Rozdział 27 -Dekashi - Nic nie trwa wiecznie
Piosenka na koniec! I bez rebeliantów mi!
- Powiedzcie mi wreszcie co się stało! – starałam się przebić krzykiem pomiędzy rozemocjonowanych mężczyzn
- Sora została zaatakowana! – krótko rzucił Gaara, którego jednocześnie przepytywał Takumi
- To moja wina – skwitował zrozpaczony przeczesując brązowe włosy. Wyłapywałam skrawki informacji z ich wrzącej rozmowy by zorientować się co mnie ominęło w ciągu tych paru godzin. Gdy poskładałam całą układankę, aż we mnie zawrzało.
- A mnie to już nie było łaska powiadomić o odnalezieniu Rin!? – wrzasnęłam na Takumiego wzburzona jego lekkomyślnością. Przecież to było aż nazbyt podejrzane, że od tak się pojawiła a ci idioci przywitali ją z otwartymi ramionami i jeszcze zawieźli do Sory.
- Zostaw już go... widzisz, że jest przybity – zwrócił mi uwagę Gaara, który poszedł wyjaśniać Akatsuki gdzie najlepiej ukryć ciała... Jako policjantka aż się wzdrygnęłam słuchając tego. Fakt, że zabił gnidy które nie powinny chodzić po świecie i tak nie poprawiał mi nastroju, że ukrywam jego czyn...
Usiadłam zrezygnowana pomiędzy Itachim, a Takumim na których twarzach malowała się totalna rozpacz. Nie wiedziałam co sama ze sobą zrobić. Gaara mówił coś, że jedzie z Akatsuki ale jego słowa ledwo co do mnie docierały... Obrazy leżącej w kałuży krwi Vivi, Sasuke podziurawiony od kul i Sora, która mogła stracić życie po ataku nożowniczki... to zdecydowanie dla mnie za dużo. Wybuchłam niekontrolowanym płaczem... szloch i łzy opanowały całe moje ciało... Poczułam nagle jak mnie ktoś obejmuje. To Itachi, bo Takumi był na to za bardzo nieobecny... byliśmy razem w totalnej rozsypce, ale Itachi jakąś nadludzką siłą potrafił się trzymać. Przynajmniej na zewnątrz...
Po godzinie wreszcie się wyciszyłam... czułam, że gardło mam całe spuchnięte i nie wydobędzie się z niego ani sylaba. Podniosłam wzrok i ujrzałam wchodzącego na oddział urazowy Saia.
- Co z nim? – zapytał, a ja tylko pokręciłam głową na znak, że nic nie wiemy
- Z nim?? – niemrawo zareagował Takumi patrząc na mnie. Przez to zamieszanie nawet nie skojarzył, że byliśmy tu z innego powodu
- Sasuke... - wydusiłam jąkając się – jest ranny. Dostał postrzał
Patrzył na mnie przez chwilę, a ja ponownie się rozklejałam...
- Już wiesz... – powiedział po chwili, a ja przytaknęłam. Rozumiałam go bez słów. Teraz rozumiałam czemu za sobą nie przepadali... pracowali dla różnych organizacji i często wchodzili sobie w drogę... spotykali się, a niechęć z pracy przekładała się na życie codzienne.
Dopiero gdy wszystko do niego dotarło złapał mnie za dłoń okazując swoje wsparcie. Siedzieliśmy w czwórkę, dalej oczekując na jakiekolwiek wieści. Gdy wyszedł lekarz operujący Sasuke i powiedział, że jest już na OIOM- ie i zaraz się obudzi, poczułam ulgę
- A więc przeżył – cicho powiedział Sai
- Tak... ale jego stan dalej nie jest stabilny dlatego proszę wchodzić pojedynczo – odparł lekarz zmęczony wielogodzinną operacją. Spojrzałam pytająco Itachiego, który lekko się uśmiechnął.
- Leć... i tak woli zobaczyć się z tobą niż ze mną
Jak na skrzydłach wbiegłam do jego pokoju. Leżał podłączony do masy urządzeń i ciężko oddychał, ale gdy mnie ujrzał próbował się podnieść.
- Leż spokojnie – złapałam go za rękę
- Nie sądziłem, że przyjedziesz – powiedział dość cicho jak na niego. Ścisnęłam jego dłoń
- Jestem tu i nigdzie się nie ruszę... - powiedziałam tamując łzy – Przepraszam... za to co mówiłam... byłam okropna, podczas gdy ty... - słowa plątały mi się niemiłosiernie
- Csii – uspokoił mnie swoim spojrzeniem – myślałaś, że jestem kryminalistą. Byłaś gotowa stanąć po stronie prawa nawet za cenę własnych uczuć. I właśnie w to tobie kocham – odparł po czym kontynuował
- Wiem, że to marne wytłumaczenie, ale to co było pomiędzy mną a Sakurą to tylko praca... nawet nie czułem satysfakcji... była jednak niezastąpionym źródłem informacji... bawiłem się jej uczuciami – zaczął wyjaśniać wiedząc, że to mnie zawsze najbardziej bolało
- To już nie ma znaczenia... - powiedziałam, ale znów mi przerwał i to dość zjawiskowo
- Wyjdziesz za mnie?
- Oświadczasz mi się w takiej chwili!? – aż zamrugałam
- Jesteś zbyt piękna i inteligentna. A ja obecnie jestem trochę niedysponowany. Muszę się więc jakoś zabezpieczyć, by nikt nie sprzątnął mi cię sprzed nosa – powiedział zadziornie
- Jesteś niemożliwy... - zaśmiałam się i dodałam – należę tylko do ciebie... i kocham cię
Te dwa słowa najbardziej go uszczęśliwiły... widziałam to w jego oczach...
Gdy rozmawialiśmy usłyszeliśmy pukanie do drzwi
- Dekashi...- Itachi wszedł do Sali – Sora właśnie się obudziła i pyta o ciebie. Jest na oddziale położniczym. Mamy bratanicę – tu zwrócił się do Sasuke, który ewidentnie się rozpromienił łącznie ze mną.
- Zaraz wracam – ucałowałam Sasuke delikatnie w usta, tak by nie sprawić mu więcej bólu
- Powiedz Sorze, że ma przestać się wydurniać i ma wyzdrowieć szybciej ode mnie – powiedział lekko się uśmiechając
- Ja z nim posiedzę – dodał Itachi, dając mi znak żebym się nie martwiła. Jego stan był dalej nie stabliny, ale musiałam też zobaczyć co z jego siostrą. Nim jednak wyszłam Sasuke zawołał mnie
- Deki
- Tak? – szybko się odwróciłam patrząc na niego z korytarza
- Nie odpowiedziałaś... - z wyczekiwaniem prześwietlał mnie wzrokiem
Zarumieniłam się lekko, wiedząc że Itachi nam się przygląda. Lecz w obecnej chwili przełamałam moje zawstydzenie
- „Tak" – zaakcentowałam posyłając narzeczonemu jeden z moich najpiękniejszych uśmiechów
......................................................
Oddział położniczy znajdował się piętro wyżej. Bardzo szybko odnalazłam salę wskazaną przez Saia, który po usłyszeniu dobrych wieści, pojechał pomóc sprzątać nieogarniętemu Akatsuki
Przy łóżku mojej przyjaciółki siedział już Takumi i z troską głaskał ją po głowie
- Nieźle nas nastraszyłaś – powiedziałam siadając po drugiej stronie i uśmiechając się do niej
- Co z moim bratem? – zapytała najwidoczniej Takumi nakreślił jej już sytuaje, co było kolejną lekkomyślnością. Przecież od nadmiaru informacji mogło się jej pogorszyć. Z drugiej strony Takumi jeśli chodziło o Sorę rzadko kiedy myślał racjonalnie.
- Ma się dobrze i kazał ci wyzdrowieć szybciej od niego –
- Kretyn – skwitowała tylko z bladym uśmiechem
- Masz córeczkę... - powiedziałam po chwili
- Jest ładna? – pytanie to uwidoczniło próżność rodu Uchichów...
- Jeszcze jej nie widziałam, ale na pewno... - odparłam lekko rozbawiona
- Emiko... będzie miała na imię Emiko... - powiedziała, a mi przypomniało się, że tak chciał nazwać córkę, Kakashi
- Dobrze skarbie... - odparłam miękko
- Chce mi się strasznie spać...
- To leki... odpoczywaj Soruś – dodałam, gdy akurat lekarz przyszedł dać nam znak byśmy wyszli
- Ja zostaje – powiedział twardo Takumi, łapiąc ją za rękę i groźnie patrząc na lekarza
- Proszę Pana, pacjentka teraz potrzebuje odpoczynku... ale córka potrzebuje pana bardziej – nim zdążyłam wyjaśnić sytuacje Takumi odparł
- Proszę mi pozwolić zostać... do naszej córki pójdę później... - gdy powiedział „Naszej", aż miękko zrobiło mi się na sercu. Sora znalazła nie tylko miejsce na ziemi, ale idealnego ojca dla swojego maleństwa
- Proszę mu pozwolić... bardzo to przeżył – spojrzałam swoim błagalnym wzrokiem na lekarza, który westchnął tylko i odszedł. Zostawiając cudowny obrazek na oddziale położniczym, skierowałam swoje kroki piętro niżej.
Wreszcie stres ze mnie schodził i zmęczenie dawało się we znaki, jednak czułam się szczęśliwa... szczęśliwa, że jednak coś się układa w tym cholernym życiu.
Gdy jednak zobaczyłam jak nad salą 223 w której leżał Sasuke, pali się czerwona dioda sygnalizując alarm, całe szczęście prysło. Pobiegłam ile sił w nogach chcąc wejść do jego Sali, jednak nie było to możliwe. W środku biegała wokół niego masa lekarzy.
- Co się stało!!!? – wrzasnęłam do Itachiego, którego wygoniono z pomieszczenia
- Lekarz mówił, że musiały pęknąć szwy. Nagle nie mógł złapać tchu i zrobił się... - nie dokończył bo lekarz, krzyknął :
Nie oddycha! Podajcie wózek wstrząsowy!
Patrzyłam na to wszystko ze strachem
- 300! - powtórzył lekarz patrząc na monitor pokazujący tętno, które dalej się nie pojawiło
- 400! – rozkazał, a ja spięłam wszystkie mięśnie
Łzy przesłaniały mi widok, jednak doskonale zadawałam sobie sprawę, że nawet po kolejnych dawkach elektrowstrząsów, jego serce nie zaczęło bić
- Czas zgonu 20: 36 – usłyszałam głos lekarza, odkładającego łyżki defibrujące
Mój własny krzyk rozpaczy dochodził do mnie z oddali, a Trzymający mnie Itachi nie pozwolił bym po raz ostatni dotknęła jego jeszcze ciepłej dłoni...
Jestem przygotowana na to, że chcecie mnie dobić... wiem... jestem okropna jednak nie mogłam się powstrzymać... Nie wiem czy następny rozdział będzie ostatni czy rozłożę go na 2.... Co do Q&A pojawi się przy następnym rozdziale, bo pytania ciągle dochodzą ^^
Mimo wszystko ja Was Kocham!
Wasza/Twoja
Juri
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro