Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Prawdziwi Przeciwnicy cz. I

Chłopaki ustawili się na pozycjach. Już mieli zaczynać mecz, czuli już tą ekscytację jaka towarzyszyła gwizdnięciu, które rozpoczyna grę. Menadżerki wpatrywały się w ich napięte twarze, gdy nagle zauważyły, że coś lub ktoś porusza się przed nimi w krzakach. Usłyszały szelest liści, a na pewno Celia i Silvia, bo Nelly jak zwykle nie dała niczego po sobie poznać. Ciemny kształt wyskoczył z zarośli i wylądował obok nich. Po chwili zrozumiały czym było to coś.

- Zdążyłem w samą porę - dziarski, skrzekliwy głos należał do czarnowłosego okularnika w mundurku Raimona. Z daleka nie wyglądał jak człowiek, bo jechał na rowerze. Na bagażniku miał jakieś pudełko obłożone jasną płachtą i przywiązane sznurkiem do bagażnika. Dziewczyny łatwo go rozpoznały, bo charakterystycznie przycięte włosy nie dawały cienia wątpliwości.

- Chester? Co ty tutaj robisz? - zapytała zaskoczona Silvia. Jak on tu się dostał..., skoro my mieliśmy taki problem. Nawet z pomocą ojca Nelly natknęliśmy się na trudności, a ten tu przyjechał sobie na rowerku jak na przejażdżkę... A może dlatego udało mu się dostać? Przejechał na rowerze tak szybko, że policja nie zdążyła zareagować?

- Gdziekolwiek gra jedenastka Raimona komentatorem jest Chester Horse! - chłopak zeskoczył z roweru szybciej niż piłka kopnięta przez kosmitów. W powietrze poleciała beżowa szmatka i sznurek, żeby odsłonić nieodłączny stoliczek komentatorski. I tak czarnowłosy był już gotowy do komentowania gry. Czasem nie rozumiem, dlaczego on ich śledzi i to tylko po to, żeby komentować ich mecz.

Kevin postawił piłkę na środku boiska, koło niego stał Axel, który już wyszukiwał luk w ustawieniu przeciwnika. Napotkał spojrzeniem na tą rudą dziewczynę. Uniosła jeden kącik ust, była gotowa na starcie. W ogóle była dumna, że udało jej się do niego doprowadzić. Mark (jak zwykle pogodny) stał na bramce i pokazał, że jest gotowy na swój sposób. Uderzył pięścią w otwartą dłoń.

- Zapowiada się świetny mecz! - usłyszeli wszyscy Chester'a, jeszcze przed gwizdkiem. Skąd chłopak mógł to wiedzieć? To znaczy... wiedział, że Raimon jest dobrą drużyną, najlepszą w kraju, ale drużyna przeciwna również musi być na wysokim poziomie, żeby mecz był ciekawy. Może uznał, że wygląd świadczy o ich umiejętnościach? Jeśli tak, to zupełnie zapomniał jak to było z Liceum Czarnej Magii... Ta drużyna była nawet słabsza od ich pierwszej, ledwo sklejonej jedenastki, a tylko dziwny styl i „zaklęcia" ich trenera sprawiali wrażenie mocnego przeciwnika. Ale co, jeśli Tajne Służby okazały by się tak dobre, że mecz byłby jednostronny? Przecież to w ogóle nie jest ekscytujące. Ale, kto wie, kto wie. Może jego dziwne przeczucie się sprawdzi?

Rozległ się donośny dźwięk, kiedy pan Weteran dmuchnął w gwizdek. Wielkolud nie czekał i szybko podał do Axela. Komentator uraczył nas słowami „I zaczynamy!" jakby nikt nie był tego świadomy. Cała drużyna ruszyła do przodu, ale to Kevin biegł najszybciej, co też zostało zauważone przez Chester'a.

- Dragonfly w niesamowitym tempie zmierza na połowę przeciwnika! - krzyczał. Piłka została już odesłana do Erika, który biegł z nią na prawym skrzydle. Spotkał się z pierwszą przeszkodą. Dwójka ciemnych graczy podbiegła, żeby odebrać mu piłkę. Brunet szybko ich wyminął i ruszył pędem dalej. Przeciwnicy dopiero po chwili oprzytomnieli. Najwidoczniej nigdy nie widzieli tak skutecznych kiwek.

- Dobry jest - odnotowała w myślach najmłodsza z Tajnych Służb. Kevin był stał na pozycji, a Eagle szybko to wykorzystał i podał mu piłkę. Byli już coraz bliżej bramki. Przed napastnikiem pojawił się kolejny gracz. Był to ten sam rudy, wysoki i ciemnoskóry facet, który na początku dowodził drużyną.

- Zbliżają się! Czas na Żywą Tarczę! - zarządził i wysunął prawą rękę do przodu, jakby przykładał ją do szyby. Pewne nikt poza ich drużyny nie zrozumiał czym była Żywa Tarcza, ale dla dwóch pobliskich osób w garniturach, rozkaz był jasny. Podbiegli i jeden za drugim oparli rękami o swoje plecy (na przodzie stał największy z trojga). Przed rudym ochroniarzem pojawiła się złota osłona, przypominająca właśnie tarczę. Wszyscy trzej krzyknęli na raz „Żywa Tarcza!" i teraz dla wszystkich było jasne, że jest to technika hissatsu. Kevin nie zdążył wyhamować i już zaraz leciał do tyłu odrzucony przez osłonę. Piłka poleciała gdzieś poza jego pole widzenia, a on sam upadł na plecy i przez chwilę nie mógł się ruszyć. Na jego twarzy widać było ból.

- Auć! Tajne Służby zatrzymują Dragonfly'a murem z własnych ciał! - stwierdził z ekscytacją w głosie. Jednak się nie pomylił co do przeciwników. To będzie zacięta walka między dorosłymi a nastolatkami... oprócz tej rudej dziewczyny. Dla niektórych z Raimona była zagadką. Widocznie wyróżniała się z drużyny, jakby była kapitanem, ale na jej ramieniu nie było opaski.

- Mocne! - krzyknęła przejęta Silvia. Zaciskała ręce, jakby trzymała kciuki, żeby poradzili sobie z rywalami. Jej twarz była napięta. Chyba naprawdę się stresowała, może dlatego, że faktycznie grali przeciwko starszym i bardziej doświadczonym przeciwnikom. Może dlatego, że bała się, że poziom gry pogorszył się od porażki z kosmitami? Tak naprawdę miała dziwne przeczucie, że coś może pójść nie tak. Jakaś kontuzja, jakieś wahanie, drobne niedociągnięcia w grze. Szukała ich na boisku, żeby się o tym przekonać, czy jest tak naprawdę. Raimon grał jednak jak zawsze, dobre próby ataków i doskonałe podania. Wszystko było okej..., ale i tak coś w jej głowie mówiło, że jednak tak nie jest.

- Ich obrona jest jak ściana! - dodała Celia, dla której mecz był bardziej ekscytujący niż stresujący, jak było w przypadku jej najlepszej przyjaciółki. W skupieniu przyglądała się każdemu ruchowi zawodnika, żeby potem odnotować poziom graczy w aktach. Interesowała się też drużyną przeciwną, kto wie, może uda jej się dopatrzeć jakiegoś słabego punktu w ich grze? Dobrze wiedziała, że to nie jest jej zadanie, ale skoro już i tak miała przyglądać się ich grze, dlaczego nie?



- Bronią bramki własnym ciałem jak prawdziwi ochroniarze. - podsumowała Nelly. Siedziała z założonymi rękami i ze średnim zainteresowaniem oglądała grę. W sumie to raczej miała deja vu. Właśnie zostali pokonani przez nowego, arcypotężnego rywala i znowu dostali zaproszenie na mecz (tym razem nie do końca towarzyski) z upiornymi przeciwnikami. Brzmi znajomo? Wtedy zostali wyzwani na mecz z Akademią Królewską, a potem grali z Liceum Czarnej Magii. Tym razem było tak samo. Bez wątpienia uda im się wygrać, ale to ciekawe jak życie zatacza koło.

W tym samym czasie Axel biegł już przez boisko, a przed nim jak z podziemi wyrósł jeden z przeciwników. Uniósł ręce do góry z takim zamachem, że aż poderwał kurz z ziemi. Chwila. Pył nagle wyleciał w powietrze w dziwnych spiralach, a sam gracz zawołał „Formacja Obwód", co zapewne było kolejnym specjalnym ruchem. Kiedy tylko płomienny napastnik się zbliżył, błyszczące wstęgi poderwały go w powietrze razem z piłką. Poleciał w inną stronę niż przedmiot, ale udało mu się wylądować o wiele zgrabniej niż Kevin. Najwidoczniej liczne upadki jakich doznał przez całą swoją karierę piłkarską, albo nawet podczas grania w Ramonie, nauczyły go upadać w najmniej bolesny sposób, nawet przy niekomfortowych wzlotach w górę. Przecież tak dużo ćwiczył, żeby udało mu się wyskoczyć i zrobić Zrzut Inazumy z Jackiem, kiedy on cały czas bał się wysokości.

Drużyna Raimona napierała na połowę przeciwnika, ale nie było to łatwe. Wszędzie byli blokowani. Kiedy Jude próbował przeprowadzić piłkę bliżej bramki przeciwnika, dwójka graczy szybko odcięła mu drogę (tak się składa, że jednym z nich była rudowłosa dziewczyna) i chłopak stracił piłkę. Potem kolejny raz Axel'owi udało się odebrać piłkę, kiedy Dwóch graczy w garniturach zaatakowało jednocześnie wślizgiem. Potem Erik dał się złapać w Formację Obwód. Poziom gry był wyrównany.

Po wielu próbach udało im się wyprowadzić piłkę dostatecznie blisko pola bramkowego, żeby Kevin mógł wyprowadzić strzał. To pierwszy raz w tym meczu, kiedy używali specjalnej techniki, kiedy przeciwnicy zrobili to już przynajmniej trzykrotnie. Przynajmniej na tym polu mieli przewagę. Piłka pognała prosto do bramki, a razem z nią olbrzymi, niebieski smok. Bramkarz w kasku stał gotowy bronić i również postanowił użyć techniki hissatsu. Złożył dłonie do siebie, jak do modlitwy, potem wyciągnął je do przodu, rozłożył na boki, a potem zrobił pozę Statuy Wolności. Znaczy schował prawą rękę za plecy, a lewą uniósł do góry z zaciśniętą pięścią.

- Pierwsza Ochrona! - zawołał, a za jego plecami pojawiła się pierwsza, potem druga i trzecia, czwarta i piąta tarcza, tak, że powstał za nim mur z osłon. Teraz Bramkarz Tajnych Służb stał z rękoma za plecami i nawet nie patrzył, kiedy piłka zderza się z jego obroną. Z obojętną twarzą patrzył na złość napastnika, kiedy strzał odbił się i poleciał w bliżej nieokreślonym kierunku.

- No nie! - wyrywało się Dragonfly'owi, a jego na jego twarzy jeszcze bardziej było widać zdenerwowanie. Znów się wkurzył, bo przecież to była ich jedyna szansa na gola, jedyna akcja jaką udało im się wyprowadzić, a on tą okazje zmarnował. Mógł kopnąć jeszcze mocniej, a wtedy piłka by wleciała i zyskali by prowadzenie. Zacisnął mocniej zęby.

- Obrona jest ciasna. Ciężko będzie się przedrzeć - mruknęła trenerka, chyba bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Ona również obserwowała przebieg meczu. Nie była aż tak zobojętniała, żeby odejść i „niech sobie grają sami". Przypatrywała się grze jej nowej drużyny i nowych przeciwników. Wypatrywała luk i na razie nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.

- Pokarzmy im na co nas stać - powiedziała jedyna nastolatka z drużyny ochroniarzy. Zdobyła już piłkę i teraz gnała zostawiając za sobą Kevin'a, swojego bramkarza i całą resztę. Ona coś kombinowała. Chyba na reszcie rozpoczną jakiś sensowny atak, bo do tej pory pokazali swoje umiejętności tylko w obronie. Ciekawa sprawa, dlaczego zwlekali z kontratakiem tak długo? Przecież nie mieli większych problemów z odbieraniem piłki.

- Tajne Służby zaczynają atak na połowę Raimona! - informował wszystkich komentator. Przynajmniej trzy osoby w garniturach zmierzały szybko na drugą połowę boiska, oczywiście razem z piłką. Inazuma nie miała zamiaru dać sobie strzelić gola i zaraz przygotowali się do obrony.

- Choć tu Nathan! Musisz mi pomóc! - zawołał Jude do niebieskowłosego. Stał naprzeciwko napastnikom drużyny i już wiedział, że sam sobie nie poradzi. Sprinter wyruszył naprzeciw rudej dziewczynie. Podczas gry znów wzięły górę emocje, a szczególnie kiedy ta dziewczynka w czepku zaczęła go drażnić.

- To koniec kosmici! - zawołała i chyba z premedytacją tak, żeby usłyszało ją jak najwięcej osób. To spowodowało, że biegnący na nią chłopak tylko przyśpieszył napędzany gniewem. Był... nie, nadal pamiętał jak dziewczyna robiła z ich kapitana kłamcę i oszusta, a teraz mógł się jej za to odpłacić. Tu i teraz, na boisku.

- Sama jesteś kosmitką! - odgryzł się, ale jego przeciwniczka tylko uśmiechnęła się lekko. Jedno musiał przyznać. Jest doskonała w graniu na nerwach. Gdzie się tego nauczyła? I dlaczego? W ogóle co robi wśród dorosłych ludzi zajmujących się walczeniem... albo jak kto woli powstrzymywaniem walk. Przecież ona tu nie pasuje, jest elementem z innej układanki. Nikt tego nie widzi? Naprawdę? Ona nie jest taka zobojętniała jak reszta drużyny, może stanowcza, ale ma jakby więcej uczuć, bo na twarzach reszty nie widać było cienia emocji. A u niej się coś działo. Jakaś determinacja, może nawet radość... No tak, ale nikt nie trudził się tam o tym pomyśleć.

- Ha! Zaraz się przekonamy! - stwierdziła i zgrabnie ominęła go robiąc jakieś dziwne salto wysoko nad nim. Patrząc na tą akrobacje, nie mógł nie otworzyć ust. Kolejne pytanie do kolekcji. Gdzie się nauczyła akrobatyki? W sumie to samo pytanie trzeba zadać Axel'owi.. cały czas robi niewiarygodne pokazy w powietrzu, a nikomu nie chciało się zapytać o to, gdzie się nauczył robić salto lub inne fikołki.

- Rany szybko podaje*! - zawołał Sharp obserwując jak dziewczyna z gracją ląduje i biegnie dalej, jak gdyby nigdy nic. Tak się zaparzył, że nie zdążył zareagować, kiedy biegła do swojej koleżanki z drużyny (jeśli można tak to nazwać). Zdążył tylko wydać i tak spóźnione polecenie - Zatrzymaj ją Jack! - ruda dosłownie sekundę potem zdążyła podać do blondwłosej. W sumie to jego polecenie mogło się tyczyć zarówno jednej, jak i drugiej napastniczki. Ja bym się zmieszała na miejscu Wallside'a.

- Nawet o tym nie myśl! - obrońca najwyraźniej nie miał problemów ze zrozumieniem poleceń stratega. Stanął na drodze kobiety z piłką. Po mimo, że był od niej młodszy, nadal przewyższał ją wzrostem, co dodało mu odwagi.

Przeciwnicy złapali się za ręce jak do walca lub innego tańca. Moment później stali w pozie, która jednocześnie przypominała dab i karate. Co chwila zmieniali pozy wymachując rękami, co do złudzenia przypominało jakąś sztukę walki w stylu właśnie karate, judo, taekwondo albo...

- Ai-Ki-Do! - krzyknęli razem i w tym samym momencie w idealnej synchronizacji przeciągnęli rękoma jakby rzucali dwa frisbee. Nagle przed nimi pojawiła się czerwona linia, która wyglądała jak cięcie. To właśnie ta krwista wstęga uderzyła w Jacka, a ten jakimś cudem nagle obrócił się do góry nogami i przez moment wisiał w powietrzu, zanim upadł z głośnym hukiem prosto na twarz.

Todd stal i patrzył na nadbiegającą dwójkę od boku. Widział jak Jack upada i na moment go to zdekoncentrowało. Ledwo zauważył jak jeden z przeciwników kopną piłkę tuż przed nim, a inny przebiegł tuż obok, żeby ją odebrać. Był bezradny i nic nie mógł zrobić. Zaraz szybkim podaniem piłka znalazła się niebezpiecznie blisko bramki, kiedy jakiś karzełek odebrał ją na klatę. Wykopał ją do góry i zaraz wybiegł na przeciw innemu ochroniarzowi. Razem z robili coś, czego nikt się nie spodziewał... nie, nie pocałowali się. Złapali się za ręce, a już za moment został poderwany przez gracza Tajnych Służb w powietrze. On stał na rękach opierając się o ręce innego typa.

I znów nasuwa się pytanie. Skoro wydaje się, większość drużyny zna się na akrobacjach to... czy jest to potrzebna kwalifikacja do zostanie ochroniarzem? Czy jeśli nie potrafisz zrobić salta skacząc po drążkach nigdy nie będziesz mógł pracować jako bodyguard? A może tylko prezydent ma takie wygórowane wymagania? Albo to nie ma w ogóle nic do rzeczy i po prostu tak się stało, że przynajmniej trzech z jedenastu zawodników mogło by śmiało zdobywać medale na zawodach gimnastyki artystycznej czy czegoś w tym rodzaju?

Nagle stało się coś co ciężko opisać słowami i ciężko to sobie zwizualizować mając tylko słowa, więc powiem... Jeden z graczy posłużył się drugim jak kijem do odbijania, tylko bardziej w... akrobatyczny sposób. Krzyczeli przy tym „Bomba Akrobaty!" co w zasadzie pasowało do tych wygibasów i piruetów, jakie musieli wykonać przed oddaniem strzału. Zastanawia mnie, czy któremuś z nich nie kręci się po tym w głowie. Oczywiście nasz obrońca, wiecznie skupiony na piłce zignorował dziwność tego strzału i wykorzystał jedną ze starszych technik:

- Ognista Pięść! - zawołał jednocześnie, kiedy jego dłoń zetknęła się z pędzącą piłką. Żar z tego zderzenia wyglądał zupełnie jakby zapłonęła, ale Mark zaczął atakować piłkę niczym bokser, żeby zniwelować tym siłę strzału. Nie wiem kto by chciał się z nim bić. Ostatecznie wybił piłkę daleko od pola bramkowego, tym samym oddalając zagrożenie. Rudowłosa chyba nie mogła uwierzyć, że Evans'owi udało się obronić ich strzał, ale zaraz uśmiechnęła się zadziornie, jak to już zrobiła milion razy tego dnia.

- Tak to Mark jakiego znam! - zawołała z ławki Silvia. Najwidoczniej widok Marka broniącego z łatwością strzał, rozwiał wszystkie jej wątpliwości. To bramkarz był sercem drużyny i skoro on się trzyma, to cała drużyna się trzyma. Mimo to w jej głosie nie było słychać ulgi, a radość z udanej obrony. Nie zapominajmy o reszcie kibiców.

- Nie mają pojęcia z kim zadarli! - powiedziała z tryumfem Celia. Cieszyła się, że chłopaki powoli pokazują swoja siłę i była pewna, że ostatecznie zetrą im uśmieszki z twarzy. Przecież to była jedenasta Raimona! Nie dadzą sobie tak pogrywać z byle ochroniarzami. Nawet Nelly pokiwała z aprobatą, ale największym zaskoczeniem była...

- Bardzo dobrze, jestem pod wrażaniem - pochwaliła piłkarzy z uśmiechem, chociaż nie mogli tego usłyszeć... chyba. Bo raczej nikt nie ma u nich super słuchu, żeby dosłyszeć podczas zamieszania na boisku jak trenerka chwali ich tak cicho, że ledwo menadżerki to dosłyszały.

- Częstujcie się! - nie wiadomo, kiedy Dragonfly dostał piłkę. Zapewne Mark wybił ją specjalnie celując w niego. Przygotował się do strzału, już nawet zaczął wymawiać nazwę techniki, ale niestety obrona przeciwnika była nadal czujna, zawarta i gotowa do odparcia ataku napastnika.

- Nie dziękuje! - przekrzyczała piłkarza ta sama ruda dziewczyna i jednocześnie podniosła ręce do góry.... Chwila. Taki sam ruch wykonała Wiktoria Vangard tego samego dnia i to w tym parku, kiedy atakowała kosmitów..., czyli to jest córka prezydenta. Kiedy zawołała „Wieża" nie było już wątpliwości. No ale tak, tego fragmentu nie puszczano w telewizji, nikt nie widział jak Vangard używa tego ruchu, żeby ochronić ojca. Tylko co ona robi w jego ochronie?

Piorun trafił w Wielkoluda, a ten został odepchnięty na bok. Rzuciło nim jak szmacianą lalką, a piłka oczywiście zniknęła. Dziewczyna patrzyła na chłopaka z wyższością. Znów miała jednak ten sam uśmiech na twarzy. Uśmiech, który mógł doprowadzić do szału. Denerwujący, arogancki uśmiech, przez który chciał się na nią rzucić.

- Całkiem nie źle, chłopcy z kosmosu - prychnęła nadal wbijając w niego wzrok. Nawet zignorowała toczącą się gdzieś tam piłkę, co sprawiło, że Kevinowi buzowała krew w żyłach. Wytrzymał jej spojrzenie, ale kiedy chciał wstać skrzywił się lekko i przestał spoglądać w te niebieskie, żarzące się oczy, które tak chciał wydłubać czymś ostrym. To dziwne zachowanie nie zwróciło prawie niczyjej uwagi. Vangard uśmiechnęła się jeszcze bardziej, a po drugiej stronie boiska Mark stał z podobną miną, tyle że na jego twarzy nie było nic ze złości.

- Dzięki, wam, też dobrze idzie - odpowiedział tylko, a mnie zastanawiało jak oni siebie dosłyszeli, a mimo to patrzyli sobie w oczy, oddalenie o nie małą odległość. Tylko Evans potrafi komplementować rywala, który wcześniej dosłownie ich obraził. No tak, ale dla niego zawsze było tak, że jeśli zagrasz z kimś mecz, ten ktoś automatycznie zostaje twoim przyjacielem, jak nie najlepszym. Ta... dziwna logika.

- Pierwsza połowa dobiega końca i jedenastka Raimona znów jest w ataku! - kiedy już wszyscy myśleli, że Chester dał im spokój ten postanowił znów o sobie przypomnieć. Chyba każdy usłyszał świst piłki, kiedy ta znów trafiła do rudego napastnika Raimona i oczywiście, każdy zobaczył kto stanął mu na drodze do bramki.

- Prosisz się o pstryczka w nos? - zapytała ruda, a Kevina to zdenerwowało. Zdekoncentrowała go, i kiedy strzelił ani nie użył techniki, ani nawet nie wcelował. Piłka poleciała spokojnym lotem poza pole gry. Gwizdek przewał mecz, ale chłopak nadal patrzył się w miejsce, gdzie poleciała piłka. Czy był zdruzgotany? Jak on miał strzelić bramkę, kiedy zawsze emocje go ponosiły? Dlaczego nie może być jak Mark, który na boisku nigdy nie traci spokoju ducha? Co jest z nim nie tak? Znów się skrzywił.

- Koniec pierwszej Połowy! - zasygnalizował komentator - Obie drużyny mają czyste konto, bez bramki!







Podaje* - ... tak było w tłumaczeniu. Tori nikomu nie podała piłki. Sory bardzo, ale nie czaje, dlaczego on to powiedział. Na razie jednak nie będę zbytnio odbiegać od dialogów, więc to zostawiłam. Pewnie kiedyś będę sobie za to pluć w brodę, ale co z tego.

★---------------•°★

3063 słów.. moi drodzy chyba czas zmienić minimum do 3 tysięcy, bo tyle mi cały czas wychodzi, no ale liczyłam włącznie z przypisami więc... może to nie jest potrzebne?

Najbardziej chyba boli mnie to, że patrząc na długość rozdziału, a na czas w jakim zostało to przedstawione w anime... robi mi się niedobrze. Wszystko co się działo w tym rozdziale w anime zajęło... werble 3 minuty i 40 sekund! Wiem, że jestem genialna:')

Wiem też, że miałam dać dwa mecze w tym rozdziale, a dałam ledwie połowę... No cóż, czyli tak to będzie wyglądać. Jeden mecz na dwa rozdziały. Dlatego... dzisiaj wstawie maraton! Juhu Doczekaliście się powrotu i spełniam niezłożoną obietnicę.

Aha, ten rozdzialik nie skupia się tak bardzo na wszystkich postaciach jak bym chciała..., ale naprawdę ciężko zmieścić się z tym wszystkim. Poświęcam więc to na rzecz pchnięcia fabuły do przodu. Po maratonie meczowym, będzie chwilka, może dłuższa chwilka dla wszystkich bohaterów, więc, jeśli czekacie na opisy... nie będziecie czekać, aż tak długo...

Następna część będzie jutro, na pierwszy szkolny dzień <3 Postarała bym się zrobić jak najdłuższy maraton, żeby przez ten pierwszy, często dlatego najcięższy, tydzień było siedem rozdziałów, ale... po tym jak mi na razie wolno idzie, raczej mi się nie uda. Dlatego zobaczę, ile wstawie części

1/?

~Puchonka 01.09.2024 r.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro