~ 4 ~
- To... Chłopiec - wykrzyknęła radośnie, a ja wewnętrznie jeszcze bardziej skakałam z radości.
- Aaa, nie mogę w to uwierzyć. Boję się jak cholera, ale teraz najważniejsze, że będę miała synka i córeczkę - gdyby nie moje skarby, to pewnie zaczęłabym biegać po gabinecie.
- Ja też się cieszę kochana. Będę najlepszą babcią na świecie - krzyczała Liz.
Uśmiechnęłam się tylko do niej. Tak bardzo chciałabym, żeby moja mama cieszyła się, że będzie miała wnuki, ale dla niej najważniejsza była kariera. Ja sama czasami zastanaiałam się, czy nie usunęła mnie tylko dlatego, że mogłaby stracić przez to reputację dobrego prawnika.
Mimo to byłam przeszczęśliwa. Wzięłam papier, wytarłam brzuch i wyszłam z gabinetu blondynki.
Elizabeth POV'S
Jezu, ale bym się wsypała. Oczywiście Juliet jest niczego nie świadoma. I chyba tak będzie dla niej lepiej. Nie powiem jej, może do końca ciąży. Chcę wiedzieć, że moim wnukom nic nie zagraża. Skąd wiem, że to moje wnuki? To proste. W młodości interesowałam się detektywistyką, więc skojarzenie faktów nie było dla mnie trudne. A mianowicie: Luke przyjechał do nas na święta. Mimo tego, że mieszka w Los Angeles, to nigdy nie zostawia nas w Boże Narodzenie. Okazało się, ze mój syn zostaje aż do Nowego Roku. Postanowił odnowić kontakt ze starymi znajomymi i wyszedł na domówkę u jakiegoś Chrisa. Nie znam typa. Ale wracając do tematu. Luke wrócił nad ranem i od razu poszedł spać. Kiedy Juliet opowiadała mi co pamięta z imprezy, mówiła, że było to u Chrisa, że jakiś blondyn z nią tańczył i że miał tatuaż na lewym przedramieniu. Moj syn ma dokładnie taki tatuaż. Rozmawiałam o tym z Andrewem. On też uważa, że ta biedna dziewczyna nosi w sobie nasze wnuki. Kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłam, poczułam taki straszny żal. Jej matka to jakiś potwór. Jak można tak traktować córkę? Jak można wyrzucić własne dziecko z domu? Pamiętam doskonale ten dzień, w którym pojawiła się pod moimi drzwiami.
Wychodziłam właśnie z przychodni, kiedy zobaczyłam zapłakaną dziewczynę siedzącą z czarną sportową torbą pod drzwiami.
- Juliet? Co się stało - zapytałam przerażona. Dziewczyna była zziębnięta. Przemoczona do suchej nitki. Trzęsła się cała.
- M-moj-ja mm-atk-a mnn-ie - szczękała zębami.
- Spokojnie Juliet - powiedziałam przykrywając ją moim szalikiem w kształcie dużej chusty.
- M-mówił-łam, ż-że mn-nie wyrz-rzuci z d-domu. C-co ja m-mam rob-bić? - płakała. Po jej czerwonych od mrozu policzkach spływały łzy.
- Chodź kochanie. Daj mi rękę - wyciągnęłam dłoń. - Dasz radę wstać? Jesteś cała rozpalona.
- T-tak - złapała moją rękę w czarnej rękawiczce.
Był środek stycznia, godzina dziewiętnasta. Wiał wiatr. No był mróz do cholery! Jak można wyrzucić z domu córkę, jeszcze w ciąży. To było nienormalne.
~~~
Podjechałam z Jul pod mój dom. Drew nic nie wiedział. Rzadko dzieliłam się z nim informacjami dotyczącymi mojej pracy. Pomogłam nastolatce wysiąść z auta i zaprowadziłam dygoczącą dziewczynę do drzwi. Otworzyłam je kluczem i kazałam się jej rozebrać z mokrego sweterka. Nie miała na sobie nawet kurtki. Jej matka to jakiś potwór bez serca!
- Kochanie jesteś już? - rozległ się donośny i męski głos mojego męża.
- Tak - odpowiedziałam krótko.
- Dobrze, chodź. Kolacja got... - w tym momencie mój mąż wyszedł zza drzwi kuchni i spojrzał na przemoczoną dziewczynę zdejmującą trampki.
- Dzi-dzień-ń Ddob-bry - wydukała.
- Dzień dobry - odpowiedział, a ja patrzyłam na nich jak idiotka.
- Kochanie, Juliet zostanie u nas kilka dni - oznajmiłam, a ta podniosła głowę.
- N-nie Pani Hemmings. J-ja już wys-starczj-jąco narobił-łam państwu prob-blemów - mówiła cały czas trzęsąc się z zimna. Czyli ogrzewanie w samochodzie nic nie dało.
- I co zamierzasz teraz zrobić Juliet? - zapytał Andrew, a z jego miny mogłam wyczytać "Ona u nas zostaje".
- Nie wiem. Moż-że pójdę do jak-kiegoś d-domu samotn-nych matek - zachlipiała i dotknęła ręką brzucha.
- Nie ma mowy - wtrącił się mój mąż. - Zostajesz i bez dyskusji. Liz, zabierz Juliet do pokoju Luke'a, daj jej jakieś swoje ciuchy. Zaraz zawołam Bena, a on przygotuje gorącą kąpiel. A potem zapraszam na kurczaka. Sam robiłem - poruszył brwiami.
- Tak jest kapitanie - zasalutowałam, a Juliet uśmiechnęła się. - No widzisz kochana, z nim nie wygrasz - spojrzałam na męża.
- N-no dobrze. Dziękuję wam - uścisnęła mnie mocno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro