Rozdział 4
Najbardziej, czego nienawidziłem po wakacjach, to tego dźwięku. Miałem ochotę podejść i wypierdolić ten dzwonek za okno, lecz niestety był on wszędzie. Pomimo tak wielu wad przebywania tu, to lubiłem szkołę. Tutaj zawsze coś się dzieje – nie ma dnia, kiedy nie wpadłbym na coś z Adamem, żeby zbić nudę w tej budzie. Zobaczenie z powrotem swoje najlepsze mordy, to też zajebiste uczucie po dwóch miesiącach niewidzenia się z kumplami. Został ostatni rok. Ostatni rok szaleństw w High School. Ten czas tak szybko leci, że nie pamiętam, kiedy wyszedłem z piaskownicy, nie wiedząc, że już nigdy do niej nie wrócę.
Gwar, hałas i tłum na korytarzach – za tym po części tęskniłem. Byłem dość znany i rozpoznawalny w szkole, ale tylko z dwóch powodów: dilerka ziołem oraz częste kawały robiły swoje. Otworzyłem szafkę, wrzucając do środka książki. Zapewne po raz kolejny rzadko używane. Adam momentami mnie zadziwiał i nie tylko ze względu na Amandę, ale swoje spóźnienie do szkoły już pierwszego dnia. Ten typ kiedyś spóźni się na swój pogrzeb.
— Cześć, Ian, fajnie cię znowu widzieć po wakacjach — usłyszałem za plecami.
Odwróciłem się, spoglądając na przechodzące dziewczyny. Nawet ich nie kojarzyłem. Uśmiechnęły się do mnie czarująco, po chwili chichocząc, kiedy skinąłem do nich głową.
— Siema, stary, jak minęły wakacje? — przywitał się ze mną jeden ze stałych klientów.
— Whasup, Rob? — zamknąłem szafkę. — Zajebiście, a u ciebie? — zapytałem.
— A też spoko. Gdzie masz Adama? — obejrzał się przelotnie dookoła.
— Nie żyje... — powiedziałem smutnym tonem, odwracając wzrok.
Uwielbiam żartować z ludzi.
— Pierdolisz... — momentalnie spoważniał, prostując się.
— No — uśmiechnąłem się.
— Cholera — prychnął. — Ciągle ten sam Ian, którego pamiętam.
— Domyślam się, że ciągniesz tę gadkę tylko po jedno — rozejrzałem się dookoła, ściszając głos o kilka decybeli.
— Jak dobrze mnie znasz — uniósł kąciki ust.
— Stałych klientów się nigdy nie zapomina. To ile chcesz i na kiedy?
— Tróję, na środę — odpowiedział, poprawiając plecak na ramieniu.
— Nie ma sprawy — odparłem.
— Dzięki wielkie, trzymaj się — poklepał mnie po ramieniu, odchodząc.
I tak kilka razy w ciągu tygodnia. I było zajebiście, bo kosiłem z tego niezły szmal. Oparłem się o szafkę, wyciągając komórkę i wykręcając numer do Adama, który odebrał po trzech sygnałach.
— Zaraz będę w szkolę — rzucił.
— Siema — rozłączyłem się.
Prosta, konkretna rozmowa. Zero zbędnych dopowiedzeń. Zablokowałem ekran telefonu, rozglądając dookoła przechadzających się nastolatków, nagle jak poparzony zawieszając wzrok na przechodzącej obok dziewczynie. Znowu miałem wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Był bardzo wolny. Doskonale widziałem, jak jej fale uderzają o plecy z każdym następnym krokiem. Hipnotyzujące. Wszędzie rozpoznam ten czekoladowy odcień włosów. Nim się ocknąłem, była za daleko, bym mógł ją normalnie zatrzymać. Nie wiem, co we mnie nagle wstąpiło. To stało się tak szybko. Pociągnąłem za jej długie, lśniące pasma.
— Cze-
Gwałtownie się odwróciła, gotowa wymierzyć siarczyste uderzenie pięścią. Gdybym nie zareagował jak błyskawica – dostałbym prosto w nos, a tak, to uderzyła szafkę kilka centymetrów przed moją twarzą. Nagle cisza, nie tylko między mną a Alanną, ale także dookoła. Spojrzałem w jej oczy. W jej piękne oczy, które nagle przyciemniały. Patrzyłem na nią beznamiętnie, nie spodziewając się takiej reakcji. Na jej twarzyczce wkradł się rumieniec zmieszany z zakłopotaniem. Zrobiłem krok do przodu, chwytając ją za ramiona. Nawet się nie sprzeciwiała. Była tak leciutka, że bez problemu ją podniosłem, przypierając do szafki. Wyrównałem kontakt wzrokowy, udając rozgniewanego. Nie przestraszyła się. Z zadziornością patrzyła w moje oczy, przelotnie oglądając się za ustami. Widziałem to. Zmarszczyłem lekko brwi, pochylając delikatnie głowę.
— Niegrzeczny kotek — odezwałem się.
— Przepraszam, ja nie... chciałam — podkreśliła ostatnie słowo, unosząc łobuzersko kąciki ust.
— Już pierwszego dnia w nowej szkole wychylasz się z tłumu? — zapytałem, nie przejmując się oglądającymi nas nastolatkami.
— Po prostu w takich okolicznościach nie lubię być ciągnięta za włosy — powiedziała, nie tracąc kontaktu wzrokowego.
Momentalnie w mojej głowie pojawiły się kurewsko brudne myśli.
Z jej udziałem.
— A w jakich okolicznościach lubisz być ciągnięta za włosy? — spojrzałem głęboko w jej oczy.
Odwzajemniła wszystko.
— Chciałbyś wiedzieć?
— Bardzo.
— Co się tu dzieję? — wtrącił zdezorientowany Adam — Alanna? Ian?
Jeszcze przez kilka sekund pociągnąłem z nią kontakt wzrokowy, odstawiając ją delikatnie na posadzkę. Jak gdyby nigdy nic oparłem rękę o szafkę, odwracając się w stronę przyjaciela, przy tym zaczesując aktorsko grzywkę, której nawet nie miałem.
— Coś się stało, mój drogi? — zapytałem, uśmiechając się.
— Co wy odpierdalacie? — zmarszczył brwi, spoglądając na mnie, to na swoją kuzynkę.
— My? Ale co? — zapytała stojąca obok mnie Alanna.
— No... — gestykulował dłońmi. — No to! — był zdezorientowany
— Coś ci się przewidziało — machnęła dłonią, wymijając nas.
Chwyciłem ją szybko za ramię, odwracając z powrotem do siebie. To było dziwne uczucie, dotykając ją po raz kolejny. I przede wszystkim to było jeszcze dziwniejsze uczucie, kiedy prawie obiła piersiami o moją klatkę. Coś podniosło mi ciśnienie. Czułem nieznane emocje, które przeszyły mnie całego na kilka sekund. Spojrzałem w jej oczy, przez chwilę milcząc. Stała podobnie co ja, w niezręcznej ciszy obserwując moją twarz.
— Deska — poinformowałem w miarę możliwości niesłyszalnie dla Adama. — Zostawiłem u ciebie moją deskorolkę.
Moją jedyną miłość.
— Ach, tak — odparła — Oddam ci.
— Świetnie — powiedziałem, jak głupi patrząc się w jej oczy.
— Świetnie — dodała.
Puściłem ją po kilku sekundach, zrozumiawszy, jak mogło to wszystko wyglądać. Dziwnie. W chuj dziwnie. Spojrzała na mnie ostatni raz, wymijając i kierując się pod salę. Wziąłem głęboki oddech, przymykając na chwilę oczy. Co tak właściwie wydarzyło się przed chwilą? Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Tak jest lepiej – kiedy nic nie wiesz. Odwróciłem się do Adama, który stał i gapił się na mnie jak na debila.
— Stary, co jest grane? — zapytał, poprawiając swoje czarne oprawki i ruszając przed siebie.
— Nic — wzruszyłem ramionami.
— Słuchaj, to jest moja kuzynka, jest prawie dla mnie jak młodsza siostra — zaczął, a ja wywróciłem oczami. — Zawsze chciałem mieć młodsze rodzeństwo, niestety mam tylko grubego kota, który tylko śpi i je, nic więcej nie robi.
— I mu zazdroszczę — westchnąłem cicho.
— Mówiąc ci, żebyś pokazał Alannie co nieco, nie chodziło mi, żebyś ją straszył. Jeśli masz do niej jakiś problem, to wal śmiało, a postaram się go rozwiązać — skwitował.
— Nie znam jej, więc jak mogę mieć problem? — prychnąłem rozbawiony. — I wątpię, żeby należała do strachliwych osób — dodałem.
— No nie wiem, przed chwilą ją prawie wgniotłeś do tej szafki — uniósł się, także rozbawiony. — Może wydaje się być problematyczna i przysparza dużo kłopotów, ale dogadacie się.
— Stary, nie przeżywaj tak tego — zaśmiałem się. — Nic między nami nie jest, wyluzuj.
— Po prostu zależy mi na tym, aby i ona czuła się tu dobrze — powiedział.
— Okej, kumam — rzuciłem.
— Postaracie się dla mnie znaleźć wspólny język? — spojrzał na mnie i dostrzegłem, jak bardzo się tym przejmuje.
— Adam... — westchnąłem ciężko, widząc takiego przyjaciela. — Nie znasz mnie od wczoraj. Myślisz, że byłbym w stanie krzywdzić ci kogoś bliskiego? Stary, nie rób ze mnie potwora — prychnąłem.
— Potrafisz być skurwielem — zmarszczył brwi.
— Dobra, sklej już pizdę i odjebmy coś w tej szkolę, bo trochę nudą zalatuje — ziewnąłem.
— To co zwykle? — nagle się rozpromienił.
— To co zwykle — uśmiechnąłem się zadziornie.
~*~
Wyszedłem ze szkoły, prawie zrozpaczony patrząc na Adama, który śmigał obok na deskorolce. Że też musiałem zapomnieć o najważniejszej rzeczy w moim życiu. Deska towarzyszyła mi od jedenastego roku życia i stała się moją jedyną miłością, której poświęcałem najwięcej czasu, ile mogłem nawet spędzić przy spaniu. Każdy ma jakieś hobby, a jednym z nich dla mnie była właśnie deskorolka, która dawała mi wszystko, czego chciałem. Ten, kto oddaje się tej wolności, będzie wiedział, o co mi chodzi. Nawet nie chciałem patrzeć na przyjaciela, który zadowolony śmigał tuż obok mnie. Szedłem razem z Lloydem i Elliotem, gdy nagle usłyszałem wołającą nas Amandę.
— Czekajcie! — wykrzyczała, wychodząc ze szkoły z Alanną.
No kurwa mać, że też jeszcze z nią musiała być. Z kimś, kto w jednej sekundzie powoduje dziwną mieszankę wszystkich żywiołów w moim organizmie. Czułem się więzieniem we własnym ciele, nawet nie mogąc nic z tym zrobić. Może zacznę ją ignorować? Nie, zbyt dużo frajdy mi daje przebywanie z nią. Może zacznę jej uprzykrzać życie, żeby mnie znienawidziła? Też nie. Po prostu nie. Jakoś wolałem... ciągnąć to dalej, bo mnie ciekawiła. Intrygowała mnie. Ale nie chciałem tych uczuć, do kurwy z nimi.
— Gdzie masz deskę? — zapytała Andy, krocząc tuż obok mnie.
— Ian bez deskorolki to naprawdę niespotykany widok — zaśmiał się Elliot.
— Zostawiłem w domu — odparłem, przelotnie oglądając się za Alanną.
Uśmiechnęła się. Tak słodko się uśmiechnęła, że nie mogłem tego nie odwzajemnić. Cholera, dlaczego ona ma tak słodki uśmiech?
— Robicie coś ciekawego w sobotę? — zapytała Amanda.
Znowu spojrzałem na Alannę, która ta automatycznie zwróciła się do mnie znaczącym wzrokiem.
— Ty przystopuj, alkoholiczko. Masz dopiero siedemnaście lat — prychnąłem.
— Blah, blah, blah — wywróciła oczami. — Jedno piwo nikomu nie zaszkodzi.
— Jedno piwo? — zaśmiał się Lloyd. — Ostatnio też tak mówiłaś. I skończyło się na tym, że zasuwałem z Ianem po dwie flaszki wódki.
— I komuś zaszkodziło? Nie, więc w czym problem? — zapytała zadowolona — Przy okazji poznalibyście Al! — przytuliła się radośnie do swojej przyjaciółki.
— Sobotę mam zajętą, więc odpada — rzuciła od razu.
— Och... — mruknęła cicho blondynka — Szkoda. No to kiedy indziej. A idziecie teraz na lody?
— No tak, bo nie mamy nic do roboty, jak tylko iść na lody — prychnąłem.
— Phi, no to my pójdziemy! — wystawiła w moją stronę język i chwyciła Alannę za ramię, która wydała z siebie jęk, otwierając szerzej oczy. — Żałujcie!
— Yyy, ja nie chcę, ja nie chcę, pomocy! — jęczała żartobliwie, co przyjemnie mi się oglądało. — Jeszcze tego mi brakowało, żeby tuczyć się na świnię.
— Oj tam, trochę ciałka nikomu nie zaszkodzi — uśmiechnęła się Andy.
No tak. Amanda w porównaniu do chudej i smukłej figury Alanny była trochę przy kości, ale jak najbardziej to nie odbierało jej atrakcyjności. Na moją przyjaciółkę nie patrzyłem tak, jak na obiekt seksualny, który mógłbym wykorzystywać w każdy możliwy sposób. Była dla mnie jak siostra, toteż nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby w ogóle o niej w taki sposób pomyśleć. Ale jak najbardziej potrafiłem ocenić, czy w oczach innych jest atrakcyjna – i jest. Z samoakceptacją radziła sobie świetnie – nigdy nie wstydziła się swoich kilku kilogramów. Zawsze twierdziła, że jest to lepsze, niż dzisiejsza moda na wieszaki. Amanda miała w sobie coś, co poniekąd przyciągało chłopaków, a zwłaszcza miłośników kobiecych krągłości, które u niej były seksowne. Duży, ponętny biust, krągłe, szerokie biodra i baaardzo duży tyłek. Przy swoim metrze i pięćdziesięciu ośmiu centymetrach wyglądała jak apetyczny, słodki kąsek wprost do schrupania. Poniekąd nie dziwiłem się, czemu Adam się w niej zakochał. Osobiście nie mógłbym spojrzeć na Amandę inaczej, niż jak na młodszą siostrę.
Niestety miałem Jade.
Spojrzałem ostatni raz na Alannę, która przelotnie obejrzała się za mną. W jej przypadku było inaczej. Ją mógłbym pożerać wzrokiem wiekami, w ciągu dalszym nie mogąc się nasycić. Nie wiem czemu, to chyba brało się ot tak. Znałem ją krótko, ale ten krótki czas spowodował, że chciałem już ją dotykać po miejscach, które były dla mnie zakazane. Mogłem tylko patrzeć w jej duży biust i duże, jędrne pośladki, które z każdym krokiem, ujmując to tak, zajebiście się poruszały. Na pewno przyciągały sporą uwagę. Jak na tak chudą figurę miała te miejsca zajebiście zaokrąglone. Momentami chciałem się po prostu na nią patrzeć. I tylko patrzeć, nic więcej. Niestety we wszystkim przeszkadzała obecność innych dookoła. Musiałem się opamiętywać. A ona sama pomyślałaby, że jestem kolejnym z napalonych na nią facetów. Że jestem popierdolony.
Po części byłem, ale pozytywnie.
Uśmiechnęła się do mnie słodko. Tak słodko, że przez chwilę nie wiedziałem, jak się oddycha, ale to tylko na ułamek sekundy. Nawet czułem, jak rozgrzewa mnie od środka. Z jednej strony było to bardzo miłe i przyjemne uczucie, z drugiej zaś nie wiedziałem, dlaczego tak mam. Znałem ją bardzo krótko. I przede wszystkim nasze spotkanie było przypadkowe. W chwili, kiedy ją ujrzałem – mogłem przecież jarać jointa z Elliotem. Tak przypadkowa znajomość sprawiła, że chciałem poznać ją bliżej.
Odwróciłem wzrok, biorąc głęboki wdech. Na jakiś czas muszę zająć się czymś innym, niż ciągłe myślenie o tym, czy znowu nadarzy się okazja zostania z nią sam na sam. Podbiegłem do Adama, zrzucając go z deskorolki. Zaśmiał się zdezorientowany, gdy ja wskoczyłem na deskę i ruszyłem przed siebie.
~*~
Z głośników po całym domu rozbrzmiewał Redbone. Uwielbiałem tę piosenkę. Fajnie wchodziła, a jeszcze lepiej podczas bycia ujaranym w trzy dupy. Rozejrzałem się dookoła, nie dostrzegając dziadków. Nagle zawiesiłem wzrok na wprost, uśmiechając się pod nosem. Oboje siedzieli na altance za domem, robiąc coś, co nie wywołało u mnie zdziwienia. Chyba byłem przyzwyczajony do takiego widoku. Skierowałem się do nich, zatrzymując w progu rozsuniętych drzwi.
— Nie dam rady tego odpalić — powiedział, przyglądając się cybuchowi.
— Weź za jednym zamachem, co za problem — mruknęła, bawiąc się zapalniczką w dłoni.
— Kurwa, nie dam rady — próbował ciągnąć.
— Daj to, debilu — babcia wzięła bongo i przyłożyła usta do ustnika, odpalając nabitą marihuanę.
Jej wszystko sprawnie wychodziło, najwidoczniej dziadek wyszedł z wprawy. Kiedy bongo wypełniło się odpowiednią ilością dymu, wyjęła cybuch i pociągnęła jak zawodowiec, oglądając się przelotnie w stronę dziadka Alana, lecz gwałtownie jej wzrok spotkał się z moim. Jak poparzona odłożyła szklane naczynie i kaszlnęła, poprawiając się na wiklinowym krześle. Zaśmiałem się, zwracając tym samym uwagę dziadka, który spojrzał na mnie, także wpadając w śmiech.
— Kurwa — powiedziała babcia Marnie, machając przed twarzą ręką.
— No nieźle — mruknął dziadek, rozsiadając się wygodniej na miejscu.
— Cześć wam — przywitałem się radośnie, opadając na fotel. — No co tam? — uśmiechnąłem się, spoglądając na jednego, to drugiego staruszka.
— Nie spodziewałam się dzisiaj odwiedzin — kaszlnęła ostatni raz, zaczesując swoje brązowe włosy. — Co cię tu sprowadza, Sebastian? — zapytała, unosząc delikatnie kąciki ust.
— A tak jakoś... — obejrzałem się dookoła. — Chyba zatęskniłem za wami — uśmiechnąłem się słodko.
— Naprawdę byłoby świetnie, gdybyś przyszedł później — zaśmiał się dziadek, a ja razem z nim, gdy babcia pacnęła go w ramię. — No, ale jak już jesteś, to opowiadaj, co tam u ciebie słychać. Masz laskę? — rzucił, wystawiając w moją stronę paczkę czerwonych marlboro.
Uwielbiałem ich. Mimo swoich sześćdziesięciu lat ich wygląd zatrzymał się przy czterdziestu pięciu, a zachowanie w ciągu dalszym na dwudziestu. Byli bardzo rozrywkowi i radośni, i przebywanie z nimi to była czysta przyjemność. Razem z drugimi dziadkami od strony ojca byli wprost nie do zastąpienia. Uwielbiałem ich. Dawali mi wszystko, czego chciałem, o co prosiłem i nawet, gdy milczałem. Częstowali fajkami za plecami rodziców, częstowali whiskey, a nawet sprzedawali historie mamy i taty, których sami by mi nie powiedzieli. Po prostu uwielbiałem ich i przebywanie z nimi to czysta przyjemność.
— U mnie co zawsze — założyłem ręce z tyłu głowy. — Zajebiście.
— Ostatni rok szkoły, jakieś postanowienia? — zapytała babcia, zakładając nogę na nogę.
— Nie wiem — wzruszyłem ramionami. — Dobra zabawa i tyle.
— Żadnego ustatkowania? — zapytał dziadek, zaciągając się fajką.
— W życiu — prychnąłem, odpalając papierosa.
— Moja krew — przybił ze mną żółwika.
— Hej — rzuciła babcia, patrząc na męża. — Mogłeś te czterdzieści lat temu nie brać ze mną ślubu.
Dziadek ukradkiem wskazał na babcie, po czym przystawił palca wskazującego do skroni i zatoczył koła, gwiżdżąc pod nosem.
— Ma coś z głową ta baba — zaśmiałem się razem z nim.
— Okej — mruknęła dumnie, wystawiając rękę w jego stronę. — Okej! Sam tego chciałeś — wstała, kierując się do wyjścia. — Będziesz mnie błagał na kolanach — zatrzymała się w progu drzwi, ostrzegając go zabawnie.
— Zobaczymy, zobaczymy... — prychnął.
— Och, i jeszcze jedno — ponownie się zatrzymała. — Masz małego.
Wybuchłem śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Słuchanie ich to była czysta komedia, miałem wrażenie, że to film, naprawdę. Byli tak zabawni i swoi, że momentami zapominałem, że są moimi dziadkami, a tylko najlepszymi kumplami.
— Co ci przynieść? Whiskey, piwo? — spojrzał na mnie, przygaszając papierosa w popielniczce. — Może z grubej rury polecimy i wódka, tequila? — wstał. — Albo, kurwa, lepiej nie. Twoja matka mnie zabije, jak cię upiję — zaśmiał się, wychodząc z altanki.
— Piwo — rzuciłem.
Po chwili z powrotem przyszła babcia, zasiadając z koszyczkiem owoców. Od razu chwyciłem za pęk winogrona, czując się jak Grecki Bóg. Tutaj zawsze czułem się luźno, mogłem robić, co chcę. W sumie, to zawsze robię, co chcę.
— Przyszedłeś po coś konkretnego? — spojrzała na mnie tajemniczo, odpalając papierosa.
I tutaj punk kulminacyjny mojego zajścia do dziadków. Babcia Marnie i Eva to moje jedyne i najlepsze źródło zioła, którym handlowałem, jak i sam paliłem. Tym razem wszystko odbywało się w naszych kręgach, bez udziału nikogo innego. Nawet dziadek Alan i Matt nie wiedzieli, że ja dostaję za darmo pakieta. Poza tym oni nawet nie wiedzieli, że palę. Wstałem z fotela i odłożyłem winogrono z powrotem do koszyka, spoglądając na babcię.
— Po pakieta, moja kochana — uśmiechnąłem się.
— Zabiją mnie i Evę, jak się dowiedzą, że ci daję — zaśmiała się.
— To nasza słodka tajemnica — przyłożyłem palca wskazującego do ust.
Spojrzała na mnie, zawieszając swój wzrok tak na kilka sekund. Za każdym razem, kiedy jej kocie i jaskrawe oczy jak u jaszczurki świdrowały mnie wzrokiem, czułem się lekko zakłopotany. Zaciągnęła się powoli, strzepując popiół do popielniczki.
— Jesteś jak druga kropla wody twojego dziadka, wiesz? — stwierdziła.
— Dziadek też był tak piękny jak ja? — ująłem swoje policzki, zachwycając się.
— Jeszcze piękniejszy — wszedł dziadek z piwami w ręku, wręczając mi jedno.
— Może te oczy, brwi i już na pierwszy rzut oka ta zadziorność robi z ciebie drugiego Alana — babcia wplotła swoją delikatną dłoń we włosy dziadka, bawiąc się jego końcówkami. — Dla mnie zawsze pozostaniesz moim małym chłopczykiem.
Upiłem łyka Perły, wpatrując się jeszcze kilka sekund na dziadków. Położyłem się na fotelu, zakładając rękę z tyłu głowy. Miło było oglądać ich widok. Miło też było zawsze patrzeć na tatę i mamę. Czasami się zastanawiałem, jakie to uczucie być zakochanym. Co to w ogóle za uczucie miłość. Co robi wtedy człowiek, jak się zachowuje wobec drugiej osoby, co czuje. Ale patrząc na nich, chyba wiedziałem, że nawet najdrobniejsze rzeczy związane z tą osobą sprawiają ci niespotykaną radość. Nawet zwykła jego obecność koloruje twój świat, a dotyk przysparza najpiękniejszych doznań. Patrzyłem na to i się zastanawiałem, jak to jest.
Bo sam tak nigdy nie miałem.
~*~
Oderwałem się od rampy, dostrzegając ją w blasku księżyca. Szła powoli, w ręku trzymając moją deskorolkę. Nie wiem czemu, ale znowu miałem te miłe, ale uciążliwie uczucie w brzuchu. Nawet uśmiech już sam wkradał się na usta. Przeskanowałem ją całą, gdzie nie umknęło mojej uwadze dość przylegająca do górnej partii ciała biała bluzka w czerwone kwadraciki. I bardzo spodobały mi się jej spodnie. Bardzo. Luźne, przewiewne fioletowe dresy z żółtymi paskami po bokach. Inni mogliby ją nazwać bezguściem, ubierającym się w co popadnie, ale dla mnie bardzo ładnie się ubierała. Miała własny styl i podobało mi się to.
Jednak najważniejsza była deska, którą ona trzymała w rękach. Aż mnie korciło, żeby podbiec, wyrwać i pocałować, i wsiąść i odjechać ku przygodzie, jednak nagle dziewczyna się zatrzymała, kładąc deskorolkę na ziemie. Zmarszczyłem lekko brwi, kiedy stanęła stopą, próbując utrzymać równowagę. Ruszyła. Odepchnęła się. Uśmiechnąłem się, obserwując ją. Nagle poleciała jak szmaciana lalka, upadając na bruk.
— Kurwa!
Wybuchłem śmiechem, inaczej nie mogąc postąpić. Zawsze widząc czyiś upadek nie mogłem się nie uśmiać z tego. Znałem ją krótko i powinienem był podbiec jak książę z bajki i pomóc wstać, a zamiast tego sam zwijałem się na ziemi, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Tak śmiesznie poleciała, naprawdę jak jakaś lalka. Słyszałem, jak i ona się śmieje, po chwili skrępowana wydając z siebie jęk.
— Jezu, co ty masz za deskę?! — wykrzyczała do mnie, ledwo wstając z ziemi.
— Czuj zaszczyt, mogąc w ogóle na nią stanąć — odparłem, także się podnosząc i chwytając swoją własność.
Nie miałem jej dwadzieścia cztery godziny w dłoniach. Czułem się niekomfortowo, nie mając jej przy sobie. Teraz czułem, że zgubiony kawałek puzzli właśnie się odnalazł. I czułem się zajebiście.
— To tylko kawałek drewna — rzuciła, zatrzymując się przede mną.
Otworzyłem szerzej oczy, usłyszawszy jej wypowiedź. Spojrzałem na nią w szoku i lekkim gniewie, chwytając deskę i unosząc ją ku wygwieżdżonym niebie.
— To zesłany dar z nieba — powiedziałem oficjalnym tonem — Tylko wybrani mogą posmakować tego uczucia, jakim jest jazda na deskorolce. Cofnij swe słowa, obłudniku, a dostaniesz rozgrzeszenie — spojrzałem na Alannę.
Zaśmiała się i po raz kolejny spowodowała, że także uniosłem kąciki ust, oglądając ją w takim świetle. Nagle rzuciły mi się w oczy jej cycki. Mocno opinające się pod kawałkiem materiału. Pomrugałem kilka razy, zastanawiając się, czy dobrze widzę. Była bez stanika, a sterczące sutki napierały na bluzkę, zwracając tym samym sporą uwagę. Lekko się uśmiechnąłem i odwróciłem szybko głowę. Lepiej być nie mogło. Chciałem nawet sobie samemu przybić piątkę.
— Pozostanę jednak grzesznicą — mruknęła łobuzersko, wskakując na rampę.
Stanąłem przy niej, odpalając camela.
— Rzeczywiście jesteś niegrzeczna — zaciągnąłem się, spoglądając w jej oczy. — Lubię niegrzeczne dziewczyny. To jak, jestem już twój?
Prychnęła, zaczesując swoje długie, brązowe włosy.
— Czasami się zastanawiam, czy twoje teksty są satyrą, czy jednak mówisz na poważnie — pochyliła się lekko do tyłu, podpierając się obiema dłońmi.
— To chyba oczywiste, że nie mógłbym walić takimi tekstami na prawo i lewo, będąc przy tym poważnym — prychnąłem.
— Domyśliłam się — odparła — A chociaż już jakieś laski na takie teksty wyrwałeś? — zapytała zaciekawiona, uśmiechając się.
— Mam twój numer telefonu, kotku — zaciągnąłem się, mrugając do niej.
Uśmiechnęła się lekko skrępowana, oblizując dolną wargę.
— To numer mojego ojca — rzuciła, spoglądając w moje oczy.
— Naprawdę? — zapytałem, udając, że łyknąłem jej wypowiedź.
— Myślisz, że dałabym ci mój?
Sięgnąłem do komórki, wykręcając numer do Alanny. Spojrzałem w jej oczy, wyczekując reakcji. Ani drgnęła, jedynie unosząc łobuzersko kąciki ust. Kurewsko pociągała mnie swymi uśmieszkami. Czasami miałem ochotę zedrzeć je z tych ust. Usłyszałem dzwonek telefonu. Nie traciła kontaktu wzrokowego, chwytając za urządzenie.
— Halo? — mruknęła czarująco, odbierając połączenie.
— Masz może mapę? — spytałem szarmancko — Bo zgubiłem się w twoich oczach.
Rozłączyła się, zawstydzona odwracając głowę w bok. Uśmiechnęła się po raz kolejny. Uwielbiam patrzeć, jak się uśmiecha. Zwłaszcza wtedy, gdy uśmiecha się dzięki mnie. Temu uśmiechowi po prostu nie można było się oprzeć. Nic nie napawa mnie tak satysfakcją, jak właśnie jej uśmiech spowodowany przeze mnie.
— Pomóż mi złapać równowagę, bo chyba lecę na ciebie — powiedziała.
Aż oniemiałem, spoglądając na nią z zachwytem. Jednak ona mówiła na poważnie. Prawie upadłaby na ziemie, gdybym jej w odpowiednim momencie nie złapał. Chwyciłem Alannę za ramiona, przez chwilę tkwiąc w takiej pozycji. Była pochylona nade mną, gdy ja stałem między jej nogami, dotykając ramion. W kompletnej ciszy patrzyliśmy w swoje oczy, nawet nie starając się tego przerwać. Znowu czułem, jak czas magicznie się zatrzymał, pozwalając mi patrzeć w jej zielone tęczówki najdłużej jak mogłem, odkąd ją poznałem. Piękne. Niebieski kolor na jednej z nich robił z niej jeszcze piękniejszą istotę, którą mogłem spotkać. Dziwne uczucie doskwierało mi w całym organizmie, jakby coś przechodziło przez moją duszę. Miłe uczucie. Nie mogłem przestać się opamiętywać, przecież to kuzynka mojego najlepszego przyjaciela, a pozwalam sobie na taką bliskość. Podobało mi się to, kurewsko mi się to podobało i nie mogłem zaprzestać tym emocjom, które zdominowały nawet chęć zaprzestania tego, w co oboje brnęliśmy.
Pod palcami czułem ciepło jej skóry, na własnej czułem jej słodki oddech. W całym ciele czułem, jak jej oczy przeczesują moją duszę i myśli. Byłem kompletnie zielony na temat emocji, które wywiercają we mnie dziurę, chcąc za wszelką cenę chyba zabić; takie mam wrażenie, że zaraz przed nią padnę i nie mogłem nic z tym zrobić. W ułamku sekundy to był armagedon, pożar, wybuch wulkanu, kurwa mać, wszystko, co mogłem opisać w katastroficzny sposób. Najgorsze uczucie było takie, że nie mogłem nad tym zapanować.
Oblizała dolną wargę.
Zwariuję.
— J-ja... muszę już iść — odezwała się cichym, niepewnym głosem.
Spojrzałem na nią ostatni raz. Ostatni raz spojrzałem w jej oczy, chcąc przez te kilka sekund zapamiętać jak najwięcej. Pomogłem jej zejść, czując, jak w ciągu dalszym powstrzymuję oddech. Cholera jasna, co ona ze mną wyprawia. Otrzepała ubrania ze zbędnego brudu, kierując się w stronę swojego domu. Patrzyłem na nią. Po prostu patrzyłem i patrzyłem, zanim poczułem przy palcach coś ciepłego. Spojrzałem na jarającego się papierosa tuż przy samym ustniku. Wyrzuciłem niedopałek, wsiadając na deskorolkę.
I wciąż czułem, jak te oczy prześladują mnie na każdym kroku.
~*~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro