serial slapper
-Nikt cię nie ostrzegł, że w Nowym Jorku jest burza, kolego?
No dobrze, może Magnus miał na sobie jedynie zapinaną, burgundową koszulę bez marynarki oraz beżowe spodnie podtrzymywane skórzanym paskiem, który wręcz krzyczał „lato". Kiedy opuszczał Londyn tego ranka, było niezwykle ciepło jak na wrzesień, a Magnus nienawidził pocić się podczas podróży, musiał ponieść tego konsekwencje. Nie pomyślał o tym, aby sprawdzić pogodę w Nowym Jorku, zanim wystartowali. Był więc ubrany nieodpowiednio do temperatury, czego nie omieszkał się wspomnieć taksówkarz. Mimo wszystko nie obchodziło go to.
Spoglądając przez okno samochodu, kiedy jechali przez miasto, jedyną rzeczą, na której mógł się skupić, było to, jak bardzo tęsknił za Nowym Jorkiem. Nie wiedział, ile czasu minęło od wylądowania, położenia stopy na ziemi i zrozumienia, że nareszcie jest w domu.
Minęło pięć lat, od kiedy był w Nowym Jorku po raz ostatni i było to niczym powrót do starego przyjaciela: znajome i przyjemne.
-Skąd jesteś? -zapytał kierowca, kiedy nie odpowiedział na pierwsze pytanie.
-Stąd -odparł Magnus. -Ale nie było mnie trochę czasu.
-Och, nie ma to, jak w domu -mruknął mężczyzna ze szczerym uśmieszkiem. -Gdzie byłeś?
-W Azji, Europie, Afryce, Peru... Tu i tam -powiedział, wzruszając ramionami. -To było coś na wzór podróży dookoła świata.
Mężczyzna pokiwał głową w zamyśleniu, zainteresowany. Magnus mógłby opowiadać godzinami o tych wszystkich niesamowitych miejscach, które odwiedził, wszystkich niezwykłych ludziach, których poznał, cudownym jedzeniu, którego spróbował. Jednak teraz wszystko, czego chciał to wrócić do domu, wziąć prysznic i spędzić czas z rodziną. Zastanawiał się, czy nadal będzie czuł się jak w domu po tak długiej nieobecności.
To było dziwne, pięć lat później, uświadomić sobie, że mieszkanie Luke'a nadal jest domem tak, jakby go nie było tylko tydzień. Pierwszą rzeczą, która go uderzyła, kiedy otworzył drzwi, był zapach starych książek. Następną był głos Clary dobiegający do jego uszu z salonu. Uśmiechnął się do siebie, stawiając swój bagaż na podłodze, jak najciszej potrafił, po czym ruszył szybko, cicho, jakby się skradał, żeby zrobić im niespodziankę. Zatrzymał się, kiedy usłyszał swoje imię. Zmarszczył brwi.
-Co, jeśli zmienił zdanie? -zapytała głośno Clary z prawdziwym lękiem w głosie, co sprawiło, że Magnus zmarszczył brwi. -Co, jeśli nie wróci do domu?
Luke był tym, który się odezwał. Jego delikatny, troskliwy ton wypełniający pomieszczenie był jak uderzenie. -Oczywiście, że wraca do domu Clary.
-Clary, Magnus jest idiotą, ale jest również honorowy. Jeśli powiedział, że wróci, to na pewno się zjawi -odezwał się głos, który Magnus zidentyfikował jako ten należący do Raphaela.
-Wiem, wiem, ale powinien już zadzwonić! -zaprotestowała Clary. -Miał zadzwonić jak tylko wyląduje.
-Przysięgam na Boga Clary, jeśli nie przestaniesz panikować, przykleję cię do ściany -kolejny głos warknął niezwykle zirytowany, Magnus niemalże od razu poznał akcent Simona.
Zrobił krok, gotowy, aby wszystkich zaskoczyć, ale nikt nie zauważył jego obecności w progu, więc stał z uśmieszkiem, czekając, aż ktoś go zauważy. Nie zauważyli. Magnus uznał to za niezwykle zabawne.
Luke i Jocelyn siedzieli na kanapie, ich ciała były zbliżone do siebie, podczas gdy Clary kiwała się w przód i tył, gryząc przy tym paznokcie. Obok niej siedział Simon, który przyglądał się przyjaciółce z rozpaczą, zupełnie jakby nie wiedział, co mogłoby ją uspokoić. Ramię w ramię z Simonem i podobnym do niego wyrazem twarzy, siedział Raphael, którego włosy zaczesane były zaczesane do tyłu, jego czarne oczy lśniły zmartwieniem, czułością i irytacją, ponieważ nie byłby sobą, gdyby chociaż odrobinę nie był zirytowany koniecznością przebywania w tym miejscu.
-Chciałabym, tylko żeby był punktualny -westchnęła Clary.
-Punktualność nigdy nie była mocną stroną Magnusa -mruknęła Jocelyn z uśmiechem i było naprawdę wiele za tym uśmieszkiem, dostrzegł w nim czułość, który widniał na jej twarzy tylko, kiedy rozmawiała o Clary lub Simonie. To napełniło jego serce niezwykłym ciepłem.
-Och, ale mam wiele innych zniewalających cech, aby to zrekompensować -powiedział w końcu z rozbawionym głosem.
Pięć głów momentalnie odwróciło się w jego stronę.
Magnus zawsze lubił robić wejście i to nie miało się zmienić w najbliższej przyszłości. Raphael i Ragnor zwykle przewracali na to oczami, więc to było miłe mieć trochę wrażliwszą publiczność. Cisza nie trwała zbyt długo, ale była wystarczająca, aby docenić jego nowe ja. Tuż po tym Clary rzuciła się prosto w jego ramiona.
-Magnus! -wrzasnęła chwilę po tym, jak jej zdumienie minęło.
Przebiegła przez cały pokój, żeby go uściskać. Przycisnęła go do siebie mocno, jakby bała się, że zniknie, jeśli choć trochę poluzuje uścisk. Magnus trzymał ją spokojnie, jego dłonie oplatały jej talię. Nie widział jej przez dwa lata, od czasu, kiedy odwiedziła go w Paryżu razem z Simonem. Strasznie za nią tęsknił.
Nie był świadomy tego, jak czas szybko zleciał. Kiedy opuszczał Nowy Jork, Clary miała osiemnaście lat, ledwo skończyła szkołę. Teraz miała kończyć szkołę ponownie, ale tym razem artystyczną. Czas przeleciał jak mrugnięcie okiem, Magnus poczuł te pięć lat, kiedy puścił Clary i skierował się do Jocelyn i Luke'a, którzy też chcieli się przywitać. Uśmiechnęli się do niego, co momentalnie odwzajemnił. Całe jego serce wypełniło się radością na widok bliskich. Kiedy wyswobodził się z miażdżącego kości uścisku Luke'a, jego oczy odszukały Simona, który stał kilka kroków dalej.
-Sherwin! -zawołał szczęśliwy. -Dobrze cię znów widzieć.
Simon przewrócił oczami i prychnął, podchodząc, aby go przytulić.
-Wyjechałeś na pięć lat i nawet nie pamiętasz mojego imienia? -parsknął, delikatnie klepiąc go po plecach. -Miło cię widzieć, tęskniłem.
-Tak, tak, oczywiście, ja też tęskniłem Sherwin.
Ton był nonszalancki, ale sprzeczny z ich szczęśliwymi uśmiechami. Magnus odwrócił się do ostatniej osoby w pomieszczeniu. Raphael zrobił krok w jego kierunku i uścisnął jego dłoń, jak zwykle będąc najpowściągliwszym. Magnus spojrzał na niego, przyciągając go za rękę do uścisku.
-Jaki jest cel w posiadaniu telefonu komórkowego, jeśli nie potrafiłeś zadzwonić, żeby przyjechać po ciebie na lotnisko? -zapytał Raphael z uśmieszkiem.
-Miałbym stracić okazję, aby zrobić spektakularne wejście? -odpowiedział rozbawiony Magnus/ -Gdzie w tym zabawa?
Raphael przewrócił oczami na te słowa. -Nikt ci nie powiedział, że jest zimno? Co ty w ogóle masz na sobie?
-Cicho, Raphael. -Magnus odrzucił uwagę mężczyzny. -W Londynie było ciepło. A teraz byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł wziąć prysznic, potem porozmawiamy.
-Znasz dom -odpowiedział miło Luke, z małym uśmiechem igrającym na ustach.
Magnus potwierdził skinieniem głowy i wyszedł do łazienki. Znał to miejsce. Przecież wychował się w tym mieszkaniu.
Luke i jego ojciec byli przyjaciółmi przez lata. Od pierwszego dnia, kiedy zostali współlokatorami na studiach do momentu, gdy jego ojciec zmarł wiele lat temu. Luke był jego ojcem chrzestnym i najbliższą osobą, którą znał. Jego matka porzuciła ich, kiedy się urodził, więc gdy jego ojciec zmarł na raka, Luke adoptował Magnusa i opiekował się nim, najlepiej jak potrafił. Teraz Magnus był dorosłym mężczyzna, jednak Luke nadal spoglądał na niego, jak na osierocone dziecko, które przygarnął. Magnus często zastanawiał się, jak bardzo jest mu ciężko widzieć takie podobieństwo do ojca dzień w dzień. Był do niego podobny, jednak nie w kwestii wyglądu było to najbardziej uderzające. Wiedział, że z charakteru był zupełnie jak jego ojciec: w swojej ekscentryczności czy troskliwym sercu. Nawet jeśli wspomnienia z nim związane były już lekko zamazane, bo był przecież tak młody, gdy ten odszedł, Magnus nadal pamiętał swojego tatę wystarczająco, aby być świadomym tego wszystkiego.
Luke ożenił się z Jocelyn, która była miłością z dzieciństwa. Magnus miał wtedy dziewięć lat. Razem z nią pojawiła się Clary, która była wtedy czterolatką, a razem z Clary przyszedł również Simon - chłopak z przedszkola, którego praktycznie chciała adoptować. To była dziwna rodzina, jednak Magnus nie zamieniłby jej na żadną inną.
Wziął prysznic, zmienił strój, z niezadowoleniem odkładając letnie ubrania, aby znaleźć coś cieplejszego, zanim wróci do salonu. Był on połączony z kuchnią, w której Jocelyn i Luke poruszali się płynnie, krojąc warzywa i mieszając sos spokojnym rytmem, co pokazywało jak przyzwyczajeni byli do wspólnej pracy. Clary siedziała na kanapie z Simonem, pokazując mu zdjęcie na telefonie, które Magnus wysłał jej dwa dni wcześniej. Były to Doki św. Katarzyny skąpane w świetle pierwszych porannych promieni. Raphael siedział naprzeciw gotującej pary, niezauważenie kradnąc jedzenie, kiedy nie patrzyli.
-Więc -zaczął Magnus, składając ręce i spoglądając na Jocelyn oraz Luke'a -gdzie dokładnie jest to moje mieszkanie?
Kiedy ogłosił, że nareszcie, po pięciu latach, wraca do domu, Luke był niezwykle szczęśliwy, ale nie było to porównywalne do radości Jocelyn i Clary, które zaczęły robić plany, co takiego zrobić w mieszkaniu, aby poczuł się komfortowo. Były nieco rozczarowane, kiedy powiedział im, że chciałbym mieć własne mieszkanie, ponieważ jako dwudziestoośmioletni mężczyzna, potrzebował niezależności. Więc Jocelyn i Clary rzuciły się w wir poszukiwań idealnego miejsca, odmawiając powiedzenia Magnusowi czegokolwiek, więc musiał im zaufać. Wysłał im pieniądze, a one zajęły się całą resztą. Wiedział, że pokocha nowe mieszkanie, chociażby dlatego, że to one je wybrały. Jednak był pewien, że będzie idealne. Jednakże nadal był podekscytowany poznaniem nowego miejsca.
Clary zaśmiała się wesoło, kręcąc głową na niego, jakby był słabym żartem. Zbliżyła się do niego i złapała za ramię.
-Tęskniłam za tobą -powiedziała, jej oczy błyszczały wesoło.
-Ja za tobą też, biszkopciku.
Tęsknota za Nowym Jorkiem był niczym w porównaniu z tą tęsknotą za nimi.
.
Alexander Lightwood czasem marzył, żeby wymienić swoje rodzeństwo na takie bardziej wspierające i szczere. Kiedy kupił mieszkanie na Brooklynie. Nareszcie wyniósł się od rodziców, oni zaoferowali pomoc w przenoszeniu jego rzeczy. Powinien przewidzieć, co tak naprawdę to oznaczało.
Oznaczało to, że oboje po prostu dąsali się, że w ogóle się wyprowadza czy nie pomagali mu z tymi wszystkimi pudłami. Isabelle siedziała na kanapie w salonie, przyglądając się swoim paznokciom w najbardziej nonszalancki sposób, na jaki było ją stać i komentowała kapryśnie braci, podczas gdy Jace i on nosili pudła. Jace przynajmniej pomagał z tymi wszystkimi pudłami, ale marszczył brwi od momentu, kiedy opuścili dom rodziców. Jego blond włosy ledwo ukrywały tę niezwykłą złość w jego złotych oczach.
-Dlaczego masz tyle książek? -warknął Jace, padając na kanapę obok Isabelle. Jego włosy przykleiły się do jego spoconego czoła.
-Jeszcze nie skończyliśmy -poinformował go Alec, ale sam wykorzystał sytuację, aby wypić całą butelkę wody.
On również był spocony, a jego ciemne włosy były w kompletnym nieładzie, odstając w każdym możliwym kierunku.
-Robię sobie przerwę szefie -mruknął w odpowiedzi Jace.
Alec przewrócił oczami, mamrotając coś, co brzmiało jak "leniwe dupki", po czym poszedł z powrotem do windy. Jego samochód był zaparkowany na ulicy zaraz obok vana jego rodziców, który pożyczył na dzień przeprowadzki. Bagażnik był otwarty, aby szybciej można było wyjmować z niego rzeczy. Wziął pudło i wrócił do budynku. Jace i Isabelle nie ruszyli się nawet o milimetr, więc położył swoje rzeczy na podłodze, po czym spojrzał na nich zirytowany.
-Dobra, jeśli nie zamierzacie pomóc, proszę, zacznijcie gotować. Jestem głodny, a to prawie pora na lunch.
-Już zamówiłem pizzę -odparła Isabelle z uśmiechem.
-Mądra decyzja. Nie chcielibyśmy być wystawieni na testowanie twoich potraw -mruknął Jace.
Chłopak rozłożył się na kanapie i położył nogi na nowym stoliku kawowym. Alec posłał mu wymowne spojrzenie, ale Jace nie wydawał się tym przejmować.
-No dobra -westchnął wreszcie, podnosząc się z kanapy -pójdę z tobą.
-To był powód, dla którego się tutaj zjawiłeś -warknął Alec, wychodząc z mieszkania po raz kolejny.
-Nie, przyszedłem, ponieważ powiedziałeś, że kupisz nam po tym piwo -odpowiedział Jace swoim głosem przepełnionym sarkazmem. -I przez piwo, mam na myśli dziesięć.
-Kiedy skończymy -powiedział Alec, przewracając zirytowany oczami. -Przestań jęczeć.
-Powiedział najbardziej jęczący facet w historii -rzucił Jace, po czym zmierzwił już i tak rozwalone włosy brata.
Alec zaprotestował, odruchowo zasłaniając się ręką.
-Nienawidzę cię -powiedział, wchodząc do windy po raz kolejny.
-Wcale nie -odparł szczęśliwy Jace.
.
Magnus czuł się dużo lepiej po przespanej nocy. Strefa czasowa między Londynem a Nowym Jorkiem złamała go, kiedy opowiadał jedną z wielu jego przygód w Peru. Jego oczy same się zamykały. Nawet burza nie była w stanie go obudzić.
Jego pokój był dokładnie taki sam, jak go zostawił. Ściany zapchane były zdjęciami i mapami świata. Uśmiechał się, kiedy widział te miejsca, które zaznaczyłem czerwonym długopisem, kiedy miał siedemnaście lat. Odwiedził wszystkie te miejsca. W jego wnętrzu zrodziło się uczucie spełnienia.
Następnego ranka o dziewiątej trzydzieści obudziła go Clary, tłumacząc to tym, iż zmęczenie spowodowane różnicą czasu będzie jeszcze gorsze niż wcześniej, jeśli będzie tak długo spał. Był trochę grymaśny, kiedy wstawał z łóżka z gracją, na jaką pozwalały mu jego zmęczone kończyny.
Plan na dzień był prosty: Jocelyn i Luke chcieli zjeść z nim lunch, ponieważ później musieli wyjść i wtedy Clary miała zabrać go do jego nowego mieszkania. Więc od razu po zjedzeniu posiłku, oboje wyszli, decydując się na spacer, ponieważ po burzy nie było już ani śladu, a słońce nieśmiało oświetlało Nowy Jork.
Ulice były tak spokojne, na ile możliwe to było w mieście tak ruchliwym jak to. Magnus obejmował ramiona Clary, kiedy szli. Słuchał uważnie o wszystkich zmianach, które nastąpiły podczas jego nieobecności. Wymieniali się mailami co tydzień, więc właściwie wiedział wszystko, ale usłyszeć to wszystko na żywo, zobaczyć zielone oczy, które błyszczały z podekscytowania lub zawziętości w zależności od historii, było dziesięć razy lepsze.
-Jesteśmy na miejscu! -zawołała wesoło, kiedy zatrzymali się wprost nowego budynku, mieszczącego się w samym sercu Brooklynu.
Simon i Raphael czekali na nich dość długo, oczywiście, jeśli brać pod uwagę ich postawę. Simon wymachiwał swoimi rękoma, jego okulary zsuwały się z jego nosa, a Raphael wyglądał, jakby chciał być gdziekolwiek tylko nie tutaj. Magnus podejrzewał, że była to prawda.
-Zakochańce -zaćwierkał, kiedy zatrzymali się przy nich -dość z tym publicznym okazywaniem uczuć.
Raphael przewrócił na niego oczami i rzucił w niego błyszczący przedmiot, który, całe szczęście, złapał w locie. Magnus uśmiechnął się wesoło w jego stronę, po czym wszedł do środka i kliknął przycisk, aby przywołać windę. Kiedy przyjechała, wszyscy się w niej ścisneli, po czym zobaczył, że Clary wciska piąty przycisk. Podekscytowanie zaczęło przejmować nad nim władzę. Jeśli miał być szczery, na początku trochę obawiał się, gdy Jocelyn i jej córka zadeklarowały, że znajdą mu mieszkanie, ale teraz był po prostu niespokojny, bo winda jechała tak długo. Wiedział, że się nie zawiedzie.
Winda zatrzymała się z delikatnym piknięciem i drzwi otworzyły się na mały korytarz, gdzie mieściły się cztery osobne wejścia do mieszkań. Jedne z drzwi były już otwarte.
-To nowy budynek -powiedziała szybko Clary, aby rozświetlić sytuację. -Skończyli budowę kilka miesięcy temu, więc ludzie nadal się wprowadzają.
Magnus pokiwał w zrozumieniu głową, po czym ruszył w głąb korytarza. Clary odwróciła się, aby stanąć przed drzwiami, posyłając wielki uśmiech. Miał już wkładać klucz do zamka, kiedy głośne głosy dobiegły do niego z prawej strony. Ich mała grupka odwróciła się idealnie zsynchronizowanie.
-Nie mogę uwierzyć, że zjadłeś całą pizzę!
Był to głos kobiety, który brzmiał na wściekły. Magnus już miał się odwracać, kiedy wyszła przez otwarte drzwi. Miała kruczoczarne, długie włosy, które kręciły się lekko oraz bladą, ale bardzo piękną twarz. Jej ciemnobrązowe oczy błyszczały w gniewie. Stała z podbródkiem uniesionym wysoko w złości oraz dumie. Miała na sobie krótką, niebieską sukienkę z dopasowanymi do niej czarnymi rajstopami oraz niezwykle wysokimi szpilkami. Magnus momentalnie uznał ją za świetną osobę.
-Umierałem z głodu! -zaprotestował inny głos, tym razem męski.
Magnus był świadomy, że wszyscy przyglądają się kłótni, ale nie mógł się powstrzymać. To było takie zabawne.
-Alec cię zabije -odpowiedziała kobieta niemal ze złośliwym śmiechem. -Lepiej zamów kolejną.
Usłyszał, jak mężczyzna wzdycha z wnętrza mieszkania, po czym wyszedł do dziewczyny.
-Pójdę po kolejną -mruknął cicho.
Magnus zastanawiał się, czy wszyscy w tym budynku wyglądają równie dobrze, bo jeśli tak to on nie ma z tym żadnego problemu.
Mężczyzna był wyższy od kobiety i bardziej wysportowany. Miał złote blond włosy w całkowitym nieładzie. Jego oczy były prawdopodobnie jasnobrązowe, ale z tego dystansu i w słabym oświetleniu wydawały się niemal złote. Jego prawe ramię pokrywał duży, czarny tatuaż i Magnus wtedy zorientował się, że kobieta, która się kłóciła, miała dokładnie taki sam na swoim ramieniu.
Tak szybko, jak wyszedł na korytarz, Magnus poczuł, że Clary się spięła. Spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, ale ona nie popatrzyła na niego, skupiona całkowicie na kłócącej się parze.
Później wszystko stało się tak szybko, że Magnus totalnie się pogubił.
Kłócąca się para zauważyła, że są obserwowani. Odwrócili się, a blondyn otworzył szeroko usta i jego oczy rozszerzyły się w oczywistym szoku.
-Clary? -zawołał.
Magnus zmarszczył czoło zaskoczony, kiedy drzwi windy otworzyły się z charakterystycznym dźwiękiem i wyszedł z niej niezwykle przystojny mężczyzna, trzymając pudło, które wyglądało na bardzo ciężkie. Blondyn zrobił krok i zmarszczył brwi, kiedy jego złote oczy spotkały ramię Magnusa obejmujące Clary.
-Kto to? -zapytał zaskoczony. W jego tonie była najbardziej oczywista na świecie zazdrość i coś, co brzmiało, jakby został zraniony. To zmusiło Magnusa do skupienia uwagi ponownie na nim, tylko po to, aby zorientować się, że blondyn wskazywał na niego swoim długim palcem.
Clary nie odpowiedziała. Zamiast tego, podeszła do niego i uderzyła go tak mocno, że jego głowa przekręciła się w bok.
-Wow! -zawołał Simon zza pleców Magnusa.
Nawet Raphael wyglądał na szczerze zaskoczonego.
Blondyn odwrócił swoją głowę z powrotem, aby spojrzeć na Clary z szeroko otwartymi oczami, w których widać było szok.
Magnus też był w ogromnym szoku. Kobieta, która wcześniej kłóciła się z mężczyzną, ruszyła, aby do nich dołączyć. Jej postawa pokazywała, że była w stanie stanąć do walki, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
Mężczyzna, który wyszedł z widny, zatrzymał się obok, stawiając pudełko na ziemi. Położył delikatnie dłoń na ramieniu nieznajomego blondyna.
-Jace, jeszcze się nie wprowadziłem, jakim cudem zdążyłeś już wkurzyć moich sąsiadów? -warknął głębokim, gwałtownym głosem, który wysłał niegrzeczne myśli do głowy Magnusa.
Pomimo oczywistych zdarzeń, jego cała uwaga była skupiona na zapierającym dech w piersi nieznajomym. To nie była tak bardzo szczupła, dobrze zbudowana sylwetka, chociaż było to świetnym bonusem, ale te wspaniałe niebieskie oczy i czarne włosy, które zainteresowały Magnusa. Taka kombinacja była zawsze jego największą słabością. Mężczyzna miał na sobie czarny podkoszulek, który dawał wgląd na jego umięśnione ramiona i Magnus złapał się na tym, że się gapi. Na prawym ramieniu miał dokładną replikę tatuażu dwóch pozostałych nieznajomych. Zaczął się zastanawiać, o co z tym chodziło.
Odwrócił głowę w ich stronę z przepraszającą iskierką w jego pięknych oczach i Magnus był w stanie dać mu wszystko, o co poprosi.
-Przepraszam za niego -zaczął spokojnie.
-Jesteś moim bratem, powinieneś mnie wspierać, kiedy ktoś mnie uderzy, a nie wpychać mnie pod autobus! -wyrzucił z oburzeniem Jace.
-Nie wiem, co zrobiłeś, ale jestem pewien, że zasłużyłeś -odpowiedział przystojny nieznajomy, jego głos wypełniony był sarkazmem.
-Zasłużył -potwierdziła Clary z nieposkromioną furią tańczącą w jej oczach.
Jace już chciał się kłócić, kiedy kobieta, z którą sprzeczał się o pizzę, zrobiła krok do przodu, uciszając ręką mężczyznę. Spojrzała swoimi ciemnymi, dzikimi oczami na Clary i Magnus momentalnie stanął prosto, zasłaniając ją opiekuńczo. Nie wydawała się być pod wrażeniem.
-Lubię cię -powiedziała w końcu z uśmieszkiem. -Jestem Isabelle Lightwood, ale możesz mówić do mnie Izzy.
Wyciągnęła dłoń do Clary, aby ją uścisnąć, Magnus musiał zachichotać, ponieważ cała ta sytuacja była całkiem zabawna.
-Clary -odpowiedziała rudowłosa, potrząsając dłonią drugiej kobiety.
-Mieszkasz tutaj? -zapytała Isabelle, posyłając miły uśmiech do reszty ich grupy.
Clary pokręciła przecząco głową, po czym odwróciła się, aby wskazać na Magnusa.
-Nie, mój brat właśnie się tutaj wprowadza -zadeklarowała, akcentując słowa, które sprawiły, że Jace otworzył usta zaskoczony.
-Twój brat? -wyrzucił z siebie. -A-Ale w ogóle nie jesteście podobni.
Magnus zachichotał, przewracając oczami. Nie znał historii, jaka kryła się za znajomością tej dwójki, ale Clary naprawdę powinna zrobić coś z jej gustem w doborze chłopaków.
-Tak, ponieważ ty i twój brat wyglądacie dokładnie tak samo -rzucił z uśmieszkiem, wskazując między ich dwójką.
-Jestem adoptowany -odparł Jace.
Jego policzki zaczynały przybierać rumieńców.
-Cóż, ja też -opowiedział Magnus z uśmiechem. -Spójrz jak wiele nas łączy -dodał sarkastycznie.
Nastąpiła chwila ciszy, kiedy trójka osób zaczęła przyglądać mu się wścibsko, ale Magnus nawet nie mrugnął, patrząc na nich w taki sam sposób.
-Ciebie też lubię -powiedziała w końcu Isabelle radosnym tonem.
-Cóż, dziękuję ci skarbie. Z wzajemnością.
Naprawdę. Magnus od zawsze lubił ludzi z ogniem w sobie, a ona był niczym smok.
Uśmiechnęła się ponownie, zanim odwróciła głowę w stronę Niebieskich Oczu. -Gdzie twoje maniery? Przedstaw się sąsiadowi! -zganiła go.
-Przepraszam -wymamrotał biedny mężczyzna, gapiąc się na Magnusa. -Cz-Cześć. Uhm. Jestem Alec. Alec Lightwood.
To było naprawdę fajne imię, stwierdził w myślach Magnus, które pasuje do bardzo fajnej twarzy.
-Magnus Bane -odparł, niezdolny do utrzymania flirciarskiego tonu. Potrząsnął dłonią mężczyzny.
-Magnus, nie -Clary skarciła go cicho, tak, aby tylko on to usłyszał.
To nie było zależne od niego, że prawdopodobnie gapił się jak idiota i że potrząśnięcie ręki trwało tak długo, ale naprawdę niewiele go to obchodziło, póki Alec wpatrywał się w niego jak zaczarowany tymi swoimi niezwykłymi oczami.
Przewrócił oczami na komentarz siostry, z niechęcią odsuwając się od sąsiada. Alec kiwnął głową w stronę reszty grupy.
-Tak, miło było was wszystkich poznać. Więc mamy zamiar stać na tym korytarzu przez cały dzień? -chrząknął Raphael, będąc jak zwykle promieniem słońca w pochmurne dni. -Ponieważ wolałbym spędzić wieczność na jedzeniu odłamków szkła.
Magnus przewrócił oczami, przesuwając się szybko, aby w końcu włożyć klucz do zamka w drzwiach.
-Proszę bardzo, słońce.
Raphael spojrzał na niego, zanim wszedł do środka. -Nie nazywaj mnie tak.
Magnus prychnął i odwrócił twarz do Lightwoodów. -On mnie kocha -poinformował ich z rozbawionym uśmiechem. -Do zobaczenia później -dodał i mrugnął do Aleca. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy na bladej twarzy mężczyzny pojawił się rumieniec.
-Ale- -zaczął Jace, ale jego głos został zagłuszony, ponieważ Magnus już zamykał drzwi za nim i Clary.
Kiedy byli już w środku, zajęło mu minutę, aby się rozejrzeć. Był na małym korytarzu, gdzie stał drewniany stojak, na którym Simon i Raphael już powiesili swoje kurtki. Pomieszczenie otwierało się na obszerny salon. Chłopcy rozłożyli się na dwóch obitych w skórę kanapach, które stały pośrodku pokoju. Jedna była skierowana w stronę okien, które wpuszczały do pomieszczenia światło, a druga zwrócona była w kierunku płaskiego telewizora, który wisiał na ceglastoczerwonej ścianie, był już włączony na meczu koszykówki i ani Raphael, ani Simon nie zwracali na nich uwagi, pochłonięci oglądaniem. Stolik kawowy pomiędzy nimi wykonany był z mahoniu i Magnus prawie nakrzyczał na Simona za położenie na nim stóp, jednak wiedział, że nie było po co, ponieważ zrobiłby dokładnie to samo chwilę później.
Nie mógł się za bardzo na nich skupić, ponieważ jego uwagę przyciągnął widok francuskich drzwi wzdłuż ściany. Momentalnie je otworzył, wychodząc na balkon. Clary wyszła tuż za nim z delikatnym uśmiechem na twarzy, była szczęśliwa widząc, jak zachwycał się mieszkaniem, które ostrożnie wybrała.
Magnus zawsze kochał Nowy Jork. Było to miasto, w którym dorastał i było w nim coś pociągającego, ale to nie wszystko. Coś było w tym, że miasto ciągle trwało w ruchu, zmieniało się, było mieszanką nowoczesności i zabytków, tworzyło to unikalną atmosferę, której Magnus nie znalazł w żadnym z licznych miejsc, które odwiedził. Nowy Jork był niepowtarzalny i w jego oczach idealnie do niego pasujący. Więc to było niesamowite szczęście dla niego, aby mieć za oknem taki piękny widok.
Balkon wychodził na East Rover. W oddali dostrzegł cudowną architekturę Nowego Jorku, idealną mieszankę historycznych zabytków, wspaniałych drapaczy chmur i oślepiających budynków. Zapierało to dech w piersi. Złapał się, nie po raz pierwszy, na byciu uradowanym tym, że postanowił wrócić do domu. Pomyślał, że nigdy więcej nie chciałby stąd wyjeżdżać.
-Więc co myślisz? -zapytała zainteresowana Clary z oszałamiającym uśmiechem rozświetlającym jej twarz.
Magnus odwrócił się do niej, jednak nie mógł wydusić słowa. Uśmiechnął się najbardziej szczerze, troskliwie i szczęśliwie jak potrafił. Objął ją ramionami i złożył pocałunek na czubku jej głowy.
-Jest idealnie -wymamrotał w jej włosy.
Reszta mieszkania była równie piękna, co główne pomieszczenie. Nowoczesna kuchnia była odseparowana od salonu długim barem i dwoma metalowymi kolumnami, które stwarzały piękną równowagę między praktycznością a stylem i Magnus całkowicie to uwielbiał. Obok kuchni, był długi korytarz prowadzący do trzech sypialni i jednej wielkiej łazienki.
Jego sypialnia była oczywiście największa. Była skąpana w świetle wpadającym przez okno dachowe i kolejne na ścianie obok drzwi, które prowadziły do mniejszej łazienki. Prawie zwariował ze szczęścia, kiedy otworzył drzwi obok ogromnego łóżka, zobaczył garderobę, która była wypełniona ubraniami, które zostawił jeszcze zanim wyjechał pięć lat temu. Clary zaśmiała się głośno na jego podekscytowanie, wywracając przy tym oczami.
-Wiedziałam, że to pomieszczenie będzie twoim ulubionym -powiedziała z rozbawieniem.
-O Boże -zawołał, kręcąc palcami entuzjastycznie. -Poukładam wszystko kolorami, będzie wyglądało świetnie!
Clary zaczęła chichotać i zajęło jej pięć minut, aby przekonać go, żeby wyszli z garderoby. W sumie mieszkanie było idealne, a on nie był nigdy wcześniej w jego życiu tak wdzięczny za cokolwiek.
Kiedy wrócili do salonu, usiadł na kanapie obok Simona, na jego twarzy gościł uśmiech.
-Więc, podoba ci się? -zapytał zwyczajnie Simon. -Proszę, powiedz tak. Nie spędziłem tygodni na pomocy przy dekorowaniu, malowaniu i kablach na nic! Jeśli ci się nie podoba, wysyłam cię z powrotem na Islandię.
-O tej porze roku Reykjavik nie jest taki zły -odparł Magnus z uśmieszkiem. -Ale nie martw się Samuel, wszystko mi się podoba.
Simon parsknął, przewracając oczami. -Po tych wszystkich rzeczach, jakie dla ciebie przeszedłem, mógłbyś chociaż przez jeden dzień przestać udawać, że nie wiesz jak mam na imię.
-Załatwione. Powiem ci, kiedy wybiorę ten dzień. Może święta? To mógłby być twój prezent -odpowiedział Magnus, puszczając do niego oczko.
-Jesteś idiotą -stwierdził Simon, ale na jego twarzy czaił się mały uśmiech.
Clary usiadła obok Raphaela, który był zbyt skupiony na grze, żeby zwracać uwagę na kogokolwiek. Trzymała w ręce puszkę z napojem i Magnus zaczął zastanawiać się, skąd ją wzięła. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że Jocelyn musiała zapełnić jego lodówkę i wszystkie szafki jedzeniem oraz napojami, ponieważ to była jedna z tych rzeczy, które robiła dla niego, nawet jeśli miał dwadzieścia osiem lat i był zdolny, aby zrobić zakupy samemu.
Nachylił się, aby napić się jej napoju.
-Więc o co dokładnie chodzi z tym dzieciakiem Jace'em? -zapytał rzeczowo, kładąc się na kanapie wygodnie.
-No właśnie -mruknął Simon. -Nie widziałem go wcześniej. Co ci zrobił?
-Chyba czego nie zrobił -odpowiedziała Clary. W jej zwykle miłym głosie można było wyczuć coś gorzkiego. -Pamiętacie imprezę, którą Eric zrobił w zeszłym miesiącu, kiedy jego rodziców nie było przez weekend?
Simon pokiwał twierdząco głową. Magnus wzruszył ramionami. Wiedział, że Eric jest najlepszym przyjacielem i kolegą z zespołu Simona, był znany również z tego, że zabierał ich na dziwne koncerty czy chaotyczne imprezy. Jednak nie pamiętał, aby Clary wspominała o nim w ostatnim czasie.
-Spotkałam tamtej nocy Jace'a i...
Ucięła, a jej blada cera zaczęła przybierać różowej barwy.
-Tak jakby się spiknęliśmy -przyznała, ale kiedy zobaczyła uśmieszek Magnusa, momentalnie się poprawiła. -Nie spaliśmy ze sobą! Po prostu rozmawialiśmy... dużo rozmawialiśmy i było naprawdę miło. Dogadywaliśmy się, więc dałam mu swój numer, ale nigdy nie zadzwonił. Za to było tamto uderzenie.
-Które było całkiem imponujące, muszę przyznać -parsknął Magnus. -Zapisałaś się na lekcje boksu, kiedy mnie nie było?
-Nie, ale myślę, że po prostu miałam dobrą motywację -odparła Clary z uśmiechem.
.
-Nie mogę uwierzyć, że mnie uderzyła! -krzyknął Jace, kiedy wnieśli do mieszkania już wszystkie pudełka. Stał przed swoim rodzeństwem, które zmęczone okupowało kanapę.
-Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie zasługiwałeś -mruknął Alec z powątpiewaniem.
-Nie zasłużyłem! -kłócił się Jace. -Próbowałem się do niej dodzwonić, pisałem smsy, ale nigdy nie odpowiedziała.
-Może zrobiłeś na imprezie coś, co ją wkurzyło? -zasugerowała Isabelle, unosząc podejrzliwie brew.
-Co? No przestańcie, może miejcie we mnie trochę wiary? -zaczął błagać, jego głos był wysoki od irytacji. -Nie zrobiłem nic złego! Spędziłem z nią całą noc, zadzwoniłem dla niej po taksówkę, kiedy powiedziała, że już musi iść. Nawet za nią zapłaciłem! Byłem prawdziwym dżentelmenem.
-Coś musiałeś zrobić źle! -odpowiedział Alec. -Jestem pewien, że nie chodzi po mieście i nie uderza przypadkowych ludzi, którzy nie zrobili nic złego.
-Może jednak to robi -mruknęła Isabelle. -Może jest seryjnym uderzaczem?
-Seryjnym uderzaczem? -powtórzył Jace, całkowicie zdezorientowany. -Nie ma takiego słowa Izzy!
-Cóż, mogłoby być. Clary byłaby pionierem. Jestem pewna, że wiele ludzi zasługuje na darmowe uderzenie w twarz. Może nic złego jej nie zrobiłeś, ale jestem pewna, że zasługiwałeś kilka razy w swoim życiu na to, żeby ktoś ci przywalił. Więc w zasadzie to po prostu karma.
-Isabelle, nie mam pojęcia, o czym mówisz -burknął Jace, chowając swoją głowę w dłoniach.
-Ja wiem -przyznał Alec. -To nawet ma sens.
Jace spojrzał na niego. Jego wyraz twarzy był mieszanką zdrady, zdziwienia i bezsilności. Zamrugał swoimi złotymi oczami, po czym pokazał rodzeństwu środkowy palec i odwrócił się, zabierając telefon.
-Zamawiam pizzę i poproszę o dodatkowe sardynki, ponieważ wiem, że oboje ich nie lubicie!
Alec przewrócił oczami. -Bardzo dojrzałe zachowanie Jace.
-Pieprz się.
~*~
Dobra... więc to moje pierwsze tłumaczenie czegoś na taką skalę, więc mam nadzieję, że nie poszło mi aż tak źle jak mi się wydaje. Ech :/
Piszcie co myślicie o tej historii! Niezwykle zastanawiam się waszych odczuć! Fajne czy takie... dziwne? Nie wiem, piszcie wszystko, co chcecie!
Kocham was,
słowik x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro