♥︎ 1 ♥︎
Zdmuchnęłam świeczki, w duchu wypowiadając urodzinowe życzenia. Już dawno postawiłam sobie ten cel i każdy dzień był dla mnie kolejnym krokiem w stronę spełnienia mojego marzenia.
Jak on brzmiał? Może nie jakoś oryginalnie. Zdecydowałam, że zostanę projektantką mody. I miałam głęboko w poważaniu co inni na ten temat myślą.
Rozległy się ciche brawa. Spojrzałam na garstkę ludzi, która stała przede mną i przyglądała mi się z zainteresowaniem - niektórzy większym, inni nieco mniejszym. Rodzice patrzyli na mnie, poświęcając mi całą swoją uwagę, podczas gdy Theo tylko gapił się na tort. Theo i tort. No dobra, przyznaję, niczego innego nie oczekiwałam.
— Najlepszego, Louise.
Moja matka wzięła do ręki długi nóż i zaczęła kroić moje urodzinowe ciasto na kawałki. Trochę szkoda mi było patrzeć jak piękny lukrowy wzorek z kwiatów, który sama namalowała, rozpada się na kawałki. Te stokrotki były naprawdę piękne. Wyglądały niemal jak żywe.
— Ten jest dla ciebie, kochanie.
Mama podała mi kawałek. Swoje niemal granatowe włosy upięła w fryzurę, która nazywała się chyba ,,korona", jeżeli dobrze pamiętałam. Zawsze miała ją na głowie na wszelkich ważnych wydarzeniach takich jak śluby, urodziny czy rocznice. Zawsze zastanawiało mnie jak sobie robiła tę fryzurę. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że zawsze pomagał jej przy tym ojciec.
— Dziękuję, mamo.
Marinette uśmiechnęła się do mnie ciepło.
— Moja córka, a podobna do swojego dziadka, jak nie wiem co — zaśmiała się i pocałowała mnie w czoło. — Jak ja kocham te twoje orzechowe włosy. Sama chciałabym takie mieć.
Genetyka to powalona sprawa - tak doszłam do wniosku już jakiś czas temu. Zastanawiałam się nad tym od lat, jednak dalej nie wiedziałam dlaczego jako jedyna z mojej rodziny miałam włosy w innym kolorze. Moja matka miała granatowo-czarne, ojciec podobno też (przez to, że od kilku lat miał całkowicie niebieską głowę, trudno było mi to stwierdzić) no i Theo też! Takie piękne, kruczoczarne. I to jeszcze kręcone! To nie było fair! Zazdrościłam mu ich i to strasznie. A ta gadzina nie dość, że je miała to jeszcze nieodpowiednio o nie dbała! Co za niewdzięcznik!
Z moimi powalonymi - bo brązowymi włosami - w żadnym stopniu nie przypominałam mojej rodziny. Dziadek podobno miał identyczny odcień w młodości. Ale jakim cudem miałam go też ja?!
— Ja chcę ten — stwierdził Theo i wskazał monstrualnie wielki kawałek ciasta. — I tak nikt inny nie zje tak dużego.
Matka położyła go na talerz i podała synowi. Theo uśmiechnął się, jak zawsze, gdy wokół niego znajdywały się jakiekolwiek słodycze.
— Dzięki.
— Złóż siostrze życzenia — szepnęła do niego mama.
Zapewne myślała, że tego nie słyszałam. To wcale nie tak, że zależało mi na życzeniach - nigdy nie przywiązywałam do nich żadnej wagi. Zawsze to były tylko puste słowa. Jednak to powtarzało się co roku. Regularnie, zupełnie jak w zegarku, Theo za każdym razem odmawiałem składania mi życzeń. A moja mama go do tego zmuszała. Dosłownie rok w rok.
I dobrze. Zawsze wychodziła z tego śmieszna scenka. A to było dla mnie dużo więcej warte niż przymusowe życzenia.
— Po cholerę?
Ohoho, zaczyna się.
Marinette popatrzyła na niego ,,błagalnym" wzrokiem. Potrafiłam wyczuć od niej słabo (jeszcze!) bijącą aurę złości. Pomimo iż syn był od niej wyższy, niziutka kobieta stała z zadartą głową prosto przed nim. I to jeszcze z założonymi na piersi rękami!
Theo musiał już zarejestrować, że jeżeli nie zrobi tego, o co matka go (o, ironio!) prosi - będzie miał przerypane.
— Ymmm to... — zaczął Theo. — Wszystkiego najlepszego, Lou. Emm masz już chyba piętnaście lat, co nie? Ymmm... nie wiem... życzę Ci szczęścia i... ymmm czego tam sobie chcesz.
Albo mi się wydawało, albo kątem oka w lustrze zobaczyłam mamę zamachującą się na Theo patelnią. Nie... tylko mi się wydawało. Co prawda kiedyś się już to zdarzyło...
Powtórka byłaby ciekawa, nie ma co.
— Tak więc no — Theo zakończył swój ,,długi", bo aż pięciosekundowy monolog. — Najlepszego.
— Oh, dziękuję - powiedziałam najbardziej sarkastycznym tonem na jaki mnie było stać. — Mogę teraz ci przywalić miotłą?
Theo uniósł jedną brew do góry. Był wyraźnie zdumiony.
— Gorzej ci? Po cholerę miałabyś to robić?
— Prezent urodzinowy? Nagroda za to, że tyle lat już z tobą wytrzymuję?
— Spierdalaj — mruknął zagniewanym tonem, jednak na jego twarzy pojawił się lekki, niemal niewidoczny uśmiech. — To ja powinienem taką dostać. Zamachnięcie się na ciebie miotłą... albo nie. Kiiem bejsbolowym! Piękna perspektywa...
Nie wiadomo skąd i kiedy, za Theo pojawiła się nasza matka i zdzieliła go ręką po głowie.
— Ała! - krzyknął zaskoczony Theo i zaczął masować głowę. — Za co to było?
Marinette westchnęła.
— Ja wiem, że się kochacie, ale zostawcie te swoje cudowne fantazje dla siebie, okej? W tym domu nie uprawiamy ludobójstwa, jasne?
Parsknęliśmy cicho śmiechem.
— Jasne, mamo!
W drzwiach salonu (albo raczej przejścia, bo drzwi jako takich to nie mieliśmy) pojawił się tata. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyszedł. Niósł w rękach jakieś duże pudełko owinięte fioletowym papierem ozdobnym.
Zastanawiałam się czy w ogóle się dzisiaj czesał; jego niemal neonowo-niebieska czupryna rozchodziła się na wszystkich strony świata. I to dosłownie! Na jego twarzy widniał świeży, lekki zarost. Pod oczami miał widoczne cienie (I to nie te, których używał idąc nagrywać do studia). Musiał się nie wyspać — tak jak my wszyscy.
Na sobie miał piżamę — tak jak my wszyscy, poza mamą (oczywiście). Ona obudziła nas w niedzielę, o dziewiątej rano, jakby nigdy nic, żeby świętować moje urodziny. Bo trzeba przecież wstać i zdmuchnąć świeczki skoro świt, prawda? Po co spać w urodziny?
Ja chciałam się na przykład wyspać...
Ale nie... po co?
— To prezent dla ciebie, Lou — powiedział tata i postawił pudło na stole. — Najlepszego.
Poczochrał moje włosy, na co uśmiechnęłam się, pokazując mu zęby. Zawsze uważałam, że mieliśmy dobrą relację. Uważałam, że nawet bliższą niż z mamą.
— No dalej, otwórz — zachęcił mnie entuzjastycznie Theo.
Ha! Ja już wiedziałam skąd brał się jego entuzjazm. Zdawał sobie sprawę z tego, że dopóki nie otworzę prezentu, mama nie pozwoli mu tknąć ciasta. Nie wiedziałam, czy wiedział o tym, że widziałam jak się ślinił, patrząc na swój kawałek.
Mama położyła nożyczki na stole, na wypadek, gdybym ich potrzebowała. Kompletnie to zignorowałam i zaczęłam zdzierać papier ozdobny rękami.
— Nie wierzę... — szepnęłam, zachwycona, gdy zdarłam opakowanie. — Skąd wiedzieliście?
Dostałam właśnie jeden z nowszych modeli maszyn do szycia. Miał dużo różnych funkcji, jak na przykład... mnóstwo! Nie chciałam teraz ich wyliczać, bo zajęłoby mi to z pół dnia, jeśli nie więcej.
— Ha! Mówiłem, że jej się spodoba! — wykrzyknął triumfalnie Theo.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
— Gdy poszliśmy razem kupić ci maszynę, Theo wspomniał, że jak gdzieś razem byliście to przystanęłaś na widok którejś.
— I zapamiętałem, która to była — uśmiechnął się. — A teraz padnij mi do stóp!
— Theo! — mama i tata oburzyli się jednocześnie.
Podbiegłam do brata i rzuciłam mu się na szyję, obejmując go. Theo zatoczył się kilka kroków. Prawie się wywróciliśmy, jednak w ostatniej chłopak odzyskał równowagę. Gdyby tak się nie stało, zaliczylibyśmy majestatyczny upadek, przy okazji roztrzaskując głowami wazon z kwiatami. Nie byłoby to zbyt przyjemne. Nie wiedziałam, jak on, ale ja nie miałam ochoty skończyć dzisiaj na OIOM'ie z porcelaną w potylicy.
— Dziękuję, dziękuję, dziękujęęę!!! — wrzasnęłam mu niemal do ucha.
— Mogłaś mnie zabić, gówniaro. Uważaj co robisz — powiedział stanowczo, jednak podświadomie czułam, że się uśmiechnął. — A teraz złaź ze mnie! Co ja, drzewo jestem?
Puściłam go. Stojąc już na podłodze, spojrzałam mu w twarz. Theo był ode mnie dużo wyższy. Tak chyba przynajmniej półtorej głowy niższy.
Pokazałam mu język.
— Nie podskakuj mi tutaj, krasnalu. Bo cię zamknę w piekarniku...
— O nie, jak ja się boję! — skomentowałam ironicznie.
— I odpalę ten piekarnik. Zobaczysz.
— A ja posiekam i włożę do sałatki — wtrącił tata.
— I ty przeciwko mnie, Brutusie?
Tata się zaśmiał i znowu zmierzwił mi włosy. Mama pojawiła się w drzwiach (Że co? Kiedy ona wyszła? Czy wszyscy tutaj mieli jakieś tajemnicze moce teleportacji?) niosąc kilka toreb. Wręczyła mi je i się uśmiechnęła.
— To też dla ciebie, kochanie.
Otworzyłam je i stanęłam oniemiała. W środku było kilka profesjonalnych szkicowników, tonę jakiś materiałów oraz jakieś koraliki w przeźroczystej torebce.
— Lou — mama usiadła przy stole i popatrzyła mi się prosto w oczy.
Drgnęłam lekko pod wpływem jej spojrzenia. Marinette potrafiła sprawić, że zaczynałam czuć się niepewnie tylko przez to, że skanowała mnie spojrzeniem.
— Lou — powtórzyła. — Wiemy, że chcesz zostać projektantką mody. I wiedz, że...
Tata położył mi rękę na ramieniu.
— Będziemy cię wspierać, Lou. Choćby nie wiem co.
— No ej, nie przerywaj mi mojego przemówienia, Luka — fuknęła Marinette.
— Przepraszam — szepnął delikatnie tata.
Podszedł do swojej żony i cmoknął ją w czoło. Marinette się uśmiechnęła, a na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec.
— Kocham cię — powiedziała, całując Lukę w usta.
— Ja ciebie też, kochanie.
Uważałam, iż byli dla siebie stworzeni. Marinette była słońcem w ich związku: optymistyczna, kreatywna, zdecydowana i kochająca. Luka, uderzając w struny sprawiał, że mama rozpływała się pod dźwiękiem jego nut, dotyku... jego całego. Marinette potrzebowała kochać kogoś, kto będzie delikatny i romantyczny; Luka potrzebował słońca, któremu będzie umilał podróż po niebie. Kogoś, komu będzie mógł powierzyć całe swoje serce.
Może trochę źle zinterpretowałam ich związek, ale to nie było ważne; Marinette i Luka idealnie się uzupełniali. Naprawdę, byli dla siebie stworzeni. Nigdy nie widziałam pary tak idealnej jak oni.
Ale Theo najwyraźniej miał to w dupie i postanowił przerwać ich romantyczny moment.
— To mogę zjeść wreszcie to ciasto? Ja tu z głodu umieram!
Theo, ty debilu. Tak się nie robi
— Jasne, jasne — rodzice zaśmiali się jednocześnie. — Tylko coś dla nas zostaw!
— Postaram się.
— Ja ci dam: postaram się! — burknęłam. — Jak zjesz wszystko to nabiję cię na pal!
— Powodzenia życzę — zachichotał Theo.
— Louise, Theo, stop ludobójstwie!
Westchnęłam.
— Nie mogę ten jeden, jedyny raz...? — spytałem niemal błagalnie.
— Nie.
Mamo, nie niszcz mi planów na przyszłość. Proszę...
— Czego ty oczekiwałaś? — droczył się ze mną Theo. — Że ci pozwoli, co?
— Zamknij się — burknęłam.
『♥︎♥︎♥︎』
Witam, witam, witaaaam!
Jak tam nastroje pierwszego września? Mi w sumie nie najgorzej (ale tylko dlatego, że idę dzisiaj odebrać zamówione książki z empika xd)
Ten rozdział to dopiero początek historii. Cały czas ją planuję. Może nie będzie jakoś ,,cudownie" napisana pod względem... eee... gramatycznym? W sensie opisy nie będą takie książkowe xd. No, ale mam nadzieję, że spodoba wam się fabuła. Uważam, że jest całkiem nieźle przemyślana (jak na razie).
W ogóle co myślicie o Lou? Mam nadzieję, że jej postać nie będzie irytująca. No i Theo. THEO. Theo to mój mąż, okej? Ach, to simpienie się do wymyślonych przez siebie postaci... To już wyższy poziom samotności.
Dajcie znać co myślicie o tym rozdziale. ★ No i polecam gwiazdki. No, tak, gwiazdki. Fajne są. Lubię je ★
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro