Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Mroźna Kraina

Nad ranem drużyna Raimona szybko się spakowała. Upewnili się, że nic nie zostało i wyruszyli w drogę już tym razem prosto na Hokkaido. Większość podróży drużyna spędziła grając w grę „Widzę, widzę", a raczej ci z przodu. Willy był pogrążony w kolejnej mandze, Todd grał na swojej konsoli Bobby i Erik oglądali coś razem na słuchawkach, a Jack spał. Oczywiście, że tak. Całą noc przespał i nadal drzemie.

Dla Nori było niezręcznie jechać tak bez rozmowy, ale jakoś każdy był zajęty sobą... Gdyby tylko siedziała gdzieś z przodu nie było by problemy. Dołączyłaby się do zabawy, kiedy wszyscy wybuchali śmiechem, bo tym co widział Mark była piłka. Atmosfera była napięta, a powietrze można by ciąć nożem, przynajmniej dla niej.

Może i siedzenie z tyłu było wygodne, bo mogła unikać niezręcznych spojrzeń lub pytań. Mogła na spokojnie kontynuować myślenie. Na wczorajszym spacerze wysnuła kilka teorie, na temat Axel'a, a raczej jego zrezygnowaniu z drużyny. Zastanowiła się wtedy, jak to było, gdy zrezygnował z footballu wcześniej. Oczywiście, że Julia. To ona musiała być powodem jego zniknięcia.

Ale... przecież wszystko było już na dobrej drodze. Dziewczynka się przebudziła i zaczęła zdrowieć. Czy jej stan się pogorszył? A może okazało się, że zostaną jakieś trwałe uszkodzenia po wypadku. Możliwe też, że Julia została zwolniona ze szpitala i Axel chce spędzić z nią trochę czasu... To ostatnie raczej odpada.

Tak właściwie to nie mogła wymyślić innych powodów niż te trzy. Chyba że... Może chodzi o nią? Dopiero teraz pojawiła jej się w głowie taka myśl. Jednak... Nie, to się nie kleiło. Przecież cała drużyna sprawiała wrażenie głęboko wstrząśniętych jej pojawieniem, dlaczego trenerka miała by zrobić wyjątek? Poza tym... Co to by miało do rzeczy? Nawet jeśli mu powiedziała, dlaczego miałby opuścić drużynę.

Nic do siebie nie pasowało... A może chciał jej ustąpić miejsce? Ale skąd by wiedział, że... A no tak, w zasadzie to dość proste. Tylko... niby dlaczego, żeby mogła dołączyć on musiał zrezygnował z miejsca? A może chciał doprowadzić do sytuacji podbramkowej, kiedy drużyna będzie musiała szybko znaleźć zawodnika? Tylko... Czy on by się tak poświęcił tylko dla niej? Wątpiła.

Krajobraz za oknami się zmieniał. Zielone równiny i lasy nagle zaczęły się zamieniać w mroźną krainę. Zaspy śniegu, drzewa bez liści, biały pył sypiący się z nieba. Normalnie jakby nagle przełączyli porę roku na zimę. Temperatura również opadła na co narzekali członkowie drużyny. Widoczność była beznadziejna, przez śpiący śnieg niewiele było widać i Pan Weteran naprawdę wykazał się spostrzegawczością.

— Co się stało? — zapytała trenerka, która nie spodziewała się gwałtownego hamowania. Stanęli na środku ośnieżonej drogi i to w środku zamieci. Tego nie było w planie, a kobietę zaniepokoiło to, tym bardziej, że odpowiadała za bezpieczeństwo pasażerów, jeśli coś się stało i będą musieli zostać na postoju w tych nieprzychylnych warunkach to...

— Tam jest jakiś dzieciak — odparł kierowca wskazując na trzęsącą się postać na dworze. Przez zawieję ciężko było dostrzec szczegóły wyglądu tej osoby. Na pewno była niska, nosiła też żółty strój zimowy i jasny szalik. Chyba miała też jakiś bagaż koło nogi. Nikt nie wiedział co ona albo on tu robił w taką pogodę.

Oczywistym i ludzkim odruchem było zaproszenie prawie zamarzniętego chłopaka do busa. Mark wybiegł szybkim truchtem i przyprowadził go do środka. Usiadł blisko wejścia koło Tori i Jude'a. Dostał gruby zielony koc i został nim dokładnie zawinięty. Jeszcze trochę trząsł się z zimna, ale ewidentnie pod puchatym kocem zrobiło mu się cieplej.

Dopiero teraz można było mu się przyjrzeć bliżej, co z resztą wszyscy uczynili. Nawet Nori wychyliła się ze swojej kryjówki za stertą bagaży, żeby popatrzeć, nieudolnie rzecz jasna. Chłopak oprócz niskiego wzrostu posiadał liliowe włosy, które sięgały mu przed ramiona, a dodatkowo „diabelskie różki" na czubku głowy. Oczy miał koloru bladej lilii, a ich kształt można było zaliczyć do obłych. Jego postać prezentowała się uroczo, jakby był małym dzieckiem. Tym bagażem, który spostrzegli pasażerowie okazała się Football'ówka, chociaż nikt za bardzo nie zwrócił na nią uwagi.

— Cieplej ci? — zapytała Tori, która siedziała obok zawiniętego w kocyk chłopaka. Czuła się bezpośrednio odpowiedzialna za wygodę i komfort ich gościa. Odpaliła jej się też ta niewielka damska część jej natury, która nakazała jej opiekować się tym, kto był w potrzebie. Tak, mnie też to zaskoczyło.

— Dużo cieplej, już mi lepiej — odpowiedział, a na jego ustach pojawił się wdzięczny uśmiech, nieco sztuczny. Nie chciał sprawiać kłopotów tym podróżnym swoją osobą, chociaż z drugiej strony, nos miał czerwony, palce mu odmarzły. Kto wie co by się z nim stało, gdyby się nie pojawili.

— A co ty robiłeś tak pośrodku niczego? — zainteresowała się Silvia, bo to było naprawdę ciekawe zagadnienie. Środek nie tylko zamieci, ale i pustkowie. Gdzie w zasięgu najbliższych kilometrów nie powinno być żywej duszy, oni napotkali chłopaka. Na jej twarzy widniał uprzejmy uśmiech, chociaż w duchu się tym niepokoiła.

— To moje miejsce treningu, zawsze tu ćwiczę — odpowiedział odwracając głowę w kierunku menadżerek. Łatwo było się domyślić po przedmiocie na jego nogach co trenował. Natknęli się na piłkarza i Mark, jeszcze nie zaproponował mu gry z nimi. To mogło oznaczać, że jeszcze nie połączył kropek albo że coś poważnego się z nim stało — Powoli zmierzam na północ.

—To tak jak my — powiedział pan Weteran wtrącając się do rozmowy — Tam często schodzą lawiny, wolałbym tego uniknąć — przyznał wyobrażając sobie co by się stało, gdyby masa śniegu zsunęła się na Piłkobus... No nie życzyłby tego nawet największemu wrogowi... a przecież nie miał wrogów.

— Oh... Fakt... — przyznał posępniejąc. Mógł łatwo zrzucić swoją reakcję na ilość częstych wypadków w okolicy, ale rzeczywiście w myślach był w innym samochodzie, ale tak samo za oknem szalała zamieć, a kierowca spoglądał na niego przez lusterko.

Niby wszystko ładnie i pięknie, ale był problem. Przygnieciona przez Jack'a i torby Nori chciała wyłapać jak najwięcej z ich rozmowy. W sumie... nawet nie zauważyła, jak wygląda chłopak, ale chciała chociaż się dowiedzieć... Po co oni jadą na to zadupie, zwane Hokaido? Może zaraz nieznajomy zapyta „A co was tu sprowadza?" i wreszcie dowie się co tutaj robią. Głupio było jej pytać... liczyła, że jakoś w podróży się dowie...

— Więc zmierzasz na północ, dokładnie, dokąd? — dopytał pan Weteran, który najwyraźniej poczuł jakąś więź z tym chłopcem. W zasadzie to on go „znalazł" i gdyby nie on minęli by go zapewne zostawiając na pewną śmierć. Chciał się też dowiedzieć jak daleko mogą go podwieźć. Liliowowłosy szybko wyrwał się z otępienia.

— Jak mocno kopnięta piłka, lecę prosto przed siebie — przyznał rozmarzony znów odlatując gdzieś daleko. Twarz mu się rozjaśniła, jakby sama myśl mogła mu sprawić radość z czynów. Jego mimika bardzo przypominała tą Mark'a, kiedy kopał piłkę. Sam Evans nareszcie sobie uświadomił, co to oznacza.

— Mega powiedzonko, muszę zapamiętać! Czyli zmierzasz na północ prosto jak po torze piłki! — zaczął nie pozornie, ale zaraz przeszedł do rzeczy — Jesteś może fanem football 'u? — gdyby nie zadał tego pytania, nie nazywałby się Mark Evans. Nieznajomy zerknął na bruneta przez ramię, żeby go wysłuchać. Od razu na jego twarzy wykwitł uśmiech i przekręcił głowę jeszcze bardziej.

— Tak, można tak powiedzieć — odpowiedział, co spowodowało, że od razu chłopcy poczuli jakąś więź. Dla Mark'a każdy, nie ważne kim był, ale kochał piłkę, był przyjacielem. Nic więc dziwnego, że od razu bramkarz sam powiedział o miłości swojego życia.

— Ja też i nigdy nie mam dość! — prawie krzyknął i dobrze, że nie postanowił rozwinąć jakoś swojej wypowiedzi dotyczącej przywiązania do tego sportu, bo by wyszedł na wariata. Na szczęście zachował pozory normalnego dzieciaka. Autostopowicz odwzajemnił szeroki uśmiech kapitana drużyny, chociaż nie wiedział, że nim jest prawdę mówiąc. Tak naprawdę oprócz tej jednej informacji, nie wiedział o nim nic, ale polubił chłopaka.

Czuł w kościach, że gdyby poznali się w innych okolicznościach, bo prawdopodobnie już się nigdy nie spotkają, to mogłaby być przyjaźń na długie lata. Sam Mark czuł, że samo spotkanie innego gracza powoduje u niego gwałtowny wzrost endorfiny i chęci do gry.

Tą miłą, przyjemną chwilę nawiązania znajomości i moment, w którym w końcu mieli się sobie przedstawić, zostały zakłócone przez nieoczekiwane turbulencje. Wszyscy pasażerowie prawie spadli z siedzeń lub pozderzali się ze sobą.

Na Nori zwaliła się góra toreb, która dotąd była jej barykadą. Panicznie próbowała się spod niej wydostać. Pomógł jej Jack, który podniósł się z podłogi, bo w momencie wstrząsów, leżał na siedzeniach i drzemał. Jako że nikt go nie obudził i nie nauczył zapinania pasów, naraził się na niemiłe spotkanie z posadzką.

Willy o mało nie zbił sobie okularów o siedzenie Nathan'a. Todd'owi wypadła konsola z rąk, ale teraz nie było to dla niego najważniejsze, bo zajął się sprawdzaniem czy z kolegą obok wszystko w porządku. Oprócz zaczerwienionego nosa i traumy psychicznej, nie było żadnych obrażeń.

Bobby i Erik zostali wciśnięci w siebie, a reszta drużyny kurczowo trzymała się podłokietników lub siebie nawzajem. Oczywiście wszystko ustało tak szybko, że zaraz wszyscy tylko zastanawiali się nad powodem tego niepokoju. Pan Weteran pospieszył z wyjaśnieniem.

— Chyba utknęliśmy w zaspie... — mruknął kierowca, a prawdę mówiąc to jego nieuwaga doprowadziła do tego, że byli uwięzieni. Zagapił się na Mark'a i autostopowicza, bo dla jego miękkiego serca ta scena to sam miód. Rozproszyło go to i teraz pluł sobie w brodę, bo... — Trzeba popchnąć — mężczyzna odpiął pasy i zaczął wstawać, ale powstrzymał go nowopoznany piłkarz.

— Ja bym nie wysiadał — ostrzegł go, a cały bus zwrócił na niego swoją uwagę. No bo.. niby dlaczego miałby tego nie robić? — Na zewnątrz jest Władca Gór — powiedział z powagą, a jego wypowiedź spotkała się z niemałym zaskoczeniem.

— Że niby kto? — jako pierwszy zareagował Mark. Nie dane było nikomu pomyśleć kim był ten Władca Gór, bo sam się ujawnił i pokazał kim jest. Oczywiście trafiło na biednego Willi'ego. Glass zauważył ciemny kształt za szybą i poprawił okulary, żeby się przyjrzeć.

To krótkie, traumatyczne spotkanie pozbawiło drużynowego mózgowca przytomności, a siedzący obok Todd po raz drugi upuścił swoją konsolę. W szybę pojazdu uderzyła wielka łapa. Siła uderzenia prawie przewróciła Piłkobus na bok. Każdy się z czymś zderzył. Erik z szybą, Bobby z Erik'iem, Todd z podłokietnikiem, Jack z torbami, a torby z Nori. Po prostu każdy ucierpiał w wyniku tego spotkania.

Olbrzym napierał na pojazd całym ciężarem i cala grupa zapierała się nogami i rękami, żeby pozostać w miarę w jednym miejscu i nie być miotanym po całym piłkobusie. Menadżerki już odmawiały pacierze tuląc się do siebie, Kapitan przytrzymywał się z całej siły z zaciśniętymi powiekami. Kiedy wstrząsy nagle ustąpiły.

Wszyscy odetchnęli z ulgą, ale zaraz znów zrobiło się niespokojnie. Po pierwszym odruchu jakim było rozluźnienie mięśni, każdy w swoim zakresie spojrzał w lewą stronę, żeby zobaczyć co się dzieje, a raczej, dlaczego to coś im odpuściło. Tylko Nelly, a raczej ona pierwsza zobaczyła, że coś jest nie tak. Tam, gdzie przed chwilą siedział autostopowicz, leżał tylko koc, którym go okryli.

— Dokąd on poszedł? — zapytała drżącym, słabym głosem, jakby zaraz miała zemdleć i każdy już zdążył wpaść w panikę. Oto właśnie chłopak w ich wieku zniknął, a najprawdopodobniej wysiadł z busa. Ważne było jednak to, że na zewnątrz szalała wkurzony nie wiadomo, dlaczego niedźwiedź gotowy rozerwać go na kawałki.

Kolejny wstrząs podbił Piłkobus o kilkanaście centymetrów do góry. Wszyscy myśleli o najgorszym. Nawet leżący na ziemi Willy zdawał się rozumieć co się dzieje od razu po przebudzeniu. Każdy panikowali po prostu ciężko było się połapać, kiedy co i rusz nastają po sobie etapy przerażenia i ulgi. Tym razem jednak bardziej przemawiało zaskoczenie, bo szczęściarze, którzy siedzieli po lewej stronie mogli dostrzec, jak niedźwiedź pada na ziemię.

Każdy, kto miał sprawny umysł i wzrok szukał powodu, dla którego Władca Gór został znokautowany. Todd już snuł teorię, że to kolejny gigant, który eliminował konkurencję, bo chciał ich pożreć samemu. Ale chyba tylko Jack mógł poprzeć przyjaciela, bo każdy inny szukał kogoś w stylu myśliwego lub leśniczego, ewentualnie innego samochodu, który uderzeniem ogłuszyłby zwierzę.

A no tak, zapomniałam o Willly'm, który uważał, że zaatakowała zmutowana hybryda krokodyla z gorylem, która miała zęby rekina i pazury tygrysa... tak... za dużo mang i anime.

Wszystkie oczy starały się wypatrzeć, bohatera, który uwolnił ich od tyranii niedźwiedzia. Nie wiadomo, kto pierwszy dostrzegł małą postać w śnieżycy. Charakterystyczny szalik i bladofioletowe włosy pozwalały sądzić, że to musiał być ich autostopowicz. Naturalną reakcją Dragonfly'a było powiedzenie pod nosem „Ten karzełek!?".

— Co — wyrwało się Mark'owi, kiedy obserwował jak liliowowłosy wchodził do pojazdu z łagodnym wyrazem twarzy i piłką w ramionach. Był stoicko spokojny, jakby to co właśnie zrobiła było najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. A przypominam, właśnie powalił niedźwiedzia.

— Chyba będzie lepiej jak od razu ruszymy — zauważył, chyba nie zdając sobie sprawy z tego jaka atmosfera panowała w środku, bo nikt, zupełnie nikt nie uznał za normalne i stosowne zachowanie, żeby w środku zamieci śnieżnej wysiadać z busa, żeby zmierzyć się z Władcą Gór. Rozsądku, gdzieśkolwiek jesteś, wracaj.

A mimo to, każdy był pod wrażeniem tego, czego dokonał ten niepozorny chłopak. Prawdę mówiąc nie miał budowy sportowca, a jego ciało sprawiało wrażenie wątłego i chudego. Raczej nie skrywał napęczniałych mięśni pod kurtką, a sam głos i sposób bycia sprawiał, że bardziej wyglądał na książkowca niż piłkarza. No ale pozory mogą mylić, prawda?

— Żartujesz? — zapytał kapitan, bo beztroski ton i delikatna sugestia chłopaka nie sprawiły, że nagle każdy zapomniał czego dokonał. Taka reakcja była według niego jedyną możliwą, bo co innego miał powiedzieć? „Gdzie się nauczyłeś tak strzelać?" „Czemu nie mówiłeś, że jesteś taki dobry?" „Nie bałeś się tak stanąć oko w oko z niedźwiedziem?"? Te wszystkie pytania brzmiały idiotycznie, przynajmniej w jego głowie.

— Zdecydowanie nie żartuje... — odpowiedział za autostopowicza Todd, który teraz patrzył z nowym podziwem na pogromcę Władcy Gór. Taki strzał... patrząc na liliowowłosego zupełnie nie widać siły jaką w sobie musiał mieć, ale to tylko przypomina jak wiele musi nad sobą pracować.

Była jednak osoba, której nie podobał się fakt, że cała drużyna jest nagle pod wrażeniem strzału jakiegoś nieznajomego. Pewna dziewczyna z roztrzepanymi włosami siedziała z tyłu i łypała wrogo na chłopaka w żółtym stroju. Nori miała najwięcej siniaków i mogłaby przysiąc, że niektórzy chowają w swoich torbach kamienie.

Nie była zła tylko z faktu, że nikt oprócz Jack'a nie pofatygował się, żeby sprawdzić co się z nią stało i czy nie udusiła się pod bagażami. Najgorsze było to jak byle jaki piłkarz, którego już nigdy nie spotkają cieszy się większą przyjaźnią drużyny niż ona. Przecież nic nie zrobiła, a nikt nie chce się do niej odezwać. Też była dobrym graczem i pewnie, gdyby zmierzyła się z tym chłopakiem byłaby równie dobra, albo nawet lepsza.

Jakiś bezimienny gościu był traktowany jak przyjaciel, a ona, osoba, która miała im pomagać w starciach z kosmitami była uważana za powietrze albo w ogóle za wroga. Gdzie tu jest sens? Nie mogła już tego wytrzymać, niczym sobie nie zasłużyła na taką opinię a pojawia się nagle ktoś, kto nie jest jakoś wyjątkowy i wszyscy kręcą się wokół niego.

— To było coś — Bobby spojrzał z entuzjazmem na Erika. W pamięci odtwarzał sobie głuche trzaśnięcie, kiedy potwór upadł na ziemię. Ile on musiał włożyć siły, żeby przewrócić takie monstrum. Takie umiejętności robiły wrażenie.

— Ta... — Erik w odpowiedzi pokiwał głową. Brunet był dobrze zaznany z silnymi strzałami. W USA było naprawdę wiele dobrych strzelców jakich poznał. A tu, na śnieżnym pustkowiu spotkali kogoś, kto idealnie wpasowałby się w to grono. Mógłby śmiało stwierdzić, że kimkolwiek był ten chłopak, mógłby uchodzić za profesjonalistę. Nie stać go było na powiedzenie czegokolwiek więcej, po prostu w szoku wpatrywał się jak autostopowicz siada z powrotem na swoje miejsce i zapina pasy.

No tak, zapomniałam, że ktoś jeszcze był niepocieszony z obecności nieznajomego piłkarza i tego, że cala uwaga skupia się na nim. Każdy, a w szczególności Mark był teraz zapatrzony w liliowowłosego jak w obrazek i nikt nie zauważył, że ktoś jest... zazdrosny?

Samego Natana zadziwiło określenie jakie pojawiło się w jego głowie. Jestem zazdrosny? O tego chłopaka? To uczucie było mu obce, czuł jednak, że chciałby, żeby to n teraz siedział z przodu i każdy się na niego patrzył z podziwem. Chciałby być tak odważny i silny, żeby powalić niedźwiedzia z dziecinną łatwością... Marzenia...

— Nie zamierzam tu zostać, żeby robić fotki — zażartował pan Weteran. Jego wyobrażenie biednego, zmarzniętego i potrzebującego pomocy chłopca zostało brutalnie zmiażdżone jak śnieg pod cielskiem niedźwiedzia.

Mężczyzna wcisną pedał gazu. Każdego na moment wcisnęło w oparcia nagłe przyspieszenie, a potem wyrzuciło gwałtownie do przodu, kiedy wjechali na prostą drogę. Kto by pomyślał, że spotka ich taka przygoda...

★°•———————————————————•°★

2685 słów, wena trzyma.

Mam nadzieje, ze ten dłuższy rozdział wynagrodzi czekanie.

Sorka za ewentualne błędy, mam nową klawiaturę, do której muszę się przyzwyczaić. No tak, chyba nie wspominałam, że w trakcie pisania jednego z rozdziałów zepsułam klawiaturę i pisałam na zastępczej... No cóż, bywa.

Ten rozdział to kolejny z tych, na które sama czekałam, więc o ocenkę bym poprosiła😊

Ogółem wiem na pewno, że postać naszego kochanego Shawn'a Frosta będziemy strasznie ciężko pisać. Nie wiem, dlaczego, po prostu mam tego świadomość, a w zasadzie to teraz chyba wiem. Jako osoba, która uwielbia Shawn'a ciężko mi będzie przedstawić jego perspektywę tak, żeby zachować część ukrytą. Znaczy, bo w anime jest przedstawiony tak uroczo i tajemniczo, a... opisując jego myśli... Boże, ale to będzie trudne T^T

Nie ma jak to rozkminiać podczas oglądania z rodziną Tytanika co by się zrobiło, żeby przetrwać 💅✨

I tak dziś mnie coś napadło, żeby przypomnieć o gwiazdkach, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawicie coś po sobie💗💗

Miłego dzionka ❤❤

~Puchonka 02.11.2024 r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro