Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4

Był niewiele młodszy niż we wczorajszym śnie. Jego rywal był nastolatkiem. Dwójka niebieskoskórych dzieci walczących na miecze. Nie dostrzegł między nimi większych podobieństw fizycznych, poza kolorem włosów i skóry. Może podbródek mieli jeszcze podobny. Chłopak, z którym walczył, miał węższy i mniejszy nos od niego, mniejsze uszy oraz jaśniejsze oczy. Był też niższy, ale to nie było dla Kejiego niczym dziwnym, a przynajmniej nie było takie z jego ziemskich doświadczeń, gdzie zawsze był najwyższy, przynajmniej dopóki nie poznał Oloneira.

Tym razem nie zorientował się, że śni. Mimo tego, że walczyli, miał wrażenie, że nie jest to prawdziwa potyczka, a bardziej trening. Kątem oka dostrzegł nawet kogoś, kto analizował każdy ruch ich obu.

Starał się, ale przegrał. Jego przeciwnik był sprytniejszy i powalił go na ziemię. Keji leżał na plecach i przez moment bał się, że jego rywal zada jeszcze jeden cios, ale zamiast tego, ten wyciągnął dłoń w jego stronę, aby pomóc mu wstać.

Emugizu min cogire din mam, pri din abi, ahu – zwrócił się do niego niebieskoskóry rywal, który musiał być jego bratem. Znaczyło to: Musisz mniej myśleć o mamie, więcej o tacie, bracie.

Gilni nertur. Zabiję mordercę – zarzekał się Keji.

Nacofina abisa. Nie ufaj temu, co mówi tata – odparł chłopak.

Ammeni? Dlaczego? – spytał, podając mu rękę.

Sarratumsu. Oloneir Herim nanertur. Bo kłamie. Oloneir Herim nie jest mordercą – odparł i pomógł mu wstać.

Keji zamarł na moment.

Tuncam? Więc kto? – spytał.

– Ui... Calunazu, ken? Po prostu... nie ufaj mu, okej? – westchnął.

Am? Abi? Komu? Tacie? – zapytał zdezorientowany.

Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Zamiast tego usłyszał w uchu bardzo głośny dźwięk... trąbki?! Obudził się i dostrzegł nad sobą Oloneira z tubą dla kibiców.

– W końcu! – krzyknął widocznie z siebie zadowolony. – Myślałem już, że cię nie dobudzę. Gdyby nie to, że oddychałeś i mamrotałeś przez sen w staroniberyjskim, pomyślałbym, że nie żyjesz...

– Oszalałeś?! Znowu miałem sen o tobie...

– Okej, nie chcę wiedzieć...

– Nie taki! – krzyknął, bo ton i gestykulacja Oloneira sugerowały, jakoby chodziło o podtekst erotyczny. – Ktoś mówił, że to nie ty zabiłeś moją matkę.

– Pewnie Crius. Był przy tym...

Crius był dawnym przyjacielem Oloneira. Pracowali razem w pałacu królewskim. I chociaż przebywali na zupełnie innych stanowiskach, często ze sobą rozmawiali. W którymś momencie zaczął go traktować jak starszego brata. Wszystko zakończyło się w momencie, w którym Oloneir został aresztowany za swoją działalność w Nibiryjskim Ruchu Oporu. Crius nie chciał z nim nawet rozmawiać. Przy śmierci Iris Ces było trzech Nibiryjczyków: Oloneir, Soeres i Crius. Więc jeśli ktokolwiek miałby bronić honoru Oloneira, to byłby to właśnie on.

– Był wtedy dzieckiem?

– Nie, jest starszy ode mnie.

– Więc to ktoś inny.

– Kto?

– Nie wiem. Może dowiedziałbym się, gdybyś mnie nie obudził! – krzyknął, a Oloneir rozłożył jedynie bezradnie ręce.

– Wybacz, że nie umiem sprawdzać, o czym akurat śnisz. Ale dobrze, że zaczynasz sobie przypominać. Trzymaj! – Rzucił mu jakieś ubrania. Keji od razu zauważył, że zarówno spodnie, jak i cienka kurtka są skórzane, a Oloneir miał na sobie podobne ciuchy, mimo że zazwyczaj nosił jeansy. –Za pięć minut wychodzimy.

Oloneir ruszył w stronę drzwi, ale Keji go zatrzymał.

– Ollie.

– Co?

– W tym śnie mówiłem, że cię zabiję.

Oloneir zaśmiał się cicho na te słowa, chociaż wątpił, aby była to właściwa reakcja.

– Przepraszam, wyobraziłem sobie małego ciebie próbującego być groźnym. Już wychodzę.

Keji westchnął i sięgnął po telefon. Masa nieodebranych połączeń i nieprzeczytanych wiadomości od Toma i Philipa. Postanowił je zignorować. Nie miał ochoty z nimi gadać. Bardziej zwrócił uwagę na godzinę – była piąta rano! To tyle jeśli chodziło o nadzieję, że Oloneir będzie się zachowywał względnie normalnie.

Usiadł na łóżku i złapał się za głowę. To był tylko sen – powtarzał sobie, ale wtedy przyszła mu do głowy pewna myśl: – A co jeśli nie? Co jeśli to była kolejna wizja? Kolejne wspomnienie?

Oloneir sugerował, że to właśnie miało miejsce. Nie miał jednak pojęcia, kim mógł być ten drugi chłopiec. Chyba że... Może naprawdę miał brata? Jeśli to on, to nic dziwnego, że próbował go przed kimś przestrzec. Ale przed kim? Komu powinien ufać? Ojcu czy Oloneirowi? Z kontekstu snu wynikało, że raczej nie ojcu. Ale czemu jego brat miałby tak mówić? Nic z tego nie rozumiał. Za dużo się teraz działo, w głowie miał mętlik i sobie z nim nie radził sobie. Wziął głęboki oddech i zaczął się przebierać.

Oloneir czekał na niego na zewnątrz, tak jak powiedział. Rozmawiał z kimś za pomocą urządzenia, które wyglądało na zegarek.

– ...am na niego. Za chwilę zaczynamy. Zgodnie z planem... – urwał, widząc Kejiego. – Muszę kończyć.

Zrozumiał te słowa dzięki kryształowi, który wczoraj dał mu Oloneir, ale nie był pewien, czy usłyszał nibiryjski – coś mu w nim nie pasowało. Zapaliła mu się przez to czerwona lampka. A co, jeśli Oloneir coś knuł? Co, jeśli to przed nim ostrzegał go dzisiejszy sen? Nie, to niemożliwe. Chociaż... Przecież latami ukrywał fakt o tym, kim obaj są. Nie dziwił mu się, ale to nie stawiało Oloneira w świetle osoby, która nic nie ukrywa i jest w stu procentach lojalna. Serce kazało mu ufać, bo Thelos wielokrotnie pokazał, że Keji może na niego liczyć, ale rozum kazał mu trzymać się od niego z daleka. Wydarzenia z wczorajszego wieczoru nie pomagały.

– Z kim rozmawiałeś? – zapytał niepewnie.

– Z twoim ojcem – powiedział, wzruszając ramionami. – Mam mu się meldować co osiem ziemskich godzin albo będę miał przechlapane. Tak najprościej ujmując... Jak jesteś gotowy, to jedziemy. Śniadanie dla ciebie mam w aucie.

Keji skinął głową na znak, że rozumie. Dalej nie był w stu procentach przekonany, czy powinien mu wierzyć, ale przecież z powodu jednego snu nie mógł popadać w paranoję. To byłoby szaleństwo. Postanowił jednak zachować minimum ostrożności i dlatego zwracał uwagę na to, gdzie jadą i czy w zachowaniu Oloneira nie pojawiło się nic niepokojącego. Obserwacja nie była jednak taka prosta, gdyż wciąż trwała noc. Jechali w niemal całkowitej ciszy, aż zatrzymali się na wydawałoby się totalnym odludzi.

Oloneir wysiadł, więc Keji ruszył w ślad za nim. Dzięki dochodzącym dźwiękom rozbijanych fal od razu domyślił się, że znajdują się przy oceanie. Światło księżyca dało mu lepszy ogląd na tę sytuację – znajdowali się przy klifie. Oloneir stał niecały metr od krawędzi, co było – delikatnie mówiąc – niepokojące.

– Co my tu robimy? – spytał niepewnie.

– Skaczemy.

Keji spojrzał na niego, licząc na to, że Oloneir żartuje. Mieli skoczyć kilka metrów w dół nie wiadomo do czego? Przecież nie mógł mówić poważnie...

Thelos z kolei założył ręce na klatce piersiowej i patrzył wyczekująco na to, aż Keji się ruszy.

– Ty mówisz poważnie? – spytał po chwili wyczekiwania Keji.

– Całkowicie poważnie.

– Ale po co?

– Zobaczysz.

Keji pokręcił głową. Może przesadzał ze swoimi obawami, ale nie miał zamiaru mu zbytnio ufać.

– Wolę to najpierw usłyszeć.

– Popłyniemy gdzieś. Chcę ci coś pokazać.

– Okej, gdzie łódź?

– Nie potrzebujemy jej.

Keji spojrzał na niego kompletnie oszołomiony.

– Ollie, to Atlantyk! Tam są rekiny!

– No i?

– Życie ci niemiłe?!

Oloneir odchylił głowę do tyłu w geście rezygnacji.

– Nie zaatakują nas, wyluzuj.

– Skąd ta pewność?

– Bo potrafię z nimi rozmawiać.

Keji miał coraz większe wrażenie, że Oloneir jednak jest jakimś szaleńcem bez rozumu, od którego powinien trzymać się z daleka.

– Z rekinami?

– Zasadniczo z każdym żywym stworzeniem we wszechświecie. I innych wszechświatach. Nic nam nie będzie – obiecał, klepiąc go po ramieniu. – Czekam na dole.

Nim Keji zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Oloneir skoczył. Patrzył na to z niemałym przerażeniem. Nigdy nie pływał najlepiej, a stąd naprawdę ciężko byłoby wrócić na ląd. Nie był jednak pewien, czy miał jakiś wybór. Biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w jego życiu od wczoraj, skok z klifu do oceanu nie był aż tak bardzo przerażający.

Okazało się, że nie było tu wcale aż tak głęboko, jakby się spodziewał. Być może mógłby nawet zobaczyć dno, gdyby był dzień.

– Okej, zasady są takie – zaczął Oloneir. – Możemy oddychać pod wodą i normalnie tam rozmawiać, ale dźwięk rozchodzi się szybciej, więc mów wolniej niż zwykle.

– Jakim cudem możemy oddychać pod wodą?

– Takim samym, dzięki któremu możemy przetrwać w przestrzeni kosmicznej. – Keji chciał zapytać, czy oby na pewno mówi poważnie, ale Oloneir nie dał mu takiej szansy. – Będziemy płynąć przy dnie. Inaczej jakiś statek mógłby nas wykryć na radarze, a tego nie chcemy. Za dużo pytań i komplikacji.

– Powiesz mi, dokąd płyniemy?

– Jak tam dotrzemy, sam będziesz wiedział – odparł tajemniczo. To naprawdę nie pomagało Kejiemu w tym, aby mu zaufać.

Podczas tej podróży Keji chciał wypytać Oloneira o masę rzeczy, ale za bardzo bał się odezwać. Faktycznie – jakimś cudem się nie topił i mógł oddychać pod wodą, ale obawiał się, że jakaś tragedia może się stać, gdy tylko otworzy usta.

– Teraz będzie dziwnie – oświadczył nagle Oloneir. Dosłownie sekundę później Keji poczuł, jakby wciągał go jakiś wir, jednak szybko zrozumiał, że to co innego. Poruszali się w jednym kierunku, ale niezwykle szybko. Tak szybko, że aż zrobiło mu się słabo. Miał wrażenie, jakby miało mu powyrywać wszystkie wnętrzności. Nie miał pojęcia, jakim cudem nie zwymiotował.

Nagle wszystko zwolniło. Odszukał wzrokiem Oloneira i pierwszy raz w tej podwodnej podróży zebrał się w sobie na tyle, aby się odezwać.

– Co to było?!

– Kojarzysz Trójkąt Bermudzki?

– Tak.

– Właśnie w nim byliśmy. Zostały tu resztki technologii sprzed lat. Była tu kiedyś droga, dzięki której można było osiągać prędkość zbliżoną do prędkości dźwięku. Uszkodzenia i woda nieco to spowolniły, ale...

– I to mi chciałeś pokazać?! – przerwał mu Keji, obiecując sobie, że przynajmniej przez kolejne dni się do niego nie odezwie, jeśli faktycznie tak było.

– Nie. Cel wciąż przed nami.

Trochę mu ulżyło, ale mimo to Keji zaczął się poważnie bać, że popełnił błąd, skacząc z tego klifu. Co, jeśli kolejna atrakcja, którą pokaże mu Oloneir, będzie jeszcze bardziej niebezpieczna?

Chciał jednak wierzyć wczorajszym słowom Oloneira o tym, że nie ma zamiaru go skrzywdzić i jest tu po to, by go chronić. Poprzednie dwa lata to potwierdzały, więc starał się trzymać tej myśli, aby nie popaść w paranoję.

Przepłynęli jeszcze kawałek i nagle woda stała się mętna. Niemal niczego nie było w niej widać. Keji już z trudem podążał za Oloneirem.

Tak gwałtownie, jak woda stała się najpierw mętna, tak samo stała się ponownie przejrzysta. Ich oczom ukazało się coś, co sprawiło, że Keji zamarł.

Dostrzegł ogromne kamienne płyty o grubości kilkudziesięciu metrów i szerokości przynajmniej kilkukrotnie większej. Były porozbijane i rozsypane w totalnym chaosie, jakby wydarzyła się tu jakaś katastrofa. Na każdej z nich widniały zniszczone fragmenty budynków i posągów – monumentalnych konstrukcji, na których, mimo licznych pęknięć i zgromadzonego przez lata mułu, wciąż było widoczne to, jak niesamowicie dokładnie zostały niegdyś wyrzeźbione.

– Witaj w Atlantaes – oznajmił Oloneir z ogromnym uśmiechem na twarzy. Wyglądał, jakby właśnie pokazał najlepszą rzecz na świecie. Keji nie do końca podzielał jego entuzjazm Owszem, wszystko wyglądało, jakby było nie z tego świata, ale dodatkowo popadało w zniszczenie. To były ruiny. – A przynajmniej w tym, co z niego zostało.

Keji spojrzał na niego nieco zaskoczony.

– To ma coś wspólnego z Atlantydą? – zapytał, bo nazwa była podejrzanie podobna.

– Atlantaes to Atlantyda. Ludzie z jakiegoś powodu tłumaczą wszystkie nazwy na swoje języki. To jedna z tych rzeczy, których wciąż nie rozumiem.

– Co tu się stało?

– To, co zawsze. Dużo dobrego, a potem wiele złego – powiedział w dużym skrócie.

Cała historia Atlantaes była zbyt długa, żeby móc ją opowiedzieć. Miasto funkcjonowało przez około czterysta pięćdziesiąt tysięcy lat i cały czas dużo się tu działo – stale się rozwijało, dochodziło tu do niespotykanego na skalę Wszechświata rozwoju naukowego. Atlantaes długo, a jednak w skali czasu Wszechświata krótko, stanowiło wzór jedności i multikulturowości dla innych. Współżyło tu niegdyś pięć różnych ras z różnych części naszej galaktyki, a szósta regularnie odwiedzała to miejsce. Jednak wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, i tak było też w tym przypadku. Chciwość zawsze prowadzi do mniejszej lub większej katastrofy. W przypadku Atlantaes była to niestety ta większa.

– Czemu mnie tu przyprowadziłeś?

– Żebyś nabrał szerszej perspektywy, nim spotkasz się ze swoim ojcem – odparł.

– Dlatego pokazujesz mi ruiny?

– Kiedyś je odbuduję – zadeklarował. – A na razie cię oprowadzę.

Jednak po wszystkim Keji w pełni rozumiał zachwyt Oloneira nad tym miejscem. Te budynki, posągi, resztki technologii... To naprawdę robiło wrażenie. Zastanawiał się tylko, czemu ludzie wciąż nie odkryli tego miejsca.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro