Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Drugie Starcie cz. I

– Brawo chłopaki! – wrzasnął Evans tak głośno, na ile starczyło mu powietrza w płucach. Zapewne zareagował by identycznie, gdyby wygrali z dzieciakami z podstawówki. Już zapomniał, że zaczął grać, żeby coś udowodnić. Po prostu zagrali wspaniały mecz, a do tego wygrali. To było uczucie, dla którego grał w piłkę.

Reszta drużyny ściskała się i krzyczała. Nierozłączni Erik i Boby Przytulali się i śmiali jednocześnie. Todd i Willy skakali z wyciągniętymi pięściami w górę. Axel i Jude ściskali sobie dłonie, przeprowadzając tym niemą konwersację. Za to Tori stała z półzaskoczoną, półzdezorientowaną miną i patrzyła na uradowany zespół.

– Są naprawdę nieźli… – westchnęła. Naprawdę takiej gry jeszcze nie widziała, a byli tylko nastolatkami. To był… zaszczyt się z nimi zmierzyć, ale na tym jej misja nie miała się zakończyć. Jeszcze musiała zrobić jedna rzecz… a przynajmniej dzisiaj. Jej plan miał jeszcze kilka punktów, ale najpierw musiała załatwić sprawę z Raimonem.

Silvia i Celia piszczały, trzymały się za ręce i skakały z radości, kiedy Nelly lekko zmieszana ich zachowaniem pozostała przy wyrażeniu swojej radości krótką, ale treściwą wypowiedzią.

– Nie przestają mnie zadziwiać – Mruknęła do siebie, nie widząc, że obok niej, kontuzjowany Jack i Nathan uśmiechają się, po prostu nie mogąc się powstrzymać. Za to Kevin… najpierw wyszczerzył zęby i zaśmiał się głupkowato, a potem jakby się ogarnął i spojrzał z mieszanymi uczuciami na trenerkę*. Lina Schiller również miała zwycięski uśmiech na twarzy. 

– Pokonaliście nas! – zagadnęła chłopaków rudowłosa dziewczyna. Gracze Raimona zdążyli się już zebrać w jedno miejsce i zacząć żywo rozmawiać, ale to, że osoba, która ich wyzwała do meczu chciała im coś powiedzieć było ważniejsze niż jakieś tam rozmowy. Mark automatycznie staną na czele grupy, a Vangard kontynuowała – Teraz rozumiem, dlaczego jedenastka Raimona jest najlepsza w kraju!

– Przepraszam, co powiedziałaś? – powiedział po chwili kapitan. Chwilę mu zajęło zanim dotarło do niego znaczenie tych słów, poza tym, że były komplementem. Gdyby to był Kevin, zapewne wybuchł by gniewem, no ale to był Evans, który się tylko zmieszał.

– Wiedzieliśmy kim jesteście. Wiedzieliśmy też, że to wy wygraliście puchar Strefy Footballu. – zaśmiała się z ich głupich min. Wtedy przynajmniej połowa drużyna zawołała „Coś ty powiedziała?!”. Na pewno wśród tych osób był Bobby, Todd i Mark. Erki zrobił zmieszaną minę, jakby bardziej był zawstydzony zachowaniem kolegów niż tą szokującą wiadomością. Willy miał wytrzeszczone oczy i otwartą buzię. Najmniej gwałtownie zareagowali Jude i Axel. Ten pierwszy podniósł jedną brew, jakby już próbował rozgryźć, dlaczego to ukrywała, a Jeżyk tylko uchylił usta.

– Co tu się w ogóle wyprawia? ** – zapytał Mark a jego twarz w tym momencie wyglądała jak twarz szaleńca. Niezrozumienie mieszało się ze strachem, a jednocześnie rozbawieniem i to połączenie… nie wyglądało dobrze. Po dosłownie piętnastu minutach tłumaczeń, których na szczęście nie trzeba przytaczać, bo my dobrze znamy kulisy tego wydarzenia, jego twarz praktycznie nie zmieniła wyrazu – Co? Jesteś córką prezydenta?

W trakcie tej rozmowy cała drużyna przesiadła się na trawę za linią boiska, koło wielkiego ekranu. Tori na czworaka próbowała dotrzeć do nieistniejącego mózgu Evans’a, żeby przekazać mu to co dla niego było nadal niejasne. Za nim siedziała cała drużyna. Dwójka najbliżej kapitana to oczywiście główny napastnik i strateg.

– Tak. Zaskoczony? – zapytała dziewczyna wracając do pozycji siedzącej. Przez chwilę przyglądała się zszokowanej twarzy bruneta z uśmiechem, ale zaraz zmieniła minę na poważniejszą. – Muszę uratować ojca z rąk kosmitów. Ale do tego potrzebuję drużyny bohaterów jak wy.

– Zrobiłaś to celowo, żeby nas sprawdzić? – zapytał Mark, bo w końcu zaczął łączyć kropki. Reszta drużyny zrobiła to już dość dawno temu, na co wskazywała między innymi wkurzona mina Dragonfly’a.

– Wiem, to nie było w porządku… – dziewczyna okazała skruchę co do tego numeru, a jej smutna mina roztopiła nawet serce Kevina, który zaczął ją trochę mniej nienawidzić. Może nawet tylko jej nie lubił, a to serio dużo. Nie usłyszeli dziwnego szumu, który nagle zaczął się rozchodzić. Tylko Todd, gdzieś z tyłu obrócił głowę w prawo szukając jego źródła. W końcu jednak ten dziwny dźwięk ucichł, więc stwierdził, że to tylko szelest krzaków.

– Spoko, nie przejmuj się – stwierdził Mark, który, gdyby dowiedział sią o tym przed meczem, wybuchł by złością. No tak, ale mecz wszystko zmienia. Na twarzy Vangard pojawiła się ulga a potem wdzięczność. Nie pasowało to do dziewczyny, która tak perfidnie wkurzała ich na boisku.

– Jesteście wstanie pokonać Akademię Aliusa. – znowu spoważniała – I chcę, żebyście mi pomogli.. uwolnić mojego ojca – drugą część zdania powiedziała z taką determinacją, że Mark nie miał innego wyboru niż się zgodzić.

– Pewnie, że pomożemy! Prawda drużyno? – zapytał obracając głowę do tyłu. Przez moment na twarzy dziewczyny widniało szczere zmartwienie. Czyżby obawiała się, że przez jej chamskie odzywki nie będą tak chętni do pomocy jak Mark? Ciekawe co by się stało, gdyby odpowiedzieli, że nie, Ale oczywiście rozległ się zgodny chór głosów krzyczących: „Tak!”.

– Wielkie dzięki! – rozchmurzyła się patrząc na te zdeterminowane i radosne twarze, które chciały jej pomóc pomimo tego jaka była dla nich okropna. Naprawdę nie powinna zasługiwać na takie dobroci. Patrzyła ze zdziwieniem jak Mark wstał i podał ku niej dłoń nadal w rękawicy bramkarskiej.

– Cześć, nazywam się Mark Evans, miło mi cię poznać. – przedstawił się jakby widzieli się po raz pierwszy. Wiedziała, że to jego sposób na powiedzenie „zapomnijmy o tym co było i zacznijmy od nowa”, a ona była wdzięczna za tą szansę. Ale nie jestem pewna czy inni na pewno są tak zgodni co do jego nastawienia. Kiedy cała drużyna mówi na raz to samo, ciężko wywnioskować, czy to faktycznie wszyscy, czy jest ktoś, kto się wyłamał. – A ty jesteś… Kim jesteś? – zapytał patrząc gdzieś na bok.

– Wiktoria Vangard – wstała o własnych siłach, nie przyjmując jego wyciągniętej dłoni (jak tak można) i sama podała swoją – Ale mówią na mnie Tori. – Teraz już każdy nie miał wątpliwości kto jest kim. No a to przecież przydatne jak na to, że przez najbliższy czas będą narażeni na swoje towarzystwo.

– W takim razie miło mi cię poznać Tori – powiedział kapitan łącząc ich dłonie w uścisku. Znów ten dziwny szum. Tym razem głośniejszy. Osoby za nimi zaczęły obracać głowy, a oni nadal uśmiechali się do siebie. Jeszcze nie dotarło do Mark’a, że coś się dzieje, choć wszyscy inni zrozumieli, gdzie mają patrzeć.

– Uwaga ziemianie. – na tym ekranie, w pobliżu którego się zgromadzili wyświetlała się ogromna, ciemna sylwetka – Przybyliśmy do was z dalekiego kosmosu. Jesteśmy z Akademii Aliusa. – wszyscy z drużyny mieli ten sam zdziwiony wyraz twarzy. Wszyscy patrzyli na ten ekran i wsłuchiwali się w znajomy głos.

– To Janus! – krzyknął Mark, który dopiero po kilku zdaniach przyporządkował barwę głosu, do osoby. Tori aż zacisnęła w złości zęby, co było przecież charakterystyczne bardziej dla Kevina. Ekran był jasny, a w słońcu ciężko było to dokładnie zobaczyć, ale stał tam prawdziwy Janus, a ta wielka sylwetka to tylko cień jaki rzucał.

– Chcemy pokazać ludziom na waszej planecie nasza przytłaczającą moc. Ale nie musicie się martwić. Wybraliśmy bowiem popularną u was grę, Piłkę Nożną. Aby udowodnić wam naszą siłę. Gdy jej zaznacie, będziecie przed nami klękać! – cała drużyna podczas tej wypowiedzi zdążyła wstać na nogi i przejść przed ekran, żeby lepiej widzieć. Biedny Willy, nic nie widział stojąc za Jack’iem.

– To szaleństwo! Skąd pochodzicie!? – zawołał Mark, chyba nie zdając sobie sprawy, że kosmici nie mają, jak go usłyszeć. Chyba po prostu założył, że ta wiadomość jest przesyłana tylko im, drużynie Raimona, do tego parku. No brzmi to idiotycznie, ponieważ przekazywali informacje, które oni już znali. No cóż… to jest Mark Evans.

– Co? Jesteście pewni? – usłyszeli za sobą. Cała drużyna wpatrzona w gigantyczny telewizor, obróciła się jak na komendę, żeby zobaczyć kto to powiedział. To był jeden z ochroniarzy. Przytrzymywał swój mikrofon na ucho i mówił dalej – Dobrze, dziękuje za telefon – mężczyzna odwrócił się do Tori – Mamy informacje, że źródłem sygnału jest stacja telewizyjna „Nara”.

Wszyscy wpakowali się do Piłkobusa, chociaż nikt nie powiedział, że mają to zrobić. Po prostu usiedli na miejscach i zapieli pasy. Mało kto rozmawiał. Menadżerki wymieniły parę zdań, ale napięcie panujące w busie szybko zgasiło jakąkolwiek próbę rozluźnienia. Szybko dojechali na miejsce. Wielki neon „NARA” świecił nad ich głowami. Nie wiedzieć, dlaczego, dla piłkarzy to miejsce wydawało się złowrogie. Patrzyli w górę na budynek, który wydawał się ciemny, pomimo ładnej pogody. U góry przy antenie była jedyna ciemna chmura, a wyglądała… bardzo nienaturalnie.

Po wejściu do budynku, ten był opustoszały, co było pierwszą złą oznaką. Jakimś cudem zmieścili się wszyscy w windzie i wjechali na samą górę, gdzie powinien być dach budowli. Zaraz po otworzeniu się tych metalowych drzwi zobaczyli jasne światło, nie mogło pochodzić od słońca i nie mogło pochodzić od lamp filmowych. Mark od razu wypadł z windy, a tuż za nim Axel i reszta drużyny. Zobaczyli, że światło pochodzi od czarnej piłki. Takiej samej czarnej piłki jaką znaleźli w parku. Wokół niej stała grupka osób, które można było rozpoznać po dziwacznych strojach i przywódcy.

– Janus! – krzyknął Mark w stronę przybysza z kosmosu i tak na dźwięk tego imienia, zielonowłosy odwrócił się i spojrzał na niego tak jakby się go spodziewał. Jakby właśnie tego oczekiwał. Światło lekko przygasło i teraz mogli zobaczyć, że dach budynku, na którym się właśnie znajdowali, przerobiono na boisko.

– Tu się chowacie kosmici! – wskazał na nich palcem kapitan. Pod pachą trzymał już piłkę i każdy doskonale wiedział do czego doprowadzi to spotkanie. Axel jakby na chwilę coś sobie uświadomił. Zrobił zaskoczoną minę, a potem zmarszczył brwi patrząc jak drużyna przeciwników się do nich odwraca. O co mu chodziło?

– Znaleźliście nas – przyznał lekceważąco kapitan Gemini Storm – Pewnie tylko po to, żeby się poddać, bo i tak nigdy z nami nie wygracie. Przyszliście oddać mecz walkowerem, prawda? Wy ludzie jesteście wyjątkowo żałośni. Wstyd mi za was wszystkich. – dokończył, a mimo tego, że jego słowa miały ich zdenerwować, żaden z nich, nawet Kevin, nie uległ tej próbie manipulacji. Tori ze sto razy bardziej gra na nerwach.

– Żartujesz sobie? Jaki walkower?  – zaśmiał się Evans – Mamy ci coś do powiedzenia. Słuchaj uważnie – Mark ścisnął piłkę między rękami jakby chciał ją zmiażdżyć – Wyzywamy was na pojedynek! – stwierdził śmiało, a kosmita nawet się zdziwił.

– Wy nas? – zapytał, jakby takiej możliwości w ogóle nie rozważał. Chyba nie potrafił zrozumieć, dlaczego oni chcieli by się zmierzyć i spisać na porażkę. Jaki był sens startowania w wyścigu, którego nie mogą wygrać? Po co próbują, skoro i tak zawiodą?

– Zniszczyliście naszą szkołę, nie darujemy wam tego. – powiedział Dragonfly, mimo złości wyraźnie zarysowanej na twarzy, głos maił opanowany, i bardziej poważny niż wściekły. Ręce miał skrzyżowane i wpatrywał się w drużynę mierząc każdego z graczy wkurzonym wzrokiem.

– Chcemy rewanżu za Max’a i Steve’a i wszystkich, którzy przez was ucierpieli. – powiedział Nathan, który stał obok różowowłosego. Przed oczami widział leżących w łóżku, poobijanych przyjaciół, którzy nie mogą nawet normalnie funkcjonować z powodu ich agresywnej gry.

– Rewanżu powiadasz? Aż cały się trzęsę ze strachu – zaśmiał się jakiś długowłosy kosmita spoglądając na mięśniaka, który stał obok niego. Najwyraźniej się kumplowali, bo kosmita zgodził się z nim mówiąc „Właśnie”. No tak, ale czy kosmici mają kumpli, czy przyjaciół? Czy w ogóle mają uczucia? Na razie sprawiali wrażenia bezdusznych i totalnie zobojętniałych na innych.

– Wyzywam cię Janus! – zawołał Mark i wyciągnął palec, żeby wskazać na kapitana. Czy to był przypadek, że akurat zawiał wiatr od jego strony, tak jakby ten ruch go spowodował. Poza drganiami włosów nie wywarło to większej reakcji kosmo-ludków, ale kiedy podmuch ustał, chłopak odpowiedział.

– Przykro mi, nic z tego. – jego słowa wzbudziły duże poruszenie wśród graczy Raimona. Nawet Jude zareagował otworzeniem ust, chociaż Axel pozostał niewzruszony. Próbowali zrozumieć „dlaczego nie” swoimi przesiąkniętymi piłką mózgami. Bobby odezwał się jako pierwszy.

– A niby dlaczego nie!? – zawołał niebieskowłosy. Wkurzali go, bo atakowali szkoły bez zaproszenia, ale jak już ktoś chciał z nimi zagrać to odrzucali zaproszenie. I gdzie tu sens? Przecież to nie powinno mieć dla nich dużego znaczenia. Przecież nie uważali ich za zagrożenie, dlaczego wiec się wstrzymują?

– Słyszeliście? Naprawdę się nas boją! – zawołał zadziornie Willy, który trzymał się ręki Jacka jak liny ratowniczej. To on wyglądał jakby się bał, ale głos miał pewny i drwiący, dostatecznie bardzo, żeby zirytować bramkarza Aliusa. Jego spojrzenie wystarczało, żeby Glass ukrył się za kolegą trzymając go rękami jak tarczę.

– Jak już mówiłem, używamy piłki nożnej, aby sprawdzić waszą siłę, ale to nie zwalnia nas z pewnych zasad. – urwał na chwilę jakby miał nadzieję, że piłkarze domyślą się reszty zdania. Oczywiście nikt z Raimona nie miał zielonego pojęcia o czym on mówi, więc musiał kontynuować – Jest was tylko dziesięciu, a to liczba niewystarczająca, by zagrać mecz.

Raimon nie miał na to odpowiedzi. Mark nie potrafił nic powiedzieć. Co prawda przed paroma minutami rozegrali mecz siedem przeciwko jedenastu i wygrali, ale wystawianiu takiego składu przeciwko kosmitom byłoby samobójstwem. Na szczęście zabrali ze sobą kogoś, kto odratował ich i wybiegł przed szereg.

– Właśnie przyszedł jedenasty gracz! – zawołała lekko zadyszana Tori i jednym płynnym ruchem ściągnęła z siebie garnitur Tajnych Służb, żeby pokazać nowiutki strój drużyny Raimona. Czy ona miała to cały czas na sobie? – I co ty na to?

– Ma strój drużyny! – wydarło się zszokowanej Celii. Poza tym wszystkie menadżerki były zaskoczone. To one odpowiadały za stroje klubowe i trochę je zdziwiło, że ktoś spoza drużyny ma właśnie taką. Silvia z reszta też musiała dodać coś od siebie.

– Skąd go wzięła? – zapytała Woods, ale odpowiedzi nikt nie chciał udzielić, więc na razie musiała trwać w niewiedzy. Teraz to Vangard zwróciła na siebie całą uwagę. Chyba tłumiła całą swoją złość od podawania ojca, żeby to wykrzyczeć.

– Uratuje mojego tatę! I pokonam was, kosmitów! – zawołała, a potem obejrzała się na zaskoczonego Mark’a już z łagodniejszym wyrazem twarzy. Zauważyła akceptację na jego twarzy, może nawet podziękowanie. Tak czy inaczej dostała zgodę na dołączenie do gry przeciwko nadludziom.

– I po problemie, mamy jedenastu graczy – zawołał kapitan z uśmiechem na twarzy. Naprawdę cieszył się, że ruda postanowiła zmanipulować ich tak, żeby zagrali z nimi mecz. Nie dość, że gdyby nie jej kontakty (albo raczej kontakty Tajnych Służb) w ogóle by nie wiedzieli, gdzie Gemini Storm teraz jest, ale również nie mogli by z nimi zagrać. Było sporo powodów do wdzięczności.

– Hm… Popełniasz wielki błąd kolego – stwierdził zielonowłosy z pochyloną głową, ale zaraz się wyprostował i spojrzał prosto w oczy Marka Evansa – Ale dobrze, jeśli nalegasz, zagramy z wami. To będzie wasz ostatni mecz w życiu. – jego głos był stanowczy, jakby miał dostęp do wehikułu czasu i sprawdził, jak się skończy ich spotkanie.

Bez słowa rozeszli się. Kosmici stanęli w oczekiwaniu na boisku, za to ludzie podeszli do ławki, żeby omówić strategię przed meczem. Fakt, że tamci nie potrzebują nic uzgadniać, był przerażający. Jakby byli gotowi na każdy możliwy mecz. A oni w tym czasie ustawili się w kółeczku, które wyłączało menadżerki i trenerkę. Dorosła siedziała i tylko się przysłuchiwała mowie motywacyjnej Mark’a.

–  Kiedy po raz pierwszy z nimi graliśmy rozgromili nas swoją szybkością, ale już nas nie zaskoczą. Zagramy z nimi w piłkę, ale na naszych zasadach! – zawołał entuzjastycznie, a w jego oczach widać było ten błysk, który pojawiał się za każdym razem, kiedy grał w piłkę. Prawie cała drużyna odkrzyknęła „Tak!’. Prawie cała, bo przynajmniej Jude, chociaż nie zdziwiłabym się, jeśli Axel też, nie zareagował tak optymistycznie.

– Ale ich szybkość będzie i tak sporą przeszkodą – ostudził jego zapał strateg. Przeczesywał wzrokiem boisko, przyglądał się nieludzkim postaciom – Poza tym, nieźle przechwytują długie podania. Zagrajmy krótkimi podaniami. – zaproponował strategię, bo to była właśnie jego rola w drużynie

– Jasne. – przyznał mu kapitan, który podobnie jak reszta drużyny również wpatrywali się w przeciwników, ale kiedy znów zaczął mówić, wszyscy znów utkwili w nim spojrzenia – W takim razie, do roboty! – zawołał i cała drużyna uniosła pięści w górę krzycząc, chyba ich ulubione słowo, „Tak!”




Za to Kevin… najpierw wyszczerzył zęby i zaśmiał się głupkowato, a potem jakby się ogarnął i spojrzał z mieszanymi uczuciami na trenerkę* – nie pytać mnie co to oznacza, naprawdę nie mam zielonego pojęcia, dlaczego zareagował w ten sposób, po prostu tak było w anime, a na razie starałam się trzymać zgodnie z nim.

Co tu się w ogóle wyprawia? ** – fun fakt, mimo, że wypowiada to Mark Evans, głos podłożył aktor dubingujący Todd ‘a. To jeden z momentów, który mi osobiście bardzo rzucił się w oczy, ale było albo będzie jeszcze kilka takich.

★°•———————————————•°★

2649 słów, w porównaniu z poprzednim jest dość krótki.

Może dobrze wnioskujecie, w następnym rozdziale postaram się opisać CAŁY mecz, włącznie z przerwą. Wiem, że mi się nie uda XD

W końcu rozpoczęli drugie starcie z kosmitami, a my powolutku idziemy dalej z fabułą. Jakby kogoś interesowało, jesteśmy prawie w czwartej minucie czwartego odcinka. No, na moje dwanaście rozdziałów… nie wygląda to dobrze.

Pierwszy tydzień szkoły już za nami, jak tam to znosicie? Mnie już ludzie pytają „Co ty taka ponura?”, a to dopiero cztery dni… Polecam też skończyć jeden dział z matmy właśnie w cztery dni… Przecież nam podręcznika do końca roku nie starczy.

Tak czy inaczej, mam nadzieję, że u was jest lepiej.

BARDZO dziękuję każdemu kto to czyta, bo te wypociny mają już ponad 200 wyświetleń i ponad 30 gwarzdek, to dla mnie ogromy sukces i każdy kto to czyta jest dla mnie bardzo ważny.

3/5

Miłego wieczorku <3

~Puchonka 6.09.2024 r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro