Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Drugie Starcie cz. III

– Znów pudłuje! Co się dzieje? – nawet Horse był (a przynajmniej treść jego wypowiedzi o tym świadczyła) zaniepokojony. Niebieskowłosy patrzył jak przyjaciel spadł na ziemie jak kamień, zupełnie nie kontrolując jak spadał. Przecież nawet do jest do niego nie podobne. – Dlaczego Raimon nie trafiają do bramki? – kontynuował swoim wkurzającym tonem. Na te pytania wszyscy chcieli znaleźć odpowiedź, ale nikt nie miał żadnego pomysłu.

– Jak mógł znowu nie trafić? – zapytał prawie ze złością Bobby – Raz może się zdarzyć, ale dwa razy z rzędu? – nie dowierzał. Każdy człowiek patrzył teraz na Axel'a, ale tylko Trenerka Lina nie miała na twarzy ani szoku, ani nie dowierzania, ani nawet złości. Widziała profil jego twarzy. Jak ze złością wpatruje się w ziemię.

Nie wiedział co ma robić. Znał priorytet, nie może jej narażać, ale był w drużynie. Musiał grać mecze razem ze wszystkimi, strzelać bramki. Nie może też zrezygnować, nie pozwoliliby mu. Pewnie wykorzystaliby go jako szpiega i sabotażystę. Ale nie chciał szkodzić swojej drużynie. Nie mógł się przemóc. Podświadomość robiła to za niego. Gdy tylko próbował oddać strzał... w głowie dźwięczał mu ten oślizgły głos, a przed oczami widział tą spokojną twarz. Jak mógł w takim stanie grać? Jak miał się przydać drużynie?

– Koniec pierwszej połowy! Akademia Aliusa ma ogromna przewagę i zacznie drugą połowę z wynikiem trzynastu bramek! – informował wszystkich Chester, kiedy tylko rozległ się doniosły gwizd. Stwierdzenie „ogromna przewaga" było w tej sytuacji niedopowiedzeniem, bo między Raimonem, a kosmitami było 13 punktów różnicy. Ta strata jest nie możliwa do odrobienia patrząc na umiejętności obu drużyn.

Wszyscy zeszli z boiska. W krótce Sharp zwrócił uwagę całej drużyny. Patrzeli na niego z powagą. To mogła być cenna informacja, coś to poprawi ich sytuację... No tak, ale była jedna osoba, która nie dała Jude'owi szybko i zwięźle przekazać tego co ustalił, a przecież mieli nie wiele czasu, tylko piętnaście minut na ustalenie strategii.

– Rozgryzłeś ich ustawienie? – zapytał Mark. Wszyscy byli poobijani i gdyby nie powaga sytuacji w jakiej się znaleźli, na pewno załamali by ręce nad głupotą ich kapitana. Albo raczej nad ilością jego szarych komórek, których liczba wynosiła maksymalnie trzy.

– Jest dość złożone, ale generalnie wysuwają pomocnika na środek. Gracz na prawym skrzydle podaje mu piłkę, nadążacie? Potem kopią piłkę na tył, do obrony, która podaje ją przez całe boisko. Mówiłem skomplikowane – wyjaśniał cierpliwie chłopak mówiąc dość powoli, żeby każdy, nawet Evans, załapał.

– Tak, rozumiem... Mijają naszych graczy na ich połowie boiska – puzelki powskakiwały na swoje miejscy w głowie Erika. Naprawdę był pod wrażeniem jak szybko Strateg to rozpracował. Sam by chyba potrzebował więcej czasu, żeby to zrozumieć, a i tak skupiał się bardziej na samej grze, a nie taktyce czy ustawieniach.

– Kiedy zorientowałeś się, że tak robią? – zapytała Tori, która była uradowana i zaciekawiona. Naprawdę nie było widać geniuszu Juda, jeśli nie grało się z nim w drużynie, ale kiedy się patrzyło z wnętrza... widać było jak ważnym elementem jest w drużynie.

– Brawo Detektywie! – posypały się pochwały od strony marka. Chyba pojawiło się nowe przezwisko dla Pingwiniarza. – masz sokoli wzrok pod tymi grubymi goglami! – wołał, chyba nie zdając sobie sprawy, że krzycząc tak głośno może dostarczyć informacji przeciwnikom. No ale co poradzić, kiedy nadzieja znowu ich wypełniła i zobaczyli cień szansy na wygraną.

–Teraz możemy ich załatwić – Nathan zaraził się optymizmem podobnie jak cała drużyna. Nawet nie interesowali się przerażającym wynikiem, który w praktyce był nie do odrobienia. Po takim postępie było im naprawdę wszystko jedno.

– Właśnie, jeśli znamy ich system, możemy ich pokonać! – kontynuował zuchwałe proroctwa Kevin, który stał z założonymi rękami i z uśmiechem na twarzy. – Zacznijmy Strzelać Gole! – Cały zespół zbił się w dość ciasny okrąg i krzyczał ulubione słowo, ale no oczywiście, wy już wiecie, żeby był wyjątek od reguły i kto zawsze tym wyjątkiem jest. Axel, stał kawałek dalej, niby w tym nie było nic dziwnego, w końcu on już tak ma, ale nawet nie patrzył na drużynę.

Nie wiadomo, gdzie był myślami. Pewnie nawet nie słuchał tego wszystkiego co wykrzykują jego... przyjaciele... Głowę obrócił w bok. Aż dziw, że nikt nie zwrócił uwagę na to dziwne zachowanie. Patrzył się cały czas w to jedno miejsce. Będąc na boisku, czy będąc poza nim, to miejsce albo te postacie, szczególnie przyciągały jego wzrok. Jak magnes żelazo. Jego uwagę zwrócił dopiero damski głos.

– Będzie ciężko – przyznała Lina, po raz pierwszy od spotkania kosmitów się odezwała do drużyny – Jude być może ich rozgryzł, ale mają naprawdę dobrą strategie ataku – ostudziła ich entuzjazm. Wszyscy skwitowali to głośnym westchnięciem, nawet menadżerki wyraziły swój zawód.

– Więc pani też ich rozgryzła? –zapytała z niedowierzaniem Silvia. Patrzyła wielkimi oczami na trenerkę jakby nie wierzyła, że dorosłej, doświadczonej kobiecie udało się zauważyć to co trzynastolatkowi. No cóż... można jej to wybaczyć, dalej była biała jak papier i ledwo mogła myśleć przez strach o jej przyjaciół... Chociaż? Czy to jest odpowiednie słowo? Zaczęła już w to wątpić, przynajmniej w jednym przypadku... chyba to było coś więcej niż przyjaźń...

– Na tym polega moja praca – trenerka Lina ledwo powstrzymała się przed przekręceniem oczami. Naprawdę czasem sprawdzały się jej pierwsze sowa na temat tej drużyny. Ze to przedszkolaki. Co prawda wyjątkowo utalentowane, ale nadal przedszkolaki.

– A, tak w sumie tak... – dziewczyna się nieco zmieszała i zarumieniła nie wiadomo, czy z powodu tego co powiedziała Schiller, czy tego co pojawiło się właśnie w jej głowie. Spojrzała na swoje buty nie śmiąc się już odezwać. Po prostu pogrążyła się w swoich myślach i przestała zwracać uwagę na to co dalej mówiła Lina.

– Posłuchajcie. Macie pełną świadomość sytuacji. – powiedziała dorosła, a cała drużyna zrobiła takie miny jakby zupełnie nie wiedziała w jakiej sytuacji się znajdują. Bobby nawet odważył się zapytać: „Sytuacji?" i wszyscy wymienili zdziwione spojrzenia, co oczywiście sfrustrowało naszą biedną trenerkę, która musiała się męczyć z tymi półmózgami – Nie macie z nimi Żadnych szans, jeśli chodzi o szybkość. To, że znacie ich strategię ataku, nie znaczy, że możecie wygrać.

– Dobra, to co pani proponuje? – zapytał bliski rozpaczy Mark. Taka ilość pesymistycznego myślenia chyba go przerastała. Na twarzy trenerki najpierw pojawiło się zamyślenie, a potem szczwany uśmiech. Wyciągnęła tablet i na szybko pokazała im ustawienie w jakim mieli zagrać.

– oto mój plan. Obronę tu, a atak do linii... – białe kropki przesunęły się do linii środkowej elektronicznego boiska. Ale przecież... według tego schematu, wszyscy gracze poza bramkarzem mieli stanąć praktycznie w jednej linii... i chwila. Czy to nie oznaczało, że wszyscy będą grali w ataku?

– To chyba dość ryzykowne... – powiedział niepewnie chłopak w krótkich, niebieskich włosach. Naprawdę zamurowała go ta propozycja. W zasadzie wszyscy mieli na twarzach to samo niezrozumienie, jakie przed chwilą mieli na obwieszczenie ich trenerki o ich sytuacji. Tylko jedna mina się zmieniła.

– I nasze tyły będą kompletnie nie chronione! – Nathan gwałtownie zaprotestował tej strategii. Była szalona! – Jeśli nas ominą, Mark będzie jak Kaczka na strzelnicy! – krzyknął. Grał jako środkowy, ale wcześniej był w obronie. Czuł się odpowiedzialny za pomaganie Mark'owi w obronie ataków i nie mógł dopuścić myśli, że ma sam ścierać się z silnymi atakami kosmitów. Po prostu nie! To była jakaś pomyła.

– W takim razie wasza w tym głowa, żeby was minęli – stwierdziła krótko i się odwróciła. Była pewna, że im się nie uda to zadanie. Tylko są jeszcze za młodzi, żeby zrozumieć co im to da. Pewnie zrozumieją dopiero po meczu, nie sądziła, żeby zrozumieli to w tracie, bo ostatnim razem to miało pomóc wygrać mecz, a tym razem, nauczyć ich czegoś.

– To jest jakieś szaleństwo! – zawołała Tori, która jeszcze nie słyszała o kontrowersyjnych rozwiązaniach Liny. Jeszcze do niej nie dotarło, że wystawienie siedmiu graczy w poprzednim meczu zapewne też było jej decyzjom, ale na razie po prostu się zdenerwowała. U innych raczej dominowała rezygnacja i rozżalenie.

– Nie jestem pewien Tori... – poklepał się palcem po policzku Mark zastanawiając się. Ale on długo nie potrafił się skupić na więcej niż jednej rzeczy, więc zaraz się uśmiechnął i wręcz lekceważąco powiedział: – Przynajmniej możemy spróbować! Jej plan pomógł nam pokonać Tajne Służby, więc w sumie czemu nie!

Ktoś jednak nie zgadzał się z jego taką ślepą wiarą w dobry plan. Jude wpatrywał się w trenerkę znowu próbując ją zrozumieć. To naprawdę trudne analizować ruchy przeciwnika i swoją własną strategię. Powinni się skupić na grze. Minął już czas, kiedy wykonywał polecenia bez poznania powodu. Wtedy był wręcz bezmyślną marionetką. Trenerka Lina siedziała niby obrażona na ławce, k.

– O! Cóż to za przedziwne ustawienie! – krzyknął Chester i tym razem muzę przyznać mu rację. Od strony przeciwnika, od lewej do prawej ustawili się kolejno: Todd, Erik, przed nimi Axel, dalej Tori i z tyłu Bobby i Jack, równolegle z Blaze 'm stał Kevin, a tuż za nim Jude. Na samym końcu Nathan z Willly'm. – Evans zostanie zupełnie sam w obronie!

– Chłopaki liczę na was! Bramkę zostawcie mnie! – zawołał, ile powietrza w płucach kapitan, bo teraz nawet najbliżsi członkowie drużyny byli od niego bardzo oddaleni. Mimo, to kapitan zdawał się nie bać tego jak potoczy się mecz, co... było tak naprawdę głupstwem z jego strony. No tak, ale czy on miał dostateczną ilość komórek mózgowych, żeby o tym w ogóle pomyśleć?

Jude obserwował nadal ławkę, na której siedziała trenerka. Jakoś tego nie widzę... Nigdy nie grałem w takim ustawieniu... Jak to miałoby działać? I dlaczego ona cały czas jest taka tajemnicza? Nie mógł znaleźć odpowiedzi na te pytania. Choć powielała je większość drużyny, dzisiaj Axel nie miał głowy do piłki nożnej. W ogóle cały czas się oglądał, jakby ktoś go śledził.

– Ha! Niech sobie robią co chcą, a my i tak ich upokorzymy! – rozebrzmiał gwizdek, a kosmici nie zwlekali z pierwszym ruchem. Chester nie zdążył skończyć zdania:" I zaczynamy drugą połowę!", a napastnik już strzelił w kierunku bramki. Piłka przeleciała centralnie pomiędzy Axel'em i Kevin'em, a potem trafiła prosto w Mark'a.

Na twarzy Jude 'a pojawił się grymas. Przewidywał, że tak się stanie, nie zdążą się ruszyć zanim strzał dotrze do bramki, jak takie ustawienie miało być lepsze od jego? Wiedziałem, że tak będzie. Spojrzał na trenerkę. Kiedy już myślał, że ją zrozumiał, ona znowu robi coś co zmienia jej wizerunek. Dlaczego? Nie było jednak czasu na pytania, musieli grać nadal.

– Nieważne! Łapcie piłkę i trzymajcie się planu! – ryknął. Już nawet sam nie wiedział co robić. Wybiegł do przodu na pozycję i zaczekał aż Erik poda mu piłkę, potem obejrzał się w drugą stronę (ignorując słowa komentatora) i kopnął przedmiot pod nogi Ironside'a, który nie zdążył nawet przebiec pięciu metrów, a piłka została mu odebrana.

– O mamo! To musiało boleć! – zawołał, kiedy chłopak z plasterkiem na nosie, został odrzucony przez zabójczy wślizg. To ustawienie się nie sprawdzało. Nic, nawet pojedyncza część tej taktyki nie dawał im przewagi, przeciwnie - teraz nawet nie mieli, jak stawić oporu przeciwnikom. Wszystko było zostawione na barkach bramkarza, który... już i tak oberwał i być może był lekko zmęczony jeszcze po poprzednim meczu.

– Uważaj Mark! – zawołał Axel, a wołał po raz pierwszy podczas tego starcia. Zatrzymał się, żeby zmienić kierunek i wrócić na swoją połowę, ale dostrzegł trzy sylwetki naprzeciw niego. Stanął w miejsc i wpatrzył się w boisko jakby to one było winne wszystkim nieszczęściom jakie go spotykały. W pewnym sensie tak było. Zacisnął zęby. Nie mógł nic zrobić, nic.

– Jestem gotowy! – krzyknął Evans widząc nadbiegającego kosmitę. No ale nie był gotowy. Pędząca piłka odbiła się od jego głowy i wpadła do siatki. Chłopak upadł na plecy. Skrzywił się i przez chwilę nie wstawał. Nikt nie mógł się ruszyć z miejsca. Tylko Vangard zdobyła się na cokolwiek.

– Znowu Mark! – krzyknęła z rozpaczą. Nie mogła już patrzeć jak ten co chwila upada na ziemie i doświadcza nieludzkich uderzeń. Znali się naprawdę bardzo krótko, ale ona już ma taki charakter, że nie potrafi patrzeć na ból innych. Axel patrzył z otwartymi ustami na tę scenę. Mark leżący niczym trup, poobijany i ledwo przytomny. A on nie mógł mu pomóc. W żaden sposób. Był bezużyteczny, jaki z niego przyjaciel, skoro nie staje w obronie Marka? Czy może w ogóle się nazwać przyjacielem? Skoro dobro inny przewyższa nad cierpienie kapitana? Nie powinien w ten sposób odwdzięczać się za wprowadzenie promyku światła i nadziei do jego ponurego życia bez siostry i przyjaciół... Ale przecież nie miał wyjścia, nie mógł...

Blaze, jeszcze nigdy nie był tak blisko załamania. Bał się o bliskich. Tu nie było dobrej odpowiedzi na pytanie „Co zrobić?" i w jednym i w drugim wypadku ucierpią jego przyjaciele. Musiał wybrać mniejsze zło, ale które to mniejsze zło?

– Obcy nie przestają atakować! – zawołał Horse. Jak on zachowywał tak spokojny ton przy tej grze? Mark co chwilę wpadał do siatki wpychany przez strzały. To już nie była piłka, to nie był mecz. Cała drużyna mogła tylko obserwować jak ich kapitan się męczy. – Z całym zespołem na ataku Mark został bez wsparcia!

– Pomocy, pani trenerko! – zwróciła się Celia z prawdziwą obawą w oczach. Musieli coś zrobić. Nie mogli dalej tak grać! Markowi stanie się krzywda, a tego chyba... chyba nie wytrzyma. Jeśli ten wesoły chłopak wyląduje w szpitalu na ostrym dyżurze... albo... co, jeśli już nigdy nie będzie tak jak dawniej? Nie... mogła tak patrzeć, musiała coś zrobić. Oni musieli coś zrobić! Ale trenerka nic nie robi, tylko obserwuje ze średnim zainteresowaniem na twarzy. Jakby oglądała kolejny raz ten sam film.

– To nie działa Jude – zwróciła się Tori – Oni dosłownie niszczą Mark'a! – musiała go przekonać. Widać, że jest opanowany, ale ma tam serce, musiał zrozumieć, że nie można tego dalej tak ciągnąć! Chłopak ją zignorował, patrząc w dal i głęboko nad czymś myśląc.

– To ustawienie nie działa – zgodził się z nią Erik i tym samym Sharp wreszcie na nich spojrzał – Musimy coś wymyślić! – chyba mówiąc to miał na myśli „Ty musisz coś wymyślić!", bo on nie miał pojęcia co robić, podobnie jak każdy inny. Nawet strateg nic z tego nie rozumiał.. Nie rozumiem... Dlaczego kazała nam to zrobić? Nie ważne jak ciasne ono będzie, to ustawienie nie ma sensu. Chwila... Lina musiała wiedzie czym poskutkuje takie ustawienie. Co oznacza, że celowo wystawiła Mark'a jak kaczkę na strzelnicy. Nathan znalazł dobre porównanie. Więc o to jej chodziło? Teraz łapię.

Kosmici znowu odebrali piłkę tym razem Kevinowi, który próbował jakoś dotrzeć do bramki. Bez rezultatu. Zamiast na połowę przeciwnika, trafiła prosto w twarz Evansa. Poczynił postęp, udało mu się wymówić połowę nazwy techniki, jakiej chciał użyć do obrony strzału. Głośny łoskot oznaczał jego upadek, a wiktoria skrzywiła się. Po prostu nie mogła na to patrzeć.

– Jesteś cały Mark!? – krzyknęła przerażona. Kolejny gwizdek i kolejny gol. Który to już? Chester pośpieszył z pomocą. Właśnie padł trzydziesty pierwszy gol. Jude już nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Niby miało to sens, ale bramkarz zwijał się z bólu na ziemi.

– To tyle. Ogłaszam koniec meczu – kapitan Gemini Storm stał nad Mark'iem – Dobrze wiedziałeś, że tak będzie. Jesteście małymi mróweczkami, które chcą walczyć z największym stworzeniem we wszechświecie – podszedł bliżej, żeby zobaczyć poobijaną twarz jego rywala.

– Ten mecz się wcale nie skończył – wysapał brunet. Podniósł się do siadu, a potem niepewnie uniósł się na kolanach – Jeszcze stoję, więc nadal gramy! – nie zamierzał się poddać. Nigdy się nie podda! Choćby miał przegrać, będzie walczył do końca, nie ważne jak mocny jest przeciwnik i nie ważne, ile razy będzie dostawał piłką. To nie ma znaczenia.

– Co za koleś... – wydarło się zszokowanej Tori. Ona jako jedyna z Raimona (oprócz trenerki) nie widziała jaką wolę walki ma kapitan tej drużyny. Nie widziała, jak wstaje, kiedy nie było to fizycznie możliwe. Ale mimo to, jego oczy płonęły taki światłem...

– W porzo, nic mi nie jest – mrukną na ten komentarz. Nie chciał litości, to ostatnie czego pragnął, chciał tylko wsparcia, okrzyków zagrzewających go do boju, jakimi raczył swoją drużynę. – I nie dam sobie wbić kolejnej bramki! – powiedział pewnie.

– Nie możemy tak dalej grać! – dziewczyna była głucha na jego słowa – Jeśli jeszcze raz uderzą Mark'a skończy w szpitalu! – podziewała prognozy Silvii. Mimo to jej próby pomocy zostały chłodno odebrane przez drużynę. Chęci miała jak najlepsze, ale takie „babskie zachowanie" nie mogło zostać zrozumiane przez chłopców. Chociaż tak naprawdę musieli się z nią w duchu zgodzić.

– Mark nigdy się nie poddaje... Nie ważne, ile go to kosztuje... – mruknął do siebie Kevin. Odnalazł w sobie motywację do działania. Oni nie mogli się poddać. Skoro Evans walczy oni też będą walczyć! – Musimy strzelić bramkę! Choć jedną! Musimy! – zawoła do boju i ulubione słowo znów zostało chórem wykrzyknięte.

– Uparte jednostki – prychnął Janus. Erik biegł z piłką, ale zaraz przybiegł do niego z niewiarygodną prędkością kosmita i odebrał mu piłkę. Kapitan kosmitów stanął naprzeciw kapitanowi drużyny przeciwnej. – Wy ziemianie macie takie powiedzonko... Coś o żabie, która żyje w stawie i nie wie co to ocean. Kiedy zrozumiecie jak niewiele potraficie! – krzyknął.

Zamiast oddać strzał, zrobił coś dziwnego. Zakręcił piłką tak, że zaczęła się kręcić wokół własnej osi i tak rozmazana, biała kula zaczęła nagle jakby pochłaniać energię z otoczenia, tworząc poświatę wokół siebie i takie fioletowe spirale. Wiatr, który bił od tego, sprawił, że ludzie musieli osłaniać się przed nim. Siatka bramki drgała, kiedy gracze Raimona próbowali zrozumieć co się dzieje.

– Robi wrażenie... – mruknął Mark i choć przez jego twarz mignął cień wątpliwości krzyknął głośno– Ale się nie boję! Nie wbijesz mi kolejnej bramki! – stał gotowy odebrać strzał. Wpatrywał się uważnie w pikę, która bardziej przypominała plamę.

– Obawiam się, że się mylisz! – zawołał kosmita. Uderzył pikę krzycząc „Astro Przełom!". Kula niebiesko-fioletowej energii wzbiła kurz z boiska. Chyba nawet fala uderzeniowa nieco zniszczyła grunt. Odłamki kamieni wylatywały w powietrze.

– W życiu nie widziałem takiego strzału! – krzyczał Chester, który musiał przytrzymywać białą płachtę, którą był przykryty jego stoliczek komentatorski, żeby wiatr mu go nie zwiał. Jedyny bramkarz nie odczuwał tego wiatru, bo piłka leciała na niego.

– Tym razem mam czas! – zawołał, bo to była prawda. Strzał, mimo że silniejszy, był wolniejszy od zwykłych strzałów. Dlatego tym razem miał czas, żeby użyć techniki „Ręka Majina". Wszyscy wstrzymali oddech. Najlepsza obrona Mark'a Evans'a kontra astro Przełom. Co zwycięży?

Siatka się przerwała. Mark nie obronił. Piłka wyleciała i uderzyła w budynek obok. Bramkarz leżał na ziemi nie mogąc się podnieść. To koniec.

★°•———————————————•°★

2954 słowa, mimo, że rozdział dość długi to bardzo przyjemnie mi się go pisało.

NARESZCZCIE mogę powiedzieć, że osiągnęłam punkt, w którym OSTATECZNIE kończy się wstęp C:

Tak, to będzie długie... Zostaliście ostrzeżeni. Tworze epopeje inazumową.

No cóż... na reszcie mogłam się poznęcać nad bohaterami, ale to jeszcze nie koniec, co to to nie. Moje sadystyczne potrzeby nie zostały jeszcze spełnione. Dużo przed bohaterami, a ja nie mogę się już odczekać.

Em, więc jako że to już czternasty rozdział, chciałam was zapytać, czy macie jakieś teorie, podejrzenia... nie wiem sama. Namieszałam tylko w relacjach... no i może w psychice, ale to... w sumie nie wiem czy dużo zmienia.

Moje zbłąkane duszyczki, jutro ostatni rozdział maratonu, jak nastroje?

5/6

Do jutra!

~Puchonka 08.09.2024 r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro