22. Hotel Dwugwiazdkowy cz.II
Mark, Jude i Kevin poczuli przykrą woń stęchliny wydobywający się z poduszek. Chemiczny zapach odświeżacza maskował ten odór, a po wywietrzeniu mogli go poczuć w pełnej okazałości. Szczęściem sprawa szybko została zgłoszona, a pościel wymieniona. Mimo to chłopcy z nieufnością spoglądali na powycierane meble i odrywający się tynk. Skoro jedna rzecz była nie tak, to może być jeszcze więcej prawda?
— Rany, chyba ten pokój ma sto lat. Widzicie te łóżka? — zapytał Kevin siadając na jednym z nich. Rozległo się donośne skrzypnięcie sprężyn — Chyba powinny już dano się rozpaść — przejrzał się wyszczerbionej farbie i zobaczył spore pęknięcie wzdłuż drewnianej nogi.
— Nie wybrzydzaj, łóżko to łóżko, da się spać i to wystarczy — stwierdził optymista drużyny wzruszając ramionami. Usiadł na wybranym przez siebie posłaniu i spojrzał za okno. Zupełnie nie przejmował się, że noc będzie musiał spędzić na materacu, którego sprężyny będą wbijały mu się w plecy, bo to przecież nie ma znaczenia.
— Ja tam nie chce mieć siniaków od samego spania na czymś takim — odparł krótko Jude krzyżując ręce i jakby celowo odwrócił głowę tak samo jak Mark, w stronę szyby, jakby nie chciał patrzeć na te skrzypiące potwory.
— A co? Księżniczka nie będzie spać na ziarnku grochu? — zaśmiał się, na co chłopak w goglach zaczerwienił się i spojrzał na niego z pretensją. Spędził trochę czasu w sierocińcu i wiedział co oznacza mieć słabe warunki, ale od kiedy został Sharp'em zdążył się przyzwyczaić do luksusów — Już, już spokojnie, tylko żartowałem. Możesz mieć rację, nie będzie za wygodnie.
— Ja po bym się bardziej martwił o to, czy się sufit nie zawali — wtrącił Mark odklejając się od okna i wskazując palcem na popękany tynk długą szczelinę, przez którą wysuwał się kabel na lampę. Wyglądało to bardzo... niepokojąco, lama na kablu kołysała się przez wiatr z uchylonego okna lekko krusząc część sufitu
— Trenerka nie pozwoliłaby nam spać w pomieszczeniu, które grozi zawaleniem... — odpowiedział niepewnie Jude, ale jak tak teraz pomyślał... taki niebezpieczny pokój... w którym łatwo o wypadek... byłby doskonałą wymówką, gdyby ktoś zginął.. O czym ja myślę... Zupełnie jakbym był Rey'em Dark'iem... On zapewne też tak myśli, żeby upozorować wypadek i komuś odebrać życie... Zamrugał. — Są tu zachowane zasady BHP, chyba czytaliście ulotkę...
W sumie to tylko oni trafili tak źle. Reszta miała w miarę normalne pokoje. Złuszczone tapety i nadniszczone meble nie dawały dobrego wrażenia, ale jak wiadomo, to co się działo w pokoju sto piętnaście jest o wiele gorsze, o czym sami się zresztą przekonali mieszkańcy tego lokum.
— To nie fair! — chłopaki weszli do pokoju obok, czyli numer sto czternaście i zaczęli się rozglądać. Zdążyli już się rozpakować, a właściwie tylko zostawili torby, bojąc się ewentualnych robaków. Nie chcieli ryzykować, że jakieś mole lub inne insekty powłaziły im do skarpet. Z tego powodu oni jako pierwsi rozpoczęli przechadzkę po kolegach.
— Wy tu macie luksusy, kiedy my mamy spać w jakiejś szopie! — od razu jak tylko Kevin wparował do pokoju, rozwalił się na jednym z łóżek i to nie poprawiło mu nastroju, bo materac był bardziej wygodny niż ten, na którym przyjdzie mu spędzić noc.
— Aż tak źle? — zapytał Bobby, który wkradał swoje ciuchy do szafy. Na dźwięk skrzypienia drzwi odwrócił głowę i zamarł w pół-ruchu. On nie miał powodów, żeby się obawiać o jakieś robaki. Za to, Dragonfly patrzył na to z lekką odrazą. Już widział te insekty pełznące do złożonych koszulek.
— Weź... Tynk leci z sufitu, łóżka ledwo stoją, a w pościeli są robaki — zrzęda roku siedział obrażony i opowiadał jak to mu źle. W zasadzie... co innego miałby zrobić? Dobrze, że nie oglądali łazienki, bo wtedy nie zmusili by go, żeby wrócił z powrotem do pokoju, gdyby miał świadomość w jakiej toalecie będzie musiał się przyszykować do snu... Prędzej by poszedł spać z trenerką Liną niż w tym pokoju.
— Kevin jak zwykle przesada —powiedział z uśmiechem Mark i sam usiadł koło przyjaciela. Oparł ręce z tyłu i uśmiechnął się szeroko jak to miał w zwyczaju.
— A gdzie Nathan? — zainteresował się Jude. Właśnie rozglądał się po pomieszczeniu i zauważył, że było o jedną osobę za mało. Na trzecim łóżku leżała rzucona torba, ale po jej właścicielu nie było śladu. Gdzie on mógł się podziać?
— Pewnie poszedł potrenować... — rozmarzył się Mark. Jego spekulacje były niedorzeczne, chociaż dla niego to jedyny sensowy sposób na spędzanie wolnego czasu. Oprócz spania i jedzenia oczywiście. Już sam skierował się do drzwi, żeby „dołączyć" do sprintera, ale szybko jego zapał został ostudzony rzez Erik'a.
— Nie, nie. Jest w łazience, musi zadbać o swoją fryzurę — zaśmiał się Shearer i odegrał małą pantomim, jakby odgarniał sobie długie włosy. Nie było t jakoś bardzo zabawne, bardziej śmieszyła ich mina Mark'a. W sumie słychać było szum wody dochodzący zza zamkniętych drzwi, ale hałas jaki sprawiali goście, skutecznie go zagłuszył.
Właśnie w tej chwili niebieskowłosy wyszedł z toalety. Wszystkie oczy automatycznie spoczęły na nim, a os samy był zaskoczony widokiem tylu twarzy. Szybko zamknął za sobą drzwi i spojrzał pytająco na Bobby'ego i Erik'a.
— O wilku mowa — stwierdził Eagle i ignorując spojrzenie sprintera wrócił do szukania szczoteczki do zębów. Ten mały, niepozorny przedmiot postanowił zagubić się w czasoprzestrzeni, a chłopak chciał mieć wszystko względnie rozpakowane zanim pójdą na kolację.
— Mark już myślał, że poszedłeś grać w piłkę bez niego — zażartował Dragonfly. Evans wyszczerzył głupkowato, żeby, a Nathan się zmieszał. Wymienili spojrzenia i na jego twarzy też pojawił się uśmiech. Sam parsknął śmiechem.
— No dobra, pokaż Kevin jak tragicznie trafiliście — Bobby wyprostował się i spojrzał z wyczekiwaniem na rudowłosego. Ten odwzajemnił wzrok praktycznie z pozycji leżącej. Westchnął. Z jednej strony chciał się jeszcze poskarżyć, a z drugiej nie chciał już nigdy wracać do tego pokoju, nie jeśli nie musiał. Wstał i machnął ręką, żeby kolega za nim poszedł.
— Ej czekajcie na mnie! — zawołał Amerykanin i wyrzucając szczoteczkę do zębów z myśli, pognał tuż za chłopakami. W pokoju znów były trzy osoby, ale nie do których ten należał.
— Nathan, jeśli pozwolisz... mogę skorzystać z waszej łazienki? — zwrócił się Sharp do ostatniego obecnego właściciela pokoju. Potrzebował chwilki dla siebie, osobno od wszystkich, chociaż na sekundę.
— Tak, jasne — odpowiedział i odsunął się z drogi, żeby chłopak z dredami mógł otworzyć drzwi do toalety. Drzwi skrzypnęły i usłyszeli przekręcanie zamka. Zdał sobie sprawę, że został właśnie sam na sam z kapitanem — Na prawdę myślałeś, że poszedłem trenować? Przecież tu nawet nie ma gdzie.
— Jak się kocha ten sport to wszystko jest możliwe — odpowiedział nie zrażony Mark. W sumie trochę napaliło go na grę. Sama wzmianka o piłce sprawiała, że chciał wyjść i zagrać. Nawet w tych warunkach jakie fundowało Hokkaido.
— Nigdy nie miałem zamiaru przejąć twojego piłkowego bzika. Jeśli ktoś ma znaleźć miejsce na trening na lodowej krainie to tylko ktoś o tej przypadłości — zaśmiał się lustrując bruneta wzrokiem. Nieświadomie dołożył paliwa do ognia. Teraz już nic nie mogło powstrzymać Mark'a. Wstał, a obrońca spojrzał na niego zdziwiony.
— Co się tak patrzysz? Idziemy zagrać w piłkę! — sprinter nie zdążył zareagować, kiedy bramkarz ciągnął go po schodach w dół i przez drzwi wejściowe. Przypominam, Swift miał na sobie koszulkę i spodnie. Mark był w nieco lepszej sytuacji, bo miał dodatkowo bluzę.
Zatrzymali się dopiero gdy ich twarze uderzył zimy podmuch. Wtedy Evans puścił rękę przymusowego towarzysza i zaczął się rozglądać na wszystkie strony. Nathan dopiero teraz zauważył, że nie wiadomo skąd pod pachą trzymał piłkę i teraz puścił ją na odśnieżony chodnik. Nathan pocierał sobie przedramiona, które już zdążyły pokryć się gęsią skórką.
— Mark, g-gdzie ty idziesz? — zapytał delikatnie trzęsąc zębami. Kiedy zaczął biec za chłopakiem zrobiło mu się trochę lepiej, ale i tak, minusowe temperatury były tragiczne. Piłka rytmicznie była wykopywana do przodu, przez kapitana.
— Przecież to proste, szukam jakiegoś boiska, gdzieś musi tu być! — powiedział i dalej przedzierał się przez ulice ciągnąc za sobą Swift'a, który nie dotrzymywał mu kroku. Rozglądał się i wyciągał szyję, jakby szukał znajomej twarzy w tłumie. Na dworze było jednak prawie pusto, a w miejscu, gdzie byli oni, nie widać było żywej duszy.
— W taką pogodę? Mark, zaraz zamarznę i j-jeszcze się zgubimy! — krzyknął Nathan i zarył się nogami w ziemię, zmuszając tym samym bramkarza do zatrzymania się. Piłka potoczyła się kawałek dalej i utknęła w śniegu. Evans zamruga kilka razy patrząc brązowe oczy przyjaciela.
— A no tak — bąknął głupio i walną się ręką w czoło. Zaśmiał się z własnej głupoty, a jego oddech zamienił się w dymek. Przez chwilę zapomniał o całym świecie i myślał tylko o football 'u — Co ten sport ze mną robi... Wracajmy zanim spóźnimy się na jedzenie. Już mi burczy w brzuchu.
Mimo że bramkarz Raimona ruszył z powrotem jego przyjaciel zamarł. Ta szybka zmiana decyzji i kierunku ich podróży nim wstrząsnęła. Również dosłownie, bo poczuł jak zimny wiatr smaga jego ciało i zatrząsnął się z zimna. Tym razem jego stan nie uszedł uwadze Mark'owi, który zatrzymał się i zawrócił, żeby sprawdzić co z nim.
—Oh nie, mój błąd, bardzo przepraszam. Masz — zdjął swoją bluzę i podał ja sprinterowi. Na twarzy niebieskowłosego, chociaż nie jestem pewna czy to możliwe, wykwitło jeszcze większe zaskoczenie. Patrzył to na bluzę, wyciągnięta w jego stronę to na bruneta.
— Nie Mark, z-zmarzniesz — nie przyjął ubrania. Chciał w tej chwili dwóch sprzecznych rzeczy. Z jednej strony nie pragnął, żeby Evans wystawił się na zimno z jego powodu. Wolał też uchodzić na twardziela, a nie na słabeusza, który nie zniesie lekkiego mrozu. Druga część jego jestestwa chciała przyjąć bluzę i w...
— Daj spokój, przeze mnie wyszedłeś na śnieg w koszulce. Poradzę sobie — chłopak przerwał jego rozmyślania i zmusił do przyjęcia bluzy. Nathan trzęsąc się założył na siebie ciepłe ubranie, a Mark w tym czasie pobiegł po piłkę — Idziemy, już się zaczyna ściemniać.
•°★°•
W zupełnie innej części kraju, gdzie pogoda nie była taka mroźna, a słońce było jeszcze dość wysoko nad horyzontem drzwi do budynku otworzyły się, a do środka wsunęła się sylwetka chudej dziewczyny. W cieniu przemknęła przez hol, wspięła się po schodach, które zwykle skrzypiały, lecz jej lekka stopa nie wywołała nawet szmeru.
Była już na górze, tak blisko jej celu. Czarny strój maskował jej obecność w powszechnej ciemności jaka panowała w korytarzu. Odległe śmiechy, jakby nienaturalne w tym ponurym miejscu, dochodziły do jej uszu z oddali. Zatrzymała się za zakrętem i wychyliła się, żeby zobaczyć, czy teren jest czysty. Nie było nikogo.
Przemknęła szybko, bezszelestnie mijając kolejne zamknięte drzwi. Zobaczyła już pokój. Ostatnie kilka metrów. Słyszała już kroki za zakrętem, który minęła. Przyśpieszyła. Wyciągnęła rękę w stronę klamki, chociaż jeszcze miała do niej kawałek. Złapała ją. Delikatnie nacisnęła, drzwi z numerem jedenaście uchyliły się. Z łatwością wślizgnęła się do pomieszczenia i powoli zamknęła za sobą drzwi. Zrzuciła czarny kaptur i odetchnęła z ulgą. Udało jej się, nikt jej nie przyłapał...
— Droga panno — rozebrzmiał damski ostry głos, dziewczyna odwróciła się gwałtownie w bok i zobaczyła osobę, której najbardziej chciała uniknąć — Co ty robisz o tak późnej porze? — jej głos kipiał sztuczną ciekawością. Dziewczyna przemknęła ślinę.
— Ja... ja... po prostu szłam do toalety... — próbowała się usprawiedliwić wsadzając ręce do kieszeni kurtki. Wiedziała, że to nie przejdzie, ale... lepsza jakaś wymówka niż żadna. Miała dość, tego, że jest kontrolowana na każdym kroku. Najchętniej wydarła by się na tą kobietę, dobrze wiedząc, że to od niej zależy tak naprawdę to czy będzie miała co jeść i gdzie spać.
— To już nie pierwszy raz, gdy się wymykasz, Friday. — powiedziała oschle i patrzyła na dziewczynę z góry. Ta tylko przewróciła oczami i zaczęła ściągać kurtkę, żeby upchnąć ją gdzieś na dno szafy — Stop! Pokaż mi to — zarządziła, a Friday podała jej z niechęcią ubranie. Patrzyła na nią spode łba, kiedy ta zaczęła przetrząsać kieszenie.
Wyjęła paczuszkę, spojrzała na nią z furią, rzuciła przeszukała kurtkę i wyszła. Zatrzasnęła za sobą drzwi. Zaraz dało się usłyszeć szczęknięcie zamka. Dziewczyna osunęła się po ścianie. Zaginęła, jej jedyna nadzieja. Po gówno ona tu siedzi? Wszędzie lepiej niż w tym głupim sierocińcu.
Spędzi kolejny dzień zamknięta w szarym pokoju, z jedną lampką. Wszystko spaprała. Boże, nie, ona miała życie spaprane z góry. Tu się nic nie miało prawa udać, nic, jedyny powód, dla którego jeszcze się nie załamała to nadzieja. Tak, ma już plan jak osiągnąć cel. Tak... tylko teraz plany się jej przedłużyły... Musiała się jakoś dostać do Inazuma Town.
★°•———————————————————•°★
2002 słowa.
Tada, konkurs rozwiązany! Dziękuje zarówno BiBiankaPL i Skakanka11 za zgłoszenie OCek. Nawet nie wiecie jak mi ciężko było wybrać. Obie postacie miały fajny pomysł, ale zwyciężyła Friday Skakanki. Czemu? Dobre pytanie, chyba po prostu przez to, że do głowy już mi wpadł pomysł jak umiejscowić ją moim planie. Oczywiście druga postać też jest przecudowna i pewnie pojawi się jako poboczna w trakcie meczu z... no tu już Bianka wie, kiedy.
Mam nadzieje, że się wam podobało, trochę taki kontrowersyjny rozdział dla mnie, bo chyba najbardziej sielankowy i przy tym mało spójny, ale dajcie znać co myślicie, bo jak się biłam z myślami czy po raz kolejny nie napisać go od nowa, ale... No cóż, stwierdziłam, że tak już zostawię.
Następny Rozdział będzie się nazywał „Ucieczka", a nazwa pojawiła mi się przed wybraniem Friday, więc wpasował mi się w dwa tematy jednocześnie.
Aha i sory, że tak późno ten rozdział XD
5/5
Do przeczytania w niedzielę!
~Puchonka 09.11.2024 r.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro