Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ Rozdział trzynasty


Zoe usiadła pod ogromnym drzewem i wyjęła z niewielkiego plecaka bukłak napełniony wodą. Nie miała pojęcia, ile trwała ich wędrówka. Myślała, że Vol to niewielka kraina, tymczasem odnosiła wrażenie, iż jest niesamowicie ogromna, a dotarcie do lasu Labreo zaczęło wydawać jej się wręcz niemożliwe.

Eilis zaopatrzyła ich w pożywienie i wodę, jednak nie mogli wziąć za dużo, by w razie ucieczki nie spowalniać się ciężkim bagażem. Dlatego też musieli oszczędzać pożywienie, by móc wrócić i nie umrzeć z głodu. Zoe z początku uważała, że wszyscy zbytnio przesadzali i wyolbrzymiali długość wędrówki do lasu, jednak po kilkunastu kilometrach zrozumiała, iż mówili prawdę.

– Całe szczęście, że jesteś szczupła i mogłam pożyczyć ci moje ubrania. Nie wyobrażam sobie, jak dałabyś radę uciekać w sukni – powiedziała Sima, przysiadając obok dziewczyny i również wyjęła ze swojego plecaka bukłak z wodą. Ubrane były w te same obcisłe spodnie i koszulki na wąskich ramiączkach w moro.

Zoe wzruszyła ramionami i spojrzała na chłopaków. Zajęli miejsca naprzeciwko nich, rzucając plecaki na wysoką trawę. Wszyscy wydawali się zmęczeni, jednak to Edan wyglądał na szczególnie wykończonego. Pot lśnił na jego czole, a brązowe oczy wpatrywały się w nią z wyraźną obawą. Wiedziała, że przerażała go podróż do Labreo. Od początku nie chciał brać w niej udziału, jednak bardziej niż o siebie, martwił się o nią. Przejął się rozkazem króla, dlatego myśl, iż mógłby nie sprawdzić się w roli jej strażnika, go przerażała. Pragnęła zapewnić, że nic jej nie będzie i wróci żywa do Vol, jednak nie potrafiła tego zrobić. W głębi duszy czuła, że przypłaci życiem ocalenie Kiary i jej braci. Z początku nie rozumiała, dlaczego nie umarła i jakim cudem znalazła się w Vol, jednak wszystko powoli stawało się dla niej jasne. Bóg jej potrzebował. Nakierował ją na ścieżkę, która miała wypełnić jej przeznaczenie i nim uda się do Nieba, musi ocalić kilka żyć.

Schowała bukłak do zielonego plecaka i położyła się na trawie, skupiając wzrok na bezchmurnym niebie. Nawet jeśli na świecie panowały krwawe wojny, czy też działy się inne złe rzeczy, niebo wciąż pozostawało takie samo. W dniu, gdy zbombardowano jej dom i utraciła ukochanego ojca, niebo również było bezchmurne i niesamowicie piękne.

Starła pospiesznie łzy z policzków, chcąc odgonić od siebie przykre wspomnienia i tęsknotę za bliskimi. Życie na Ziemi wyglądało zupełnie inaczej od tego w Vol. Tutaj nie było telewizji, telefonów, wielkich wieżowców i dróg, po których jeździły samochody. Nawet nie mogła znaleźć żadnego supermarketu, ponieważ wszystkie sprzedaże odbywały się na straganach. Nie było tutaj dosłownie niczego, co przypominałoby jej o dawnym, utraconym życiu.

– Dlaczego płaczesz? – Sima nachyliła się nad dziewczyną i zmarszczyła brwi, uważnie przyglądając się mokrym śladom po startych łzach. – Nie podobają ci się moje ubrania?

Zoe podniosła się na łokciach i odwróciła wzrok od przypatrujących jej się chłopaków. Nie zamierzała zwierzać im się ze swoich uczuć. W dalszym ciągu widziała w nich ludzi, którzy pragnęli jej śmierci. Fakt, że towarzyszyli jej w tej niebezpiecznej podróży, był spowodowany chęcią ocalenia Kiary i jej braci. To, co się z nią stanie ich nie obchodziło. Wiedziała o tym doskonale, dlatego też nie zamierzała mydlić sobie oczu, że było inaczej.

– Po prostu się spociłam. To chyba nic dziwnego, skoro ciągle idziemy przez pola, a lasu wciąż nie widać – bąknęła, ponownie ścierając z policzków łzy.

– Lepiej ciesz się każdą chwilą. Dobrze wiesz, że nie wrócisz żywa – odparł szorstko Acair, dotykając palcami lśniącego ostrza swojego miecza.

– To nie ma żadnego znaczenia. Najważniejsza jest Kiara – oznajmiła pewnie i podniosła się, strzepując ze spodni ziemię. – Długo jeszcze zajmie nam droga do Labreo?

– Pół dnia, jak nie więcej – odpowiedziała Sima, opierając łokcie na kolanach. – Proponuję postój, nim zapadnie zmrok. Najlepiej będzie, jak ruszymy i znajdziemy jakąś opuszczoną jaskinię. Labreo może i jest przerażające, ale na wolności żyje jeszcze wiele innych, groźnych stworzeń, które chętnie się nami zajmą po zmroku. Wątpię, byśmy martwi komukolwiek pomogli.

– Sima ma rację – zgodził się Edan. To był pierwszy raz, gdy się odezwał, odkąd opuścili bezpieczne mury królestwa. – Za jakieś trzy kilometry dotrzemy do jaskini. Nie mam jednak pewności, czy jest pusta.

– Najwyżej zabijemy kilka przerośniętych lwów, nosorożców, czy też morderczych goryli. Co to tam dla nas – prychnął Acair, kręcąc z dezaprobatą głową. – W końcu i tak jesteśmy bandą debili, którzy ryzykują dla zaledwie kilku nic niewartych żyć.

Edan jak oparzony chwycił Acaira za szyję i przygwoździł jego twarz do ziemi, sycząc przez zęby:

– Skoro życie Kiary nic dla ciebie nie znaczy, to dlaczego z nami idziesz? Nie uwierzę w to, że po prostu nudziło ci się w królestwie i szukasz nowych wrażeń!

– A ja nie uwierzę w to, że idziesz tylko i wyłącznie z rozkazu króla. Widzę, co czujesz do tej dziewczyny i nie pozwolę, by to chore uczucie sprowadziło na ciebie śmierć. Ona nie jest tego warta!

– Nie udawaj, że się o mnie troszczysz. Doskonale wiemy, że nie troszczysz się o nikogo!

– Dlatego ocaliłem was podczas wojny Volerianów z ludźmi? Dlatego robiłem wszystko, byś wspólnie ze mną stanął u boku króla? Zastanów się!

– Puść go! – rozkazała Sima, celując w szyję Edana ostrzem miecza. – Nie jesteśmy wrogami.

Zoe chwyciła plecak i nie zwracając na siebie uwagi towarzyszy, ruszyła w dalszą drogę. Nie miała ochoty słuchać kolejnej kłótni, która była spowodowana jej obecnością. Miała dość tego, że o wszystko ją obwiniano i wyglądało to tak, jakby sama kazała całej trójce podążyć za nią. Przecież Acair dobrowolnie zgodził się jej towarzyszyć! Owszem, przyznała, że będzie go potrzebować, ale to wcale nie oznaczało, iż musiał za nią podążyć. Mógł się po prostu nie zgodzić i nie powodować napiętej atmosfery. Już sama myśl o nadchodzącym zagrożeniu wprawiała ją w podły nastrój, więc nie musiał jeszcze bardziej jej stresować.

Minęła wielkie, przewrócone drzewo, gdy coś przebiegło koło jej nóg. Pisnęła przerażona i usiadła na pniu, unosząc wysoko nogi. Uważnie rozejrzała się dookoła, niczego nie zauważając. Serce biło jak oszalałe, a wyobraźnia zaczynała działać na szybszych obrotach. Eilis opowiadała jej o niebezpiecznych stworzeniach żyjących na wolności. Mówiła, że nawet najmniejsze, niewinnie wyglądające zwierzę, mogło ją zabić, dlatego powinna zachować czujność. O ile w okolicach królestwa wytępiono wszystkie groźne stworzenia, o tyle im dalej się od niego oddalano, tym było ich więcej.

– Wszystko w porządku?

Zleciała z pnia, czując na ramieniu czyjś dotyk. Przerażonymi oczami spojrzała na zmartwioną twarz Edana. Wyciągał do niej dłoń, którą chwyciła dopiero po chwili i pozwoliła, by pomógł jej wstać. Otrzepała się z ziemi i posłała mu gniewne spojrzenie.

– Przestraszyłeś mnie.

– Przepraszam. Po prostu usłyszałem twój pisk i przybiegłem najszybciej, jak tylko mogłem. Dlaczego się od nas oddaliłaś? Nawet nie zauważyłem, gdy odeszłaś.

– Byłeś zbyt zajęty miażdżeniem Acairowi krtani – zauważyła gniewnie i ruszyła przed siebie, uważnie rozglądając się na boki. – Pójdę dalej sama, więc wracaj do przyjaciół i idźcie do królestwa. Mam dość słuchania waszych kłótni.

– Nie ma takiej opcji. Nie zostawimy cię. – Dotrzymał jej kroku i położył jedną dłoń na rękojeści miecza, a drugiej pozwolił swobodnie opadać. Nie wiedząc czemu, przez myśl mu przeszło, by dotknąć dłoni dziewczyny. Szybko jednak wyparł z głowy tę absurdalną chęć i skupił wzrok na drodze. Acair nie mógł mieć racji. Nic nie czuł względem Zoe. Nic, prócz obowiązku chronieniu jej.

Zoe zatrzymała się gwałtownie i zatarasowała chłopakowi drogę, gniewnie patrząc w jego brązowe oczy. Edan odsunął się, zaskoczony jej nagłą reakcją.

– Rozumiem to całe chore posłuszeństwo Ottonowi, ale naprawdę nie wymagam od ciebie tego, byś ryzykował dla mnie życiem. Jeżeli Labreo jest naprawdę takie straszne, jak mówicie, odpuść sobie i wracaj do królestwa.

– Moglibyście przynajmniej ukrywać się ze swoimi uczuciami – rzucił prześmiewczo Acair, zbliżając się do nich u boku Simy.

Blondynka wywróciła oczami i podbiegła do Edana. Widząc jego speszoną minę, uniosła pytająco brwi.

– Zamierzam iść z tobą i wrócić z tej wyprawy żywy. Koniec tematu – odparł stanowczo Edan, całą uwagę skupiając na Zoe. Mierzyli się chwilę na spojrzenia, aż rudowłosa spuściła głowę i westchnęła wyraźnie zrezygnowana.

Sima patrzyła na nich dłuższą chwilę, odtwarzając w głowie słowa Acaira. Czy to możliwe, by Edan zakochał się w tej denerwującej dziewczynie?

– Musimy ruszać – zarządziła szybko i ruszyła przed siebie.

Edan był dla niej jak brat. Nigdy nie widziała, by spodobała mu się jakaś Volerianka, choć dziewczyny za nim szalały. To samo tyczyło się Acaira, jednak ten z kolei oddał serce Kiarze. Nie potrafiła wyobrazić sobie Edana u boku jakiejkolwiek kobiety, ponieważ nigdy nie wykazywał nimi choćby najmniejszego zainteresowania. Jakim więc cudem, Zoe udało się go zainteresować? Z początku wyglądała jak chodzący, piegowaty szkielet o niezbyt urodziwej twarzy. Magia Virre co prawda zmieniła jej wygląd zewnętrzny, jednak w jej oczach wciąż nie wyglądała pięknie. Piegi oszpecały jej okrągłą twarz, a rude włosy wyglądały strasznie. W Vol nigdy nie widziała człowieka o podobnym kolorze włosów, a co dopiero z piegami na twarzy. Wszyscy mieli albo ciemne włosy, albo blond. Nic pomiędzy.

Obejrzała się przez ramię i podeszła do Acaira, chwytając go pod ramię.

– Ty idziesz ze mną – zarządziła, nie chcąc dopuścić do kolejnej sprzeczki między nim, a Edanem.

Eilis kroczyła pospiesznie po korytarzach królestwa, z przerażeniem rozglądając się dookoła i zaglądając w każdy pokój. Zostawiła Herkulesa dosłownie na pięć minut samego w pokoju, a gdy wróciła, już go nie było. Wilk zachowywał się dziwnie, odkąd Zoe się z nim pożegnała. Drapał w drzwi i przeraźliwie skomlał, przez co musiała go cały czas pilnować. Dała słowo dziewczynie, że się nim zaopiekuje i nie pozwoli go skrzywdzić. Nawet Otton powiadomił służbę o tym, że wilk mieszkający w królestwie był pod jego ochroną. Nikt nie miałby odwagi, by ryzykować życiem dla zabicia tego stworzenia, prawda? Tylko jak inaczej wyjaśnić nagłe zniknięcie tego zwierzęcia?

– Czy ktoś widział wilka w zamku!? – krzyczała drżącym głosem, napotykając przeczące odpowiedzi ze strony służby. Nie miała czasu, by dziękować każdemu za udzieloną odpowiedź. Musiała czym prędzej dowiedzieć się, co stało się z Herkulesem. Była pewna, że wilk nie zamknąłby za sobą drzwi. Ktoś musiał go porwać.

Wybiegła na dwór, a wiatr rozwiał jej niebieskie włosy. Nie miała nawet czasu, by związać je w ładny kok, dlatego poruszały się teraz we wszystkie strony, tworząc na głowie artystyczny nieład. Łzy momentalnie spłynęły po jej policzkach, gdy zrozumiała, że Herkulesa nie było w zamku. Zawiodła Zoe. Pozwoliła, by ktoś pojmał to niewinne, tak wiele dla niej znaczące, zwierzę.

– Muszę powiadomić o tym króla – powiedziała sama do siebie i chwyciła dół koronkowej sukienki, czym prędzej wracając do królestwa.

Władca musiał znaleźć tego, kto pojmał to bezbronne stworzenie. Przynajmniej tyle mogli zrobić, choć Eilis wątpiła, by przyniosło to Zoe ulgę. Nigdy nie wybaczy jej tego, że pozwoliła Herkulesowi zniknąć.

Jeżeli wróci żywa, znienawidzi Volerianów jeszcze bardziej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro