koszulkę mydłem, żeby gówniana obsługa do niczego się nie przyczepiła. Dostałam pokój na parterze, mały z jednym łóżkiem, w kolorach wyblakłej żółci. W łazience jednym plusem była ciepła woda i brak robaków wychodzących z rur, jak to zawsze pokazane jest na filmach. Żałowałam, że nie zabrałam gitary, bo było okropnie nudno. W telewizji był tylko jeden program z filmami historycznymi. Postanowiłam włączyć w końcu komórkę. Miałam nadzieję, że nie uda się mnie namierzyć, jeśli nie wykonam żadnego połączenia.
Zostało pół pełnej baterii. Powinno na chwilę wytrzymać.
Ubrana byłam wciąż tak samo, jak w chwili ucieczki. Nie miałam innych ciuchów...
Wyszłam na korytarz. Dobrze byłoby wymyślić jakąś pomoc. Nie spotkałam jednak nikogo na korytarzu, ale poprzednio słyszałam młodą parę w pokoju niedaleko.
Zapukałam grzecznie do ich drzwi i czekałam, aż otworzą.
- Cześć, jestem Julia, sąsiadka. - Wyciągnęłam rękę do chłopaka. Miał na oko dwadzieścia lat, był mojego wzrostu, brązowe włosy sięgały trochę za uszy. Podał miło dłoń i zawołał swoją dziewczynę.
- Jestem Suzanne, a to Sean.
- Wpadłam, bo szukam towarzystwa. Podróżuję po świecie... Całkiem sama. - Zaśmiałam się delikatnie nie zwracając uwagi, że z każdym słowem zatapiam się w kłamstwach.
- My jesteśmy tu tylko przejazdem. Zatrzymamy się dwa dni, ale z miłą chęcią poznamy nowych ludzi. - Pokazała uroczy uśmiech i wpuściła mnie do środka.
-----------------------
Zbliżamy się po woli do końca tej części. Piszcie koniecznie czy na razie się wam podoba... :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro