🌹Mozart, kawa i list🌹
Śniadanie zdecydowanie dla wielu ludzi jest najważniejszym posiłkiem dnia. No ale nie w Hiszpanii. Tutaj zdrowe i pożywne śniadanie to coś naprawdę rzadko spotykanego. Włochowi jak najbardziej ten zwyczaj odpowiadał. Wręcz nałogowo go kultywował. Tak więc siedział spokojnie w salonie na sofie ze scenariuszem w dłoni i kawą, czarną odpowiednio mocną espresso na stoliku. Zapewne siedziałby tak dalej i narzekał na Mozarta, ale usłyszał dzwonek do drzwi. Skutkiem czego było nie nic innego niż przeniesienie swojej nienawiści do postaci Dona Giovanniego, na osobę, która postanowiła oderwać go od scenariusza. Wstał i ruszył w kierunku drzwi rzucając po drodze wiązankę włoskich przekleństw, które bez znajomości tego śpiewnego języka, brzmiały naprawdę poetycko.
- Jeśli za tymi drzwiami znowu będzie jakiś idiota albo kolejna, napalona na nie wiadomo co, lala, to kurwa skoczę z pierdolonego Puente de la Puerta de Europa. - Westchnął z nieukrywaną irytacją, po czym otworzył drzwi.
Spojrzał przed siebie ze zmęczeniem, żeby, na wszelki wypadek, przekazać niewerbalnie niechcianemu gościowi, że jest tu zdecydowanie niemile widziany. Olbrzymim zaskoczeniem było, gdy zauważył, że po drugiej stronie drzwi nikogo nie ma. Stanął w progu ze zdumieniem. Rozejrzał się na boki. Nie było żywej duszy. Przez chwilę zastanawiał się, czy się nie przesłyszał. Zdecydowanie był przemęczony ostatnimi czasy. Jednak gdy zrobił krok naprzód, poczuł pod stopą ukłucie. Ugryzł się w język, powstrzymując przekleństwa. Przecież mieszkały tu też osoby w podeszłym wieku. Nie miał zamiaru ich do siebie zrażać. Szczególnie kochanej Dolores, która była mu jak matka.
Westchnął. Schylił się i podniósł leżącą pod drzwiami czerwoną różę i kopertę w kolorze kości słoniowej. Przez myśl przeszło mu tylko: "Todas las rosas son blancas, tan blancas como mi pena". Zamknął drzwi i opierając się o nie z westchnięciem zsunął się na podłogę.
- Uspokój się. Wszystko jest przecież dobrze. Ta głupia róża to jakiś żart. - Włoch zamknął oczy, starając się unormować oddech. - Nawet nie jest biała. Czemu w ogóle o tym pomyślałeś? Jesteś idiotą nie mniejszym niż Don Giovanni. Zajmij się lepiej dalszym studiowaniem Mozarta, bo polegniesz na premierze.
I tak powrócił do salonu. Odłożył kwiat z kartą na stolik koło niedopitego, zimnego już espresso. Sięgnął po stojącą obok niego szklankę z wodą i rzucone tam trochę niedbale nuty. Zajął się ich dokładnym odczytywaniem. Owszem, znał doskonale zarówno tekst jak i melodię, ale uwielbiał sobie to wszystko na spokojnie składać w jedną całość, tworzyć swoją wizję. Kreować postać, dobierać do niej odpowiednie emocje, uczucia i charakterystyczne cechy w zachowaniu, które odróżniłyby ją od pozostałych. Jak tkaczka dobierająca nici do nowego gobelinu, starał się stworzyć realną postać.
Jednak ciągle spokoju nie dawała mu jeszcze nie otwarta koperta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro