Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

his arms

Tylko w jego ramionach czuła się tak dobrze. Były czułe, uspokajające. Pomagały jej w cierpieniu i ukojeniu bólu. Nawet tego, który niegdyś był nie do pokonania. Dziewczyna miała wrażenie, że jej koszmary uciekały będąc w pobliżu jej ukochanego. Gdy Kapitan ją otulał wiedziała, że nic jej nie zagraża. Jakby całe zło świata znikało, a zostawała tylko ich dwójka. Płacz powoli cichł, oddech zwalniał, aż w końcu cisza w pomieszczeniu stawała się tak przyjemna. Słyszeli i czuli bicie swoich serc. Za każdym razem jego organ bił wolno, jakby trzymając się określonego rytmu, podczas gdy ten w jej ciele nie potrafił znaleźć mniej śpiesznego tempa.

Wanda, która sądziła, że nigdy już nie zazna spokoju właśnie w takich chwilach rozumiała, że była w błędzie. Z nim obok nawet szalejący huragan zdawał się niczym lekki deszcz muskający skórę. Jego błękitne oczy patrzyły na nią z czułością – uczuciem czystym, naturalnym i tak ludzkim. Wiedziała, że może na nim polegać w każdej sytuacji. Wysłucha jej,  nie ważne czy będzie mówiła o kolejnym koszmarze czy o tym jak piękny zachód słońca udało jej się wczoraj ujrzeć.

Uśmiechał się wtedy, a uśmiech ten Wanda traktowała jako największy skarb. Dzięki niemu spała spokojniej, myślała o nim, by poczuć się lepiej i robiła wiele by widzieć go jak najczęściej. Dziewczyna czuła, że Kapitan tego rodzaju uśmiechem obdarza tylko ją. Nawet po tym jak wyznał jej swoje uczucia, były momenty, w których nie mogła uwierzyć, że ten okrutny świat postanowił ten pierwszy raz podarować jej coś tak wyjątkowego. Coś co nie wiąże się z żalem, bólem czy śmiercią, a z ciepłem, dobrem i miłością. Piękną, niezwykle silną miłością.

Na początku było trudniej. Każda misja, zlecenie okazywało się groźniejsze kiedy serce martwiło się o zdrowie i życie drugiej osoby. Było gotowe zrobić wszystko by chronić, ale nie koniecznie samo siebie. Ważniejsza była dla niego tamta postać, na której bliskość cieszyło się i skakało w piersi. Zdarzały się nawet misje, na które musieli iść w pojedynkę. Częściej tym, który to robił był Steve. Wanda martwiła się o niego zawsze. Nie ważne gdzie by nie był i o jakiej porze, bała się, gdy nie było go w pobliżu. Jeśli nie wracał na noc nie potrafiła zasnąć, więc czekała na kanapie w salonie.

Choć niektóre osoby z drużyny, które jak ona nie ruszyły z Kapitanem starały się ją wtedy przekonać, że powinna się położyć, nie dawała za wygraną. Siedziała na swoim miejscu, bawiąc się nerwowo palcami. Często czuła w nich mrowienie. Jakby chciały jej pokazać, że ma w sobie na tyle mocy, by wstać i znaleźć ukochanego. Rzecz jasna nigdy nie sprawdziła czy mają rację. Jej oczy mniej więcej co dwie minuty zerkały na zegar wiszący na ścianie. 1:08. 1:10. 1:12. Przy 2:54 zaczynała powoli czuć jak mimowolnie opada głową na poduszki. 3:06 widziana już jakby przez mgłę wywołała przeciągłe ziewnięcie.

W końcu o 3:14 nie mogąc w to do końca uwierzyć, usłyszała dźwięk wstukiwanego kodu do otwierania drzwi.

- Trzymaj się Sam, do zobaczenia przy śniadaniu. – jego niski głos rozległ się w środku pomieszczenia.

Dziewczyna trochę niemrawo przetarła oczy. Gdy widziany obraz znów zaczynał zyskiwać ostrość, wstała i robiąc kilka kroków po szarym, puszystym dywanie spotkała jego czułe spojrzenie.

- Wanda? Kochanie, czemu jeszcze nie śpisz? – zapytał zmartwiony, po czym szybko objął ją w pasie.

- Nie umiałabym zasnąć bez ciebie. – wyszeptała, wtulając głowę w jego klatkę piersiową.

Kapitan wziął ją delikatnie na ręce upominając, że powinna chociaż założyć cieplejsze skarpetki i udał się z dziewczyną do sypialni. Ułożył ją na wygodnym łóżku, przykrył kocem i ucałował w czoło.

- Możesz już spać, jestem tu. – dodał na koniec, ponownie obejmując ją ramionami.

Leżeli wtuleni w siebie, czując bicie swoich serc, słysząc spokojne oddechy i chłonąc swoje wzajemne ciepło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro