Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16

a/n miałam chyba pisać epilog ale jednak wyszedł dalszy ciąg, ups

Kiedy otwarłem swoje ciężkie powieki, jasne światło podrażniło moje oczy i natychmiastowo je zamknąłem. Byłem całkowicie zdezorientowany i ospały, przez co nie mogłem połączyć żadnych faktów. Dopiero nagły krzyk, nawoływanie i zbliżające się kroki rozbudziły mnie bardziej.

- Boże, Yoongi! - Głos Noony podrażnił moje uszy, jednak nie tym byłem teraz przejęty.

Po otworzeniu ponownie oczu, dostrzegłem lekarzy i pielęgniarki zebranych wokół mnie. Jeden mężczyzna poświęcił latarką po moich oczach, inny zaczął sprawdzać puls i kilka innych rzeczy, na które przestałem zwracać uwagę. Nie to mnie teraz niepokoiło.

Przeżyłem. Nie udało mi się.

- Jak się czujesz? - Pielęgniarka podeszła do mnie, patrząc z zatroskaniem w moje oczy. - Czujesz się jakoś dziwnie?

- Co ja tu robię? - Podniosłem się do siadu, upadając po chwili z powrotem na poduszki przez zawrót głowy.

- Nie podnoś się tak nagle, jesteś osłabiony. - Pielęgniarka obserwowała mnie uważnie. - Musisz dojść do siebie...

- Byłeś w śpiączce dwa tygodnie. - Moja siostra wtrąciła się, siadając tuż przy mojej osobie. - Siedziałyśmy z mamą przy Tobie każdego dnia...

Dziewczyna złapała mnie za dłoń, którą od razu cofnąłem. Jeszcze bardziej posmutniała, a we mnie zaczęła wzbierać się złość. Wyrwałem kroplówkę, odłączyłem pospiesznie jakieś kabelki, które były do mnie przyczepione i próbowałem wstać o własnych siłach z łóżka. Dwie pielęgniarki do mnie podeszły, łapiąc za moje ramiona i sadzając siłą na twardym materacu.

- D-Dlaczego mnie ratowałyście?! - Krzyknąłem w stronę siostry, która stała osłupiała. - Odebrałyście mi Jimina i macie jeszcze czelność decydować za mnie o moim życiu?!

Zawroty głowy były coraz to silniejsze, a moje ciało zbyt słabe, aby postawić się starszym kobietom, które wcale takie silne nie były. W końcu zawołały trzecią osobę, lekarza, który wręcz przytwierdził mnie do łóżka. Ciemnowłosa pielęgniarka ulotniła się z pomieszczenia, a druga wyprowadziła moją zapłakaną siostrę.

Później wszystko działo się bardzo szybko. Założono mi jakieś pasy na nadgarstki i kostki, dopóki się nie uspokoję. Ręka, z której wyrwałem wenflon, została wytarta z krwi i zawinięta bandażem.

Poddałem się z robieniem szumu, cała furia odeszła tak szybko jak przyszła. Teraz leżałem po prostu uziemiony i łkałem cicho, patrząc w górę.

Nawet zabić się nie potrafiłem.

Nikt mnie nie rozumiał. Nie próbowali nawet zrozumieć. Po prostu mówili, że Park jest zły, a ja mam żyć i tyle. Nie pytali czego bym chciał, co by mnie uszczęśliwiło, bo myśleli, że wiedzą lepiej ode mnie samego. Chcieli abym zaczął zaczął się uśmiechać, jeść, rozmawiać z ludźmi i być taki jak kiedyś.

Nikt nie rozumiał, że zniszczeni ludzie nie potrafią być już szczęśliwi. Że nie widzą pozytywów w swoim istnieniu, kiedy całe ich życie lgnie w gruzach.

Coraz bardziej i bardziej.

Zagłębiają się w swoim smutku i nie chcą niczego poza śmiercią, która ma uwolnić ich od piekła zwanym życiem.

Powoli zacząłem się uspokajać i robić szybko senny. Byłem dwa tygodnie w śpiączce i dalej brakowało mi snu. Przez uwierające pasy było mi trudno ułożyć się jakoś wygodnie, jednak mimo wszystko zmęczenie wygrywało ze wszystkimi przeciw. Przymknąłem powieki, niemalże od razu oddając się w objecia Morfeusza. Ostatnią myślą, jaka pojawiła się w mojej głowie przed zaśnięciem był czerwonowłosy.

***

Nie mam pojęcia, która była godzina, gdy się obudziłem. W sali nie miałem żadnego zegara, jednak za oknem robił się już wieczór. Cicho westchnąłem, powoli przecierając oczy i obróciłem się na bok. Dopiero w pewnej chwili dotarło do mnie, że nie jestem przypięty do żadnych pasów i poderwałem się delikatnie do siadu z zaskoczenia.

- Spokojnie. - Wzdrygnąłem się, słysząc, że nie jestem tutaj sam. Dopiero po chwili dostrzegłem mężczyznę na krześle. - Bo znowu Cię zapną.

- Taehyung? - Usiadłem wygodniej, obserwując z niedowierzaniem chłopaka, który opierał się o ścianę przy drzwiach.

- No cześć, mały. - Posłał mi ciepły uśmiech, poprawiając swoje włosy.

W ciągu chwili starszy znalazł się przy mnie i usiadł na skrawku łóżka. Odruchowo go przytuliłem, ciesząc się i jednocześnie niedowierzając w tą wizytę. Odwzajemnił tę czułość, przeczesując jednocześnie moje włosy palcami. Cicho mruknąłem na ten drobiazg, bo naprawdę brakowało mi bliskości kogoś zaufanego. Sam Kim to najwidoczniej zauważył, drugą dłonią głaszcząc moje plecy i cicho się zaśmiał.

- Co Cię tak bawi, Tae?

- Jesteś po prostu uroczy i odzwyczaiłem się od tego. - Chłopak obdarował mnie kolejnym uśmiechem.

Odwzajemniłem gest i odsunąłem się delikatnie by móc lepiej przyjrzeć się starszemu. Taehyung chwycił palcami moją brodę, powoli przysuwając twarz bliżej tej swojej i złożył pocałunek na moich ustach.

- Wszystko będzie dobrze, Yoongiś. Tylko nic głupiego już nie rób, nie możemy Cię stracić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro