11 (2/2)
Gdy już wszyscy otrząsnęli się z osłupienia, ruszyli w kierunku jaskini. Wszyscy poza Aishą Mey – Avilash nakazał matce, by została w domu, bo nie miał pewności, czy uzdrowienie Kejiego jest trwałe, czy tymczasowe. Obiecał jej, że wróci z tatą. Miał nadzieję, że to nie potrwa długo.
Soeres, który dusił w sobie wściekłość, przeprowadził swoich towarzyszy przez uszkodzone przejście w podłodze, a następnie podziemnym korytarzem do tajnej komnaty, która już taka tajna nie była – drzwi były na tyle zniszczone, że każdy mógł przez nie po prostu przejść.
Wszyscy poza Soeresem wymienili porozumiewawcze spojrzenia, które świadczyły o tym, że żaden z nich nie jest do końca pewien tego, co zaraz się wydarzy. Obawiali się. Cała ta historia mogła za chwilę otrzymać szczęśliwe zakończenie, ale nie musiała.
– Zostańcie lepiej tu, gdzie stoicie – polecił im Soeres, a żaden z nich nie próbował nawet protestować, bo było im to bardzo na rękę.
Król włożył biały kryształ w otwór w panelu i uaktywnił portal. Na jedną, dłużącą się sekundę ogarnęła go fala niebieskiego światła. Wszedł do portalu tylko po to, aby kilka sekund później pojawić się z powrotem z roztrzęsionym Hindusem.
– Tato! – krzyknął Avilash i rzucił się w stronę ojca, ale Soeres zatrzymał go i pokręcił delikatnie głową, dając mu znak, że na razie to nie jest wskazane.
Giriraj, ledwo stojąc, rozejrzał się dookoła. Był czymś przerażony. Kiedy jego wzrok zatrzymał się na Soeresie, zaczął krzyczeć i próbował ponownie wbiec do portalu, jakby w przekonaniu, że tam będzie bezpieczniej.
Soeres natychmiast zareagował i zamknął portal, zanim mężczyzna zdołał ponownie do niego wejść. W tym czasie Tom chwycił Giriraja i próbował go uspokoić. Na marne.
– Ty! – krzyczał wściekle Giriraj, zwracając się do Soeresa, kiedy dotarło do niego, że Tom ma więcej siły niż on. – Potwór! Morderca!
Soeres stanął jak wryty, nie wiedząc, jak zareagować na ten wybuch przyjaciela. Giriraj zawsze był mu wierny, dlatego pierwotnie to jego wyznaczył na mentora Kejiego – to on miał szkolić jego syna na Ziemi. Na wezwanie Soeresa rodzina Meyów miała przeprowadzić się na Florydę, gdzie Giriraj wspólnie z Tomem miał przygotować Kejiego do dalszej części planu. Jakim cudem ten sam Giriraj teraz go atakował?
– Tato? – zapytał łagodnie Avilash, równie zdezorientowany jak wszyscy, ale mężczyzna jakby go nie słyszał i znowu próbował wyrwać się z rąk Toma. Bezskutecznie.
– Wy! – krzyknął, wskazując na Oloneira i Kejiego. – Wy nas ocalicie! Widziałem to!
– Co, proszę?! – odkrzyknął Keji.
– Dołączył do was ktoś jeszcze! Ktoś wielki! Ktoś z mocą! Jeden z was zginie, ale zostanie zapamiętany jako bohater! Sprawicie, że wszyscy się zjednoczą, widziałem to... widziałem... – Jego podekscytowany głos teraz zaczął się łamać. – Nie ufaj mu! – powiedział błagalnym tonem do Toma. – Nie ufaj mu, on cię wykorzystuje. Zabije ciebie, twoją rodzinę...
– Koniec tych bzdur! – uniósł się Soeres, a Giriraj się go przestraszył, ale starał się tego nie okazywać.
– Mówiłem, żebyś mu nie ufał, Keji!
Keji zamarł. Mężczyzna widział go pierwszy raz, skąd miał pewność, kim jest? Wcześniej spotkali się tylko w jego wizji. Z tego, co tu usłyszał, wynikało, że nie było to wspomnienie, a realna próba nawiązania kontaktu przez Giriraja. To było dziwne, ale nie najdziwniejsze spośród wszystkiego, co w ostatnim czasie wydarzyło się w jego życiu. Był więc skłonny uwierzyć w to, że mężczyzna faktycznie widział przyszłość i próbował nawiązać z nim kontakt, licząc na to, że to coś zmieni.
Przynajmniej wreszcie miał pewność, że Giriraj ostrzegał go przed jego ojcem. Bo na pewno nie straszył go przed Oloneirem, skoro przed chwilą stwierdził, że będą współpracować i razem wszystkich ocalą.
Co, jeśli jego ojciec wcale nie chciał dobra Ziemian? Co, jeśli z tym przywództwem chodziło mu o to, aby Keji dowodził ludźmi, którzy byliby zależni od Nibiru? Co, jeśli chciał ich po prostu zniewolić? Albo nawet zabić, sądząc po tym, że Giriraj nazwał go mordercą? To by oznaczało, że wiadomości, które pokazał mu Oloneir, były prawdziwe i jego ojciec faktycznie planował atak na Ziemię. Tylko po co? I jak, skoro Nibiryjczycy nie mogli krzywdzić ludzi? Wciąż wiele rzeczy się tu nie zgadzało.
– Ojcze, o czym on mówi? – zapytał Keji.
Soeres nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się działo. Zdawał sobie sprawę, że każde ze słów, które wypowiedział Hindus, może sprawić, że Keji się od niego odsunie. Tym samym doprowadzi do urzeczywistnienia się przepowiedni, z którą tak usilnie walczył od dnia, w którym tylko ją poznał. Obawiał się jednak, że mówiąc teraz cokolwiek, mógłby tylko pogorszyć sprawę. Postanowił, że porozmawia z synem później, ale nie tu i nie przy świadkach.
– Widziałem twoją klęskę, Soeresie! – Giriraj zwrócił się teraz do niego. – Przegrasz... Że też ci zaufałem...
– Tato! – krzyknął Avilash i dopiero wtedy mężczyzna zauważył jego obecność i smutno pokręcił głową.
– Kocham cię, synu.
– Co...?! – spytał zdezorientowany chłopak, bo ton głosu jego ojca wskazywał na pożegnanie.
Ostatkami sił Giriraj wyrwał się z uścisku Toma i z impetem ruszył w stronę kokpitu, z zamiarem zrobienia sobie krzywdy. Gdy wszyscy spodziewali się, że mężczyzna w najlepszym wypadku się zrani, nagle został zatrzymany przez Oloneira, który w ułamku sekundy przeniósł się o kilka metrów.
– Uspokój się – poprosił go Oloneir.
– Nie rozumiesz. Nie mogę żyć z tą wiedzą...
– Musisz – odpowiedział z naciskiem. – Twój syn ryzykował życiem, żeby cię odszukać. Nie możesz go tak zostawić! Pomyśl o nim. Pomyśl o swojej żonie.
Giriraj wpadł w ramiona Oloneira i zaczął płakać. Nibiryjczyk nie czuł się z tym komfortowo, ale nie odepchnął go. Starał się postawić na jego miejscu. Musiał mu pomóc. Winowajcą tej całej sytuacji był cyrionski kryształ, który w niewyjaśnionych okolicznościach pojawił się na Ziemi, a Oloneir, który był blisko związany z tamtejszą rasą, czuł, że powinni wziąć za to odpowiedzialność.
– Za dużo widziałem, nie rozumiesz...
– Pomogę ci – zadeklarował.
– My pomożemy – poprawił go Soeres. Oloneir chciał coś dopowiedzieć, ale w porę ugryzł się w język. – Oloneirze, wyprowadź go na zewnątrz. Wezwę swoich ludzi, zabiorą go do naszego uzdrowiciela.
– Oczywiście – odpowiedział i bez zbędnych dyskusji wyszedł z Girirajem na zewnątrz budynku.
Chyba każdy usłyszał prześmiewczy ton jego głosu. Każdy oprócz Soeresa, któremu na moment zapaliła się lampka ostrzegawcza, bo Oloneir nigdy tak łatwo go nie słuchał. Postanowił to jednak zignorować.
Podczas gdy Soeres próbował przekonać Kejiego i Toma, że Giriraj oszalał, bo zbyt długo przebywał w teleporcie i jego słowa nie były prawdą, Oloneir razem z Avilashem i Girirajem wyszli już ze świątyni.
– Wasz król jest straszny – podsumował Avilash, na co Oloneir parsknął, a jego włosy przybrały kolor blondu. Przy Soeresie pilnował się, aby były czarne, bo to była najprostsza metoda na pokazanie władcy, że jest po jego stronie. Teraz nie musiał już dłużej się kamuflować. Nie był pewien czy to dobrze, czy źle. Czuł lekką ulgę, ale jednocześnie bał się. A już na pewno bał się o Kejiego, którego postawi to w niełatwej sytuacji.
Avilash i Giriraj zobaczyli tę zmianę, ale na nią nie zareagowali. Obaj widzieli już dziwniejsze rzeczy.
– Oj, uwierz mi, że jest o wiele gorszy, niż myślisz – odparł, całkowicie spokojnym tonem głosu. Był już do tego przyzwyczajony. Zaczął coś wystukiwać na swoim komunikatorze.
– Więc pozwól nam uciec. – Giriraj powiedział to tak rozpaczliwie, że Oloneirowi naprawdę zrobiło się go żal. – Dobrze wiesz, że jeśli trafię na Nibiru, to już...
– Bądźcie przez chwilę cicho! – poprosił i wykonał krótkie połączenie głosowe w języku, którego Giriraj i Avilash nie rozumieli.
– To nie był nibiryjski – zauważył niepewnie mężczyzna.
– Nie – potwierdził Oloneir. – I uwierz mi, dobrze wiem, co zrobiliby z tobą na Nibiru. Znam bezpieczniejsze miejsce, gdzie ci pomogą.
Jakby na zawołanie, nagle pojawił się przy nich niebieskooki młody człowiek o blond włosach. A przynajmniej wyglądał na człowieka. Jego rysy twarzy nie były ani typowo męskie, ani typowo żeńskie. Nie dało się określić jego płci. Był niemal o głowę niższy od Oloneira i miał na sobie ubrania, które zdecydowanie nie pochodziły z Ziemi. Coś jak bardzo cienka, srebrna zbroja z niebieskim kołnierzem i rękawami. Co dziwne, nie było na niej widać ani jednego szwu.
Oloneir uśmiechnął się na jego widok, zresztą z wzajemnością. Wpadli sobie w ramiona, a potem wpatrywali się sobie w oczy, jakby łączyło ich coś głębszego.
– Jak sobie radzisz? – spytał przybysz.
– Bywało lepiej – westchnął. – Ale to teraz nieistotne, mamy mało czasu – stwierdził, wskazując na Avilasha i Giriraja. Dwójka mężczyzn patrzyła na nich niezbyt ufnym wzrokiem, bo nie rozumieli ani słowa z tej rozmowy. – Giriraj, ten starszy, spędził pięć lat w teleporcie. Mówi, że widział przyszłość. Wymaga pilnej pomocy. A Avilash, jego syn, znalazł przy teleporcie to – wyjaśnił sytuację i podał mu ten sam kryształ, który dostał od niego na spotkaniu X.
– To kryształ Janusa.
Janus był cyrionskim jasnowidzem, który potrafił tymczasowo przenosić swoją moc na kryształy. Cyrionczycy wykorzystywali to podczas wojny, aby zmniejszyć straty. Nie tłumaczyło to jednak jak kryształ znalazł się na Ziemi.
Oloneir przytaknął.
– Wiem. Trzeba ustalić, jak się tu znalazł. Ale teraz musisz jak najszybciej ich stąd zabrać. Jest jeszcze kobieta. Wskażą ci adres. Może być chora.
– „Może być"?
– Keji ją uzdrowił. Nie wiem na jak długo.
– Czekaj co?! Przecież Nibiryjczycy nie mają mocy!
– Walter, później – powiedział błagalnie Oloneir. – Zabierz ich stąd, zanim przybędą tu sługusy Soeresa.
– Się robi.
Oloneir spojrzał na Avilasha i Giriraja. Musiał jeszcze im to na szybko wyjaśnić.
– To Walter Aeskulap – przedstawił go wreszcie. – Zabierze was w bezpieczne miejsce. Pomoże ci – zwrócił się bezpośrednio do Giriraja. – Zaprowadźcie go do domu. Soeres może chcieć się mścić, lepiej będzie, jak znikniecie we trójkę.
– Gdzie dokładnie nas zabierze?
– Wystarczy wam, że to nie będzie Nibiru? Naprawdę kończy nam się czas. Z Walterem będziecie bezpieczni. Ręczę za niego własnym życiem.
– Czemu nam pomagasz? – spytał Avilash.
– Bo nie wszyscy Nibiryjczycy są źli... No i chcę wkurzyć Soeresa.
– Dziękuję – powiedział wdzięcznie Giriraj.
Walter podszedł do dwójki Hindusów i położył po jednej dłoni na ich ramionach. Wymienił się jeszcze skinieniem głowy z Oloneirem, po czym cała trójka zniknęła, a Nibiryjczyk został sam.
Zdawał sobie sprawę, że właśnie wkopał się w tarapaty. Mógł zniknąć razem z nimi i prawdopodobnie powinien był to zrobić, bo wiedział, że Soeres mu tego nie wybaczy. Postanowił jednak, że jeśli to ma być koniec jego działania jako podwójny agent, to chociaż odejdzie z przytupem.
Nie zmieniając więc kolorów włosów na czarny, ruszył z powrotem do jaskini. Sytuacja była napięta, a on tylko ją zaognił.
Soeres z obrzydzeniem spojrzał na jego włosy, ale nie skomentował tej zmiany na głos.
– Gdzie Giriraj?
– Bezpieczny – zadeklarował, a po tonie jego głosu można było już przeczuwać nadchodzącą katastrofę.
Soeres spojrzał na niego z rządzą mordu w oczach. Oloneir stał jednak kompletnie niewzruszony.
– Przecież nasi ludzie nie zdążyli tu jeszcze dotrzeć.
– Twoi nie, moi tak.
Keji nie miał pojęcia, o czym mówił Oloneir, ale po reakcji ojca widział, że to coś poważnego. Soeres ewidentnie się wściekł i rzucił na tego, którego uważał za zdrajcę.
Tuż przed tym, jak przycisnął go do ściany jaskini, Oloneir nagle znalazł się kilka metrów dalej, a Soeres sam zderzył się ze skałami.
– Nigdy się nie nauczysz... – parsknął Oloneir.
– Jesteś abominacją dla naszego gatunku! – krzyknął Soeres.
– Nie, raczej ty nią jesteś – stwierdził Oloneir, zbliżając się do władcy Nibiru. – I w dodatku jesteś idiotą. – Oloneir nagle przeniósł się może pół metra w swoje prawo, a w ręce trzymał książkę, którą wręczył Soeresowi. – Dlatego sztuka nie powinna być zakazana. Uczy czegoś. Przeczytaj to, a zrozumiesz, co zrobiłeś nie tak.
Soeres rzucił książką na podłogę, a Keji zdołał dojrzeć tytuł – „Król Edyp".
– Nie masz prawa mnie pouczać – odparł oschle Soeres. – Jesteś zdrajcą...
Oloneir parsknął:
– Tak, wiem, już to słyszałem. Wielokrotnie. A mimo to byłeś na tyle głupi, aby uwierzyć w każde moje słowo, gdy tylko usłyszałeś, że jednak chcę być po twojej stronie.
– Właśnie straciłeś swoją ostatnią szansę powrotu na Nibiru! – powiedział ostro Soeres, a Oloneir wybuchnął śmiechem.
– Naprawdę nie rozumiesz? Nigdy nie chciałem tam wracać, nie chciałem żadnej drugiej szansy. Chciałem tylko odnaleźć Kejiego.
Soeres spojrzał na niego z przerażeniem.
– Ale... Czemu?
Oloneir parsknął. Aż ciężko było mu uwierzyć w to, że Soeres naprawdę niczego się nie domyślił. Przecież miał prawdę cały czas przed swoimi oczami, jeszcze na długo zanim ich historia ewoluowała w tak potężny konflikt.
– Jeszcze się nie domyśliłeś? Spójrz mi w oczy, może coś ci zaświta.
Nibiryjczycy dziedziczyli po swoich matkach oczy. Zawsze. Oczy matek i ich dzieci były identyczne. Oczy Oloneira Herima i Iris Ces były identyczne jeszcze za czasów pracy Oloneira na dworze królewskim. A jednak Soeres nigdy tego nie dostrzegł. A może po prostu nie chciał widzieć? Bo teraz, gdy wiedział, czego szukać, zrozumiał.
– Niemożliwe... – powiedział Soeres i widocznie lekko pobladł.
– Musi boleć, prawda? Widzieć, że mam jej oczy.
– Nie, to nie może być prawda...
– Powinienem cię teraz zabić – wycedził Oloneir. – Ale wiem, jak to jest widzieć śmierć swojego rodzica. Nie zrobię tego własnemu bratu!
– Bratu? – zapytał słabo Keji.
Nagle wszystko nabrało sensu.
Wiedział, że Oloneir szuka swojego brata – przecież mu o tym wspominał. Patrząc z perspektywy czasu, dawał mu sygnały, ale Keji nie odczytywał ich tak, jak powinien. Oloneir mówił mu coś o łączeniu kropek.
Raz przeszło mu przez myśl, że mógłby mówić o nim, ale szybko odtrącił tę myśl. Może dlatego, że Oloneir za każdym razem mówił „twoja mama", jakby chciał podkreślić odrębność. Powinien był zwrócić uwagę na to, w jaki sposób za każdym razem wypowiadał słowo „twoja" – wtedy dostrzegłby, że używał tego słowa tylko po to, aby tuszować prawdę. Tylko po co? Czemu Oloneir nie mógł powiedzieć mu tego na samym początku?
– Nie możesz być synem Iris! – krzyknął Soeres. – Wiedziałbym o tym! Pytałem ją!
– Okłamała cię, aby mnie chronić. Wolała umrzeć, niż ci o mnie powiedzieć, bo wiedziała, że mnie zabijesz! Wiedziała, że nie zniesiesz tego, że bękart jest pierwszy w kolejce do tronu! – Głos Oloneira zaczął się łamać.
Soeres kręcił głową, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że Oloneir Herim faktycznie mógłby być synem jego zmarłej żony. Czy Iris Ces zginęła tylko dlatego, że bała się powiedzieć mu prawdę o korzeniach Oloneira? Jak bardzo próbowałby temu zaprzeczyć, ta wersja zaczynała mieć dla niego sens. To Iris miała bezpośredni wpływ na zatrudnienie Oloneira w pałacu królewskim. Spędzali razem więcej czasu niż wypadało. Stawała w jego obronie, gdy coś mu nie wychodziło, a gdy tylko dowiedziała się, że został aresztowany, chciała, by został wypuszczony, i uparcie ukrywała, czemu tak bardzo jej na tym zależy.
– I miała rację – stwierdził Soeres. – To koniec, doigrałeś się.
Władca Nibiru wyjął z kieszeni swojego ubrania niewielką broń i wycelował nią w Oloneira. W jakimś stopniu przypominała mały ziemski pistolet, ale promień, który generowała, był śmiertelny dla jakiejkolwiek żywej istoty. Oloneir dobrze o tym wiedział, bo sam ją projektował. Nie przejmował się tym jednak. Wiedział, że zdąży uciec. Gdy jego matka oddała za niego życie, nie miał jeszcze tych zdolności i był bezbronny. Teraz było inaczej, ale poza swoimi mocami, miał jeszcze jednego asa w rękawie.
– „Półksiążę z krwi królowej zrodzony, polegnie przez dyktatora powalony, nim zobaczy Nibiru na nowo odrodzony" – zaczął cytować. – „Śmierć jego prawowitego króla odmieni. Przejmie on tron, poprowadzi tych, co zlęknieni..."
– Zamknij się! – wydarł się Soeres, rozpoznając nibiryjskie proroctwo, z którym walczył od dnia śmierci swojej żony.
Oloneir nie miał zamiaru go jednak słuchać.
– „Największym z największych władców on zostanie, dzięki niemu pokój lata temu przerwany znowu powstanie" – skończył cytować i spojrzał tryumfalnym wzrokiem prosto w oczy nibiryjskiego króla. – Jak mnie zabijesz, to przegrasz. Naprawdę jesteś taki głupi?
Soeres parsknął. W tym momencie miał gdzieś proroctwo. Nie zamierzał pozwolić, aby to wszystko uszło Oloneirowi bez żadnych konsekwencji. Dlatego nacisnął spust.
Jednak nim promień mógł ugodzić Oloneira, ten zniknął. Promień trafił w ścianę jaskini, tworząc w niej ogromną, bardzo głęboką dziurę.
Keji po raz pierwszy zrozumiał, czemu Oloneir nazywał Soeresa Ces potworem bez duszy i serca. Chłopak tak bardzo obawiał się teraz swojego ojca, że nie był w stanie się ruszyć. Bał się, że Oloneir, jak się okazało jego brat, właśnie zginął. Potrafił zatrzymywać czas, powinien móc uciec, ale co, jeśli mu się to nie udało? Wszystko działo się tak szybko, że nie miał pewności.
– Uciekł! – wydarł się Soeres, a Keji odetchnął. Sytuacja wciąż nie była komfortowa, ale przynajmniej Oloneir żył.
Jego ulga nie trwała jednak długo, bo Soeres rzucił bronią, która po zderzeniu z podłożem wypaliła, a śmiercionośny promień błyskawicznie zmierzał w stronę Toma.
Na ułamki sekund przed potencjalną śmiercią mężczyzna znalazł się dwa metry dalej, przez co promień trafił w ścianę za nim. Nie rozumiał, co się stało, ale wtedy obok niego pojawił się Oloneir.
– Jesteś cały? – spytał go, a Tomowi nagle zrobiło się strasznie głupio. Odkąd tylko się poznali, atakował go i widział w nim zagrożenie, a tymczasem Oloneir ocalił mu życie.
– Tak – odpowiedział cicho, bo nie mógł się zdobyć na głośniejszy ton.
Soeres widząc, że Oloneir wrócił, próbował rzucić się z powrotem do ataku. Nie miał jednak szans ze zdolnościami swojego rywala, który ledwie sekundę po tym ruchu, stał przed nim i mierzył do niego z broni.
– Pamiętasz, co ci obiecałem, gdy zostawiłeś moją matkę na śmierć i powiedziałeś, że to mnie o tę zbrodnię oskarżysz? – Soeres z przerażeniem pokręcił głową. Oloneir czerpał pewną satysfakcję z tego, że król wreszcie czegoś lękał. – Powiedziałem, że cię zabiję – przypomniał mu, starając się nie dać ponieść emocjom, chociaż nie było to proste. W końcu miał przed sobą mordercę swojej matki. – Tym razem tego nie zrobię tylko ze względu na Kejiego. Ale jeśli znowu spróbujesz mnie zgładzić, ja również się nie zawaham.
– Nie chcę twojego miłosierdzia!
– To nie miłosierdzie, uwierz mi. Zapłacisz za wszystko, co mi zrobiłeś, ale nie w taki sposób, nie przy nim. Wynoś się stąd – stwierdził, wskazując na teleport.
Soeres mógł wrócić nim na Nibiru, ale przedtem zadeklarował:
– To nie koniec!
– Nie wątpię.
– Jeśli dostanę najmniejszy sygnał, że możesz mnie zdradzić, gwarantuję ci, że źle się to dla ciebie skończy – zwrócił się ostro do Kejiego, który na te słowa ciężko przełknął ślinę.
– Grozisz mi? – zapytał, niedowierzając w to, że nawet w zaistniałej sytuacji jego ojciec mówi mu takiego rzeczy.
Soeres pokręcił głową.
– Tylko ostrzegam, synu. Chcę, żebyś wiedział, że nie toleruję zdrady.
Po tych słowach król przeszedł przez portal. Wtedy też Oloneir zabezpieczył broń i schował ją do kieszeni swojej kurtki, z której z kolei wyjął niewielką fioletową kartę i wręczył ją Kejiemu.
– To klucz do statku. Proto zabierze was do domu.
– A co z tobą? – zapytał przestraszony Keji.
– Poradzę sobie – zapewnił go.
– Ale to nie jest pożegnanie?
– Przecież wiesz – odpowiedział i puścił mu oczko, po czym zniknął.
Tom i Keji wymienili spojrzenia. Gdy wybierali się do Indii, żaden z nich nie spodziewał się, że wydarzenia rozwiną się w ten sposób. Nic nie było jeszcze w pełni rozstrzygnięte, ale po tym, co się tutaj wydarzyło, wszystko wskazywało na to, że to Oloneir od samego początku był tym dobrym.
„Jasne, dalej rób ze mnie tego najgorszego, jeszcze będziesz mnie za to przepraszał" – tak ledwie półtorej tygodnia temu Oloneir zwrócił się do Toma. Nie dało się ukryć, że w obliczu obecnych wydarzeń słowa te okazały się prorocze.
– Chyba jestem mu winien przeprosiny...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro