9. Ciemny Obiekt i Ciemni Rywale
– Ciekawe z której części wszechświata pochodzą ci z Akademii Aliusa. – Willy był kolejną osobą, która powiedziała swoje rozważania na głos. Tak się składa, że szedł razem z Jack’iem przez las i chciał z nim przedyskutować swoją teorię. Już wcześniej się nad tym zastanawiał, tak dla jasności.
– Co za różnica. – stwierdził jego towarzysz między kęsami ogromnego ciastka. Najwidoczniej uraził tym okularnika, bo ten zaraz zmusił go do zatrzymania. Obrońca ze zdziwieniem przeżuwał ciastko. Nie zauważyli, że coś w krzakach za nimi się porusza.
– Naprawdę? Nie sądzisz, że powinniśmy spróbować zrozumieć działania przeciwnika, zanim go załatwimy? – zapytał odwracając się do niego z założonymi rękami, ale zaraz zrobił ten swój uśmieszek i poprawił okulary, co było ostrzeżeniem przed rozpoczęciem wymądrzania się. Jack jednak nie miał sposobu, bo się przed nim obronić, więc musiał pozwolić potokowi słów, wypływać z ust bruneta – I pozwól, że przedstawię ci moją strategię. Z moich obserwacji wynika, że obcy są niesamowicie szybcy, co znaczy, że mają za nic grawitację. Logicznie myśląc, muszą pochodzić z planety dużo cięższej od Ziemi, na której grawitacja jest silniejsza. – szczerze mówiąc, to jego teoria ma sens, ale trzeba pomyśleć, że na szybkość ich biegu mogły mieć wpływ inne czynniki. Na przykład, jeśli stwierdzić, że na swojej planecie kosmici mają rzadsze powietrze, czyli mniej zawartości tlenu, można by uznać, że dzięki temu mają lepszą wydolność w warunkach, kiedy na Ziemi jest tego tlenu więcej. Właśnie w ten sposób ćwiczą olimpijczycy, wyjeżdżają w góry, gdzie mają mniej powietrza, a kiedy ich płuca się do tego przyzwyczajają, w normalnych warunkach mogą osiągnąć znacznie lepsze wyniki. O tym nie pomyślałeś, co Glass?
– Nieźle. Czy to znaczy, że to ciastko rozpadło by się na ich planecie? Lepiej jej zjedź. – najwidoczniej Jack mało co załapał z tego co powiedział Willy. Wyciągnął kolejne ciasteczko z opakowania i podsunął je chłopakowi, którego to zbiło z tropu. No po prostu głupota Wallside’a go na moment oszołomiła.
– Co ty wygadujesz! Nie przyjechaliśmy tu na piknik, Jacko! – Wydarł się na niego, tak, że chyba cały las go usłyszał. Nagle coś szybko przemknęło. Dopiero po sekundzie zobaczyli, że jedzenie zniknęło z ręki. Zielonowłosy zaciskał już pustą rękę w powietrzu. Piłkarze wydedukowali, gdzie uciekł złodziej i rozgarnęli krzaki. Zobaczyli ciemny, ogromny kształt. Dotarło do nich co zobaczyli i ogarnęło ich wielkie przerażenie. Zaczęli krzyczeć w niebogłosy, obrońca zaczął nawet płakać.
– Obcy! – krzyczał Willy i oboje zaczęli biec tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu, a przecież centrum treningowe Błyskawica dawało nieźle popalić, kiedy musieli uciekać przed wyścigówką. Gnali pędzeni strachem i adrenaliną, a są to jedne z silniejszych motywatorów. Tak biegli i biegli, że nie zauważyli, kiedy trawa pod ich nogami zniknęła, a zamieniła się w wodę. Obaj z pluskiem wpadli do strumyka, za to ich „obcym” okazał się jeleń, który teraz żuł ciastko Jack’a. Na dźwięk wpadnięcia chłopaków do wody, spłoszył się i uciekł z powrotem do lasu ze swoją zdobyczą. Willy wynurzył się jako pierwszy i łapczywie nabrał powietrza. Zaraz jednak zastanowił się co się stało z jego towarzyszem
– Hej, y… wyłazisz z wody? – zapytał zmartwiony, ale zaraz zobaczył kształt unoszącego się ciała na powierzchni wody. Jack nie wynurzał się od razu z prostego powodu. Jego oczom ukazał się bardzo interesujący przedmiot. Co pod wodą robiła czarna piłka? Od razu zaczął wierzgać chyba, żeby zwrócić na siebie uwagę, albo po prostu nie umiał pływać.
– Ej chłopaki! Patrzcie na to! – zawołał i już minutę później cała drużyna zgromadziła się przy brzegu, Jack wyciągnął przedmiot na suchy ląd i teraz wszyscy stali na około niego. Jack i Willy dostali po ręczniku, żeby się wytrzeć. Mark jako kapitan pochylił się, żeby ją podnieść. Coś było nie tak, każdy to zauważył, a w szczególności bramkarz. Kula była nienaturalnie ciężka, za ciężka. Upuścił ją, bo nie mógł już jej utrzymać. Spadła z głośnym hulkiem i nie odbiła się, od ziemi jak powinna. Na twarzach wszystkich pojawił się wyraz nie małego szoku.
– Ale ciężka, – stwierdził, a trenerka przyglądała się zgromadzeniu z daleka, ale jakoś nikt nie zwrócił na nią uwagi. Evans mówił dalej – a oni ja kopią jakby to był zwykłą piłką – przed oczami stanęli mu kosmici, kiedy zobaczył ich pierwszy raz. Popisywali się robiąc triki taką samą piłką. Podbijali ją kolanami, przyjmowali na klatę i główkowali. Nagle do wszystkich dotarło z jaka potęgą się mierzą. Skoro nawet bramkarz (osoba z najsilniejszymi rękami) miał problem z podniesieniem kuli, którą kosmici kopią jakby nic nie ważyła, to nie mają żadnych szans.
– Stać! Nie ruszać się! – rozległ się czyjś krzyk i wszyscy na moment przestali wpatrywać się w ciemny obiekt, żeby znaleźć wzrokiem tego, kto do nich wołał. Szybko zobaczyli grupę składającą się z dziesięciu osób. Wszyscy mieli na sobie czarne garnitury i wszyscy mieli słuchawki na ucho z mikrofonem, niczym jacyś prowadzący reality show. Dwójka z nich miała dokładnie takie same, przyciemniane okulary a kolejne trzy osoby nosiły bardzo podobne kaski z goglami – Jesteście aresztowani! Dziwaki z akademii Aliusa!
– My kosmici? – zapytał Nathan wskazując palcem na siebie. Całą drużynę nagle zamurowało. Oni? Kosmitami? Drużyna, która wygrała Strefę footballu? Gimnazjum Raimona? Kosmitami? To są chyba jakieś żarty. Rudy człowiek w garniturze podbiegł do nich przez most
– Gdzie ukrywacie prezydenta? Dokąd go zabraliście? – mężczyzna przemawiał głosem robota. Jego gwardia ruszyła do nich znacznie wolniej niż rudy. Stanął naprzeciw drużyny, a Mark podbiegł do niego jako kapitan reprezentować kolegów. Chciał być uprzejmy, a jednocześnie wyraźnie powiedzieć, że wcale nie są obcymi.
– Przepraszam, ale pan chyba… – nie było dane mu dokończyć, bo facet wciął się tak chamsko jak się tylko dało. Nie pozwolił mu nawet dokończyć zdania, a zaatakował krzykiem, jakby widział jak Mark niszczy pomnik. Wyobrażam siebie jak bramkarz doskonali Ognistą Pięść uderzając w marmur, a potem łapie się za dłoń i ją masuje. No przecież to jest idiotyczna wizja.
– Cisza! Ta czarna piłka to dowód, że jesteście obcymi! – wszyscy znów zwrócili uwagę na wspomniany przedmiot. Nathan patrzył na tego porywczego i za bardzo głośnego faceta jak na jakiegoś wariata. Tak się odzywał do Marka, każdy kto go chociaż raz spotkał i porozmawiał z nim wiedział, że to ostatnia osoba, która zasługiwała na takie traktowanie. Evans jest zawsze miły dla każdego, może trochę głupi, ale w dobrym znaczeniu.
– Nie! Bardzo się pan myli! Znaleźliśmy ją w wodzie! – Evans podniósł głos o parę tonów, żeby tym razem mu nie przerwano. Mówił czystą prawdę, ale facet dalej patrzył na niego jak na porywacza. Strasznie to dla mnie nielogiczne, przecież sam widział trójkę kosmitów i żaden choć trochę nie przypominał chłopaka z pomarańczową przepaską, którego miał właśnie przed sobą.
– Nie udawaj! – mężczyzna zignorował jego wyjaśnienia. W między czasie dołączyła do niego reszta osób w garniturach. Rudy stał dalej ze skrzyżowanymi rękami i patrzył prosto w napiętą twarz bramkarza nie widząc szczerości jego oczu.
– Ale naprawdę! – krzyknął rozpaczliwie. Cokolwiek nie powie oni zbywali go głupimi argumentami albo nie pozwalali mu dojść do słowa. Strasznie go to frustrowało i tak samo frustrowało jego kolegów z drużyny. Wszyscy oburzali się na tę niesprawiedliwość.
– Myślałem, że mamy pozwolenie, co jest? – zwrócił się Jude do Nelly. Na jego twarzy (bo nie w oczach) było widać gniew, ale jego pytanie zabrzmiało dość normalnie, jakby omawiali przyczyny wybuchu drugiej wojny światowej, a on chciał się o coś dopytać nauczyciela. Grymas na jego twarzy zdradzał, że jednak tak nie było.
– Mnie nie pytaj, nie mam pojęcia – odpowiedziała zmartwiona Nelly. Kimkolwiek byli ci kolesie, nie mieli kontaktu z policją, bo inaczej wiedzieli by, że mieli przyzwolenia na wejście do parku. A skoro jej ojciec nie miał na nich wpływu to… Kim oni byli? Dostała odpowiedź na to nie zadane pytanie dosłownie sekundę później.
– Jesteśmy z ochrony prezydenta i nie chcemy was tu – stwierdził, a to rozjaśniło trochę sprawę osobom potrafiącym myśleć. Oczywiście takich było tu niewielu, bo reszta od razu zaczęła się denerwować.
– Nie obchodzi mnie kim jesteście, a my nie jesteśmy kosmitami! Przecież to oczywiste! – Nathan podszedł parę kroków bliżej, tak, żeby stać tuż za Mark’iem. Złość była wypisana na jego twarzy, a przecież z reguły jest spokojnym chłopakiem, którego ciężko wyprowadzić z równowagi. Jego słowom przytaknął Jack, ale zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć, na scenę wkroczyła nowa postać.
– Dość tego kosmo ludki! – ruda dziewczyna w identycznym, czarnym garniturze, w jakim chodziła grupa dorosłych, przedstawiających się jako ochrona prezydenta. Jedna rzecz tylko nie pasowała. Ona nie była dorosła. Już na pierwszy rzut oka dało się to określić. Po zadziornym, prawie piskliwym głosie, po wzroście (była wysokości Marka) i po dziecięcej twarzy. Więc co ona robiła u boku tych ludzi?
– Kto to? – na chwile zdezorientował się kapitan, ale zaraz oprzytomniał i zwrócił swoją głowę znów na rudego Olbrzyma – Jak możemy was przekonać? – dziewczyna omiotła drużynę nieodgadnionym spojrzeniem. Jakby ze skupieniem, nie to było coś innego... bardziej pasowało słowo namysł. Po chwili na jej mina zmieniła się, ale dosłownie na moment, bo zaraz uśmiechnęła się zadziornie – Wygraliśmy Strefę Footballu! Nie jesteśmy obcymi…
– Ale dowody świadczą przeciwko wam. Nawet nie potraficie dobrze kłamać – nie dała mu w pełni dokończyć zdania, bo podeszła o krok bliżej, stali teraz twarzą w twarz. Dlaczego to nagle ona przejęła stery i wydawała się przywódczynią tej ekipy? Dlaczego jakaś nieletnia dziewczyna miała kierować grupą ochroniarzy prezydenta? I czy tylko mi w głowie pojawiają się te pytania?
Nastolatka przeniosła spojrzenie z bruneta w opasce na czarna piłkę. Wszyscy spojrzeli w tym kierunku. Do Evans’a dotarło co ma na myśli, ale przecież powiedział im prawdę, więc czego jeszcze oczekują? Nie rozumiał, jak można oskarżać go o kłamstwo. Jeszcze nigdy się nie spotkał z sytuacją, kiedy ktoś mu nie wierzy. Było to zderzenie, w wyniku którego ogarnęła nim fala złości. Od dawna nikt nie widział go w takim stanie.
– Nie kłamiemy! Dlaczego nam nie wierzysz!? Zrozum! Nie jesteśmy kosmitami! – bramkarz był bliski rzucenia się na nią. Powstrzymywały go tylko resztki samokontroli. A może po prostu nigdy nie pomyślał o tym, żeby kogoś skrzywdzić? Może jego na wskroś dobre serce nie potrafi wyobrazić sobie celowego fizycznego ataku? Lub też uważał, że nie należy bić dziewczyny…
– Nasz kapitan nigdy nie kłamie! – poparł go krzykiem Todd. Zawsze stał murem za Evans’em i ta sytuacja nie będzie wyjątkiem. O nie, skoro Mark się tak wkurzał nie mógł nic nie powiedzieć. Nie mógł też pozwolić, żeby ktoś oskarżał jego przyjaciela o kłamanie.
– Dlaczego uważasz nas za kosmitów, co!? – zapytał Kevin tak samo bliski zaatakowania tych ludzi jak Mark. Zwykle jest porywczy, a to, że udało im się wyprowadzić z równowagi nawet Marka, tylko potęgowało jego wściekłość.
– Przyznajcie, że to pomyłka! – odezwał się po raz drugi Swift z zawziętą miną. Mimo wszystko to chyba on był drugą najbardziej rozzłoszczoną osobą, po kapitanie rzecz jasna. Wallside znowu przytaknął jego słowom, ale te krzyki i złowrogie miny nie podziałały.
– Im bardziej zaprzeczacie tym bardziej jakoś wam nie wierze – stwierdziła ta sama, wykurzająca dziewczyna, krzyżując ręce. Jej ton był lekceważący i nietrudno się było domyślić, że napawa się ich frustracją. Specjalnie ich podjudzała, ale najwyraźniej stwierdziła, że obecny poziom zdenerwowania drużyny jej nie wystarcza.
– Nie jesteśmy kosmitami! Koniec kropka! – zaperzył się Mark, wrzeszcząc głośniej niż Jack i Willy, kiedy uciekali przed jeleniem. Jakoś nikt nie chciał się w tym momencie wtrącać w tę sprzeczkę… Ciekawe dlaczego.
– Akurat! Jasne, że jesteście! – odkrzyknęła ruda. Teraz nawet ona podniosła głos. Na jej twarzy widać było upór. Natrafiła kosa na kamień, Evans tak łatwo nie odpuści.
– Nieprawda! – odwarknął kapitan. Ta sprzeczka prowadziła donikąd, ale chłopak nie zamierzał pozwolić, żeby oskarżali go o coś czego nie zrobił, a w tym przypadku, że jest kimś, kim nie jest.
– Właśnie, że prawda! – nadal upierała się dziewczyna. Najwidoczniej nikt nigdy jej nie powiedział, że są lepsze sposoby na wygranie dyskusji niż wymienianie się argumentami „Tak”, „Nie”, „Tak”, „Nie”.
– Wcale nie! – ktoś jeszcze potrzebuje odpowiedzi na pytanie, dlaczego Mark jest głupi? Zawsze się mówi, że mądrzejszy odpuści, a jemu pewnie nawet przez myśl nie przeszło, żeby to zrobić. Oboje prawie stykali się nosami, bo nieświadomie pochylali się coraz bliżej siebie. Ktoś w końcu zatrzymał tę niedorzeczną szopkę.
– Dobra, twierdzicie, że nie jesteście? To udowodnijcie – nastolatka okazała trochę rozsądku i odsunęła się od nabuzowanego bruneta. Z zadziornym uśmieszkiem patrzyła na niego. Osiągnęła swój cel. Przebiegła manipulatorka.
– Spoko, bułka z masłem! – Mark też się cofnął. Zacisnął pięść, cała drużyna miała napięte miny. Kilku osobom przeszło przez myśl, że kapitan właśnie wpakował ich w coś… nie do końca wiedzieli w co. Bóg wie co się teraz stanie. Aresztują ich i zabiorą do jakiegoś budynku rządowego, żeby ich przesłuchać? Rudowłosa tylko się uśmiechnęła.
Nikt nie zdążył się zastanowić co się dzieje. Nagle spostrzegli, że ochroniarze poprowadzili ich na niezauważone przez nikogo boisko. Czarna jedenastka stała już na swojej połowie i czekali, aż drużyna Raimona, a ich zdaniem Aliusa, przygotuje się do gry. Wszyscy zgromadzili się przy bramce, żeby przedyskutować to czego właśnie doświadczyli.
– Po co mamy grać mecz z ochroną prezydenta? – zastanawiała się na głos Nelly. Zauważyliście, że ma taki zwyczaj? Ja to jakoś przeoczyłam, no ale to nie zmienia faktu, że ktoś postanowił jej na to pytanie odpowiedzieć. Do tej pory milcząca trenerka postanowiła zabrać głos w tej sprawie.
– Nie wiem, ale dodatkowy trening się przyda. – Na twarzy menadżerki widniało zaskoczenie. Chodziło o to, że nie wiedziała, że Schiller za nią stoi; o to, że ktoś postanowił wdać się z nią w rozmowę; o to, co jej odpowiedziała; czy o to, że kobieta postanowiła się odezwać? Ja nie wiem. – Poza tym ciekawe jak sobie poradzą z drużyną dorosłych. Nie mam nic przeciwko.
– Nie przejmujcie się tym, że są starsi, dobra? Na boisku wszyscy jesteśmy po prostu graczami – kapitan zgromadził koło siebie czterech zawodników: Axel’a, Juda, Kevin’a i Nathan‘a, który tak zażarcie go bronił. W skrócie, napastników, stratega i obrońcę. Ciekawe tylko, dlaczego przekazał tą poradę tylko im. A może zakładał z góry, że cała reszta mu się przysłuchuje, bo tak było. Erik i Bobby stali nieopodal tak samo jak pozostali trzej zawodnicy.
– Zgadzam się, damy im niezły wycisk! – podłapał entuzjazm Kevin. Najwidoczniej, skoro Mark się rozchmurzył to i on nie miał już powodu do złości.
– Spoko, tylko oni bez wątpienia mają więcej siły i doświadczenia niż my. Musimy być ostrożni i dać z siebie wszystko – stwierdził racjonalnie Nathan i wszyscy zwrócili na niego uwagę. Myślał logicznie, nawet stwierdziła bym, że zabrał rolę strategowi lub jeżykowi, bo to oni zwykle mówili tego typu rzeczy, co nie?
– Poza tym brakuje nam kluczowego zawodnika. – przyłączył się do niego Bobby, który stał poza kręgiem, ale mimo wszystko chciał dodać coś od siebie. Nikt oprócz Marka nie zwrócił na niego uwagi. Jude stał do niego odwrócony tyłem, a Axel bokiem, wciąż patrząc na Evansa. Trochę niemiło…
– Nie martwcie się tym. Wspólnymi siłami pokryjemy te braki! – uspokoił go kapitan. Ten jego radosny ton zwykle rozwiewał wszystkie wątpliwości i tym razem nie było inaczej.
– Właśnie – poparł go Axel, który dzisiaj był jakoś niezwykle małomówny. Powinien się odezwać już wcześniej, ale teraz przypominał tego starego Axela, który nie chciał wrócić do piłki. Jedyne co, to nadal nie stracił swojego radosnego głosu.
– Ciekawe co mają dla nas w zanadrzu – Sharp myśliciel spojrzał na swoją siostrę, która od momentu kiedy znaleźli się na boisku klika w klawiaturę swojego wyjątkowego laptopa. Już po chwili, prawie jak na komendę jej twarz rozjaśniła się i mogła obwieścić drużynie:
– Znalazłam! – Erik i Silvia pochylili się obok niej, żeby popatrzeć w ekran, reszta drużyny ograniczyła się do spojrzenia w jej stronę – Nazywają się Tajne Służby, a osoba, którą chronią jest ich największym fanem i jest to sam prezydent! – jej nowina zaskoczyła jej najlepszą przyjaciółkę.
– Co? – Podniosła się i spojrzała na Eagla, któremu też trybiki obracały się w głowie. Patrzył na nią w skupieniu, analizując właśnie dostarczone im informacje. Nie mógł nie zauważyć, że ich przeciwnicy mają raczej dużą masę mięśniową lub też wyglądają na zadziwiająco silnych. Poza tym, skoro są obrońcami znanej osobistości to muszą być wysportowani, szybcy i krzepcy.
– Więc to drużyna złożona z ochroniarzy prezydenta? – Zapytał i oboje odwrócili głowy, żeby popatrzeć na stojącą w oddali, czarna jedenastkę. Wyglądali dumnie i potężnie, a oni przy nich… jak marne robaczki. Dosłownie jak dzieci. Postawiono mrówkę koło słonia. Najmłodsi z drużyny nieco podupadli na duchu.
– Pomysł grania z nimi przestaje mi się podobać… – mruknął Willy, który przestraszył się zwykłego jelenia, a co dopiero osób, które profesjonalnie zajmują się powstrzymywaniem groźnych typów. Przecież w tej sytuacji… oni zostali za takich uznanych, a jeśli zetrą ich na kwaśne jabłko zanim w ogóle zdążą dotknąć piłki? Nie mógł przestać myśleć, że wszystko pójdzie nie tak.
– Są trochę straszni, jak my ich pokonamy? – Todd, który przed chwilą wysłuchał obaw okularnika, teraz podzielił się swoimi z Jack’iem. W jego głosie słychać było niepokój, może nawet przerażenie, a przecież taka atmosfera łatwo się rozprzestrzenia między graczami.
– Pani trener, może jakiś pomysł na strategię? – zapytał z nadzieją główny obrońca. Chciał usłyszeć jakąś niespodziewanie prostą i genialna taktykę na mecz, która rozwieje jego wszystkie wątpliwości. Przecież trener Hillman zawsze im doradzał albo pomagał w razie ciężkich starć. Na tym polegała rola opiekuna drużyny, prawda?
– Przykro mi, nie wiem. – stwierdziła kobieta – Grajcie sobie jak chcecie – rzuciła i zostawiła ich z rosnącym strachem. Każdy myślał, że skoro ich były, świetny trener wytypował swojego zastępcę, będzie on naprawdę dobry. Na razie Lina zdawała się zupełnie ignorować drużynę i mieć głęboko gdzieś czy wygrają, czy przegrają.
– Co? – zawołali na raz Jack i Todd z rozpaczą. Jak ona mogła zostawiać ich teraz samych? Bez pomysłu na grę, bez żadnych rad i nawet bez wsparcia? Rzuciła ich na głęboką wodę i liczyła na to, że jakoś uda im się nie utonąć? Jaki trener tak robi?
– I to wszystko? – dopytał Ironside. Chciał, żeby okazało się, że to jakiś nieśmieszny żart i czarnowłosa odwróci się do nich z powrotem i uśmiechnie, tłumacząc co mają robić. Najwidoczniej nie poznał się na niej. Mógł tylko patrzeć na jej oddalające się plecy.
– Co robimy – zapytał niebieskowłosy sprinter ani trochę nie zbity z tropu, odwrotnie niż Kevin, który w myślach pomstował na bezużyteczność ich opiekunki. Piątka piłkarzy, zamyśliła się, ale chyba nie myśleli o strategii, tylko o powodzie takiego zachowania u ich mentorki.
– Myślę, że ona chce sprawdzić, czy sobie poradzimy – podzielił się swoimi wnioskami chłopak z dredami. To było dla niego jedyne wyjaśnienie i na nic innego nie mógł wpaść. No, bo przecież ona nie mogła chcieć ich przegranej, tak?
– Racja, w końcu to jej pierwszy mecz w roli trenera – zgodził się Axel, który jakoś na razie tylko się ze wszystkimi zgadzał i wszystkich popierał. Jakby nie był zdolny do samodzielnego myślenia. Ilekroć chciał się nad czymś zastanowić, w głowie pojawiały mu się te twarze.
– W porządku, żaden problem. Damy radę pokonać ich samodzielnie – powiedział optymistycznie Mark. Przecież przeszli przez pół Strefy Footballu praktycznie bez trenera. Dadzą radę. Ale oczywiście niektórzy, a szczególnie ci co dołączyli później, byli lekko zaskoczeni perspektywa rozegrania samodzielnego meczu. Jak na przykład Erik.
– Jest nas tylko dziesięciu, jakiś pomysł na ustawienie? – zapytał. Dla niego nowością było takie granie zupełnie bez pomocy trenera. Może się to wydawać głupie, ale kiedy był w stanach i kiedy dołączył do Raimona zawsze rozgrywał mecz bazując na poradach opiekuna, a teraz Schiller stwierdziła, że nie powie nic?
– Dobra… najpierw zacieśnijmy obronę… – powiedział ostrożnie Mark. Zrobił zamyśloną minę. Teraz sięgał pamięcią do notatnika dziadka z pomysłami na taktyki, to ten pierwszy jaki znalazł i z jakiego korzystał. To właśnie z tych bazgrołów odczytał treningi z oponą.
– Czekaj, a może przesuńmy Nathana i Bobby’ego na środek boiska, a potem w ramach ataku… – zamyślił się Jude. W sumie to on powinien decydować o ustawieniu w takich sytuacjach. Jest przecież doskonałym strategiem. Blaze i Evans przez chwilę analizowali jego plan.
– Chcesz przenieść cały ciężar na nich? – upewnił się kapitan, a o dwóch, wspomnianych obrońcach mówił jakby nie stali tuż obok. Dosłownie stykał się z długowłosym ramionami, a Shearer stał tuż za Jude’m, na którego w tym momencie patrzył.
– W sumie tak, musimy strzelać bramki – potwierdził, chłopak. Jego pomysł w sumie był niezły. W końcu to pomysł Sharp’a. Cała drużyna słuchała w skupieniu i każdy przeżuwał nowe informacje. Raczej nikt nie miał żadnych obiekcji. Zielonowłosemu trochę się poprawił nastrój, bo wreszcie mieli jakikolwiek plan. Co oni by zrobili bez Juda?
– To ma sens. Jeśli skupimy się tylko na obronie możemy nic nie strzelić. – poparł go brązowooki sprinter. Poradzili sobie z wymyśleniem strategii, bez trenerki i bez konkretnych informacji o drużynie od Celii. Ciekawe tylko, czy, jeśli zdecydują się na stawianie bardziej na atak, ta strategia będzie efektywna?
– Właśnie, więc trzymajcie się blisko bramki, a my skupimy się na naprawdę mocnym ataku. – podsumował strateg – Czy każdy wie co ma robić? – zapytał a drużyna odpowiedziała skamienieniami głów i ogólnym pomrukiem.
– Dobra mamy to! Do roboty! – wydarł się Mark i cała drużyna krzyknęła „Tak!” unosząc pięści do góry.
★°•———————————————•°★
3400 słów…
Jak mówiłam, to najdłuższy rozdział do tej pory I tak naprawdę nie ma tu nic konkretnego… Eh.. a myślałam ze zmieszczę jeszcze opis chociaż jednego z dwóch meczy…
Dopiero teraz zdałam sobie w pełni sprawę, jak bardzo Mark Evans jest faworyzowany. Dosłownie tylko on coś robi, zawsze on musi być osobom, która coś odwali, ogółem wszędzie go pełno… Jak gdyby sory bardzo, ale takie odniosłam wrażenie.
U mnie już się rozchmurzyło i jest naprawdę przyjemnie, ale rozdzialik jest z powodu nieprzyjemnej nocy, poranka i popołudnia.
W następnym rozdziale już na sto procent będzie mecz i znów postaram się wcisnąć dwa.
Miłego dzionka/nocy <3
~ Puchonka 28.07.2024 r.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro