~ 3 ~
- A ty mas w bzusku dzidzie? - zapytała uśmiechnięta dziewczynka z malutkim kucyczkiem na czubku głowy.
- Tak. Mam dzidzie, wiesz? - odpowiedziałam jej.
- A to będzie chlopcyk cy dziefcynka?
- Jeszcze nie wiem. Ale już nie długo będę wiedziała.
- Fajnie. A mogę dotknąć dzidzi? Plosee - zrobiła w moją stronę maślane oczka.
- Możesz dotknąć dzidzi. Zobacz, jak tutaj paluszkiem tycniesz, to dzidzia cię kopnie w rączkę.
- Tuu? - dotknęła delikatnie paluszkiem mojego brzucha, jakby bała się, że coś uszkodzi.
- Tak i teraz zobacz - ujęłam jej malutką dłoń w swoją i delikatnie położyłam ją na materiale bluzki.
Po chwili moje maleństwo kopnęło idealnie w miejsce, w którym znajdowała się ręką Ashley.
- Ooo, ale fajne - w tym momencie z toalety wyszła Kylie, a zza drzwi gabinetu wychyliła się Liz.
- Chodź Jul - powiedziała z wyraźnym uśmiechem.
- Ash, chodź. Juliet musi już iść - Kylie próbowała zdjąć córkę z moich kolan, ale na marne.
- Chwilunia, tylko pozegnam się z dzidsiusiem - powiedziała od matki. - Papa maluszki - szepnęła do mojego brzucha i złożyła na nim dwa pojedyncze pocałunki, a ja miałam łzy w oczach. To było takie słodkie.
- Dalczego powiedziałaś maluszki? - zapytałam Ashley.
- Bo skoro nie wiedziałaś cy to chlopcyk cy dziefcynka to pewnie będzie i chlopcyk i dziefcynka.
Zza drzwi drugiego gabinetu wychylił się starszy mężczyzna i zaprosił na badanie Kylie. Dziewczyna pożegnała się że mną i ruszyła w jego stronę z córeczką na ręku. W chwili, gdy zniknęła za drewnianą płytą ja weszłam do gabinetu.
- Kładź się od razu. Przepraszam, ale zapomniałam, że za piętnaście minut mam następną pacjentkę, więc musimy zagęszczać ruchy Jul - zaśmiała się. Uwielbiałam to jej specyficzne poczucie humoru.
Od razu skierowałam się na kozetkę i podwinęłam bluzkę do góry. Położyłam się na niebieskiej ceracie, jak co miesiąc. Standardowo Elizabeth nałożyła zimnego żelu na głowicę i rozprowadziła go po moim brzuchu. Przez siedem miesięcy zdążyłam się przyzwyczaić. Blondynka spojrzała na monitor i zmarszczyła czoło.
- Liz, coś nie tak? - zapytałam zdenerwowana.
- Poczekaj chwilkę - położyła mnie z powrotem na twarde podłoże.
- Elizabeth Hemmings, do cholery. Powiedz co się dzieje! - krzyczałam.
Kobieta odwróciła się do mnie twarzą. Zaniepokoiła mnie jedna rzecz. Miała łzy w oczach. Na ten widok ja też poczułam słoną ciecz pod powiekami.
- Juliet, gratuluję. Będziesz miała BLIŹNIAKI - powiedziała, a pojedyncza łza wpłynęła z jej prawego oka i rozmyła idealnie zrobiony makijaż. Ja również nie mogłam pochamować kropli spływających po policzkach. Z jednej strony byłam zachwycona, bo bliźnięta, to same korzyści. Jedna ciąża - dwoje dzieci. A z drugiej strony przeraziłam się. Dwójka dzieci - dwa razy większa odpowiedzialność. Ja nie poradzę sobie z dwójką malutkich dzieciaczków. Będę najgorszą matką na świecie. Gorszą od mojej własnej matki, której nieawidzę.
- O matko! Nie wierzę w to - dotknęłam brzucha i starłam łzę z policzka.
- Chcesz poznać płeć? - zapytała.
- Tak - odpowiedziałam stanowczo.
- Więc - wzięłam głęboki wdech. - Widzę dziewczynkę. Tak, to na sto procent dziewczynka - moje serce oszalało w tym momencie. Tak bardzo się cieszyłam. Moja malutka księżniczka.
- Aaa, tak się cieszę - prawie krzyczałam ze szczęścia. - A drugie?
- Poczekaj, nie widzę - powiedziała blondynka i przyłożyła zimny element do innej części mojego ciążowego brzuszka.
- Jest? - odruchowo też spojrzałam na zamazany ekran komputera.
- Chwilka... Mam - krzyknęła.
-I co? Liz powiedz mi proszę, bo nie wytrzymam - błagałam kobietę.
- To...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro