Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 1 ~

- Juliet, śniadanie - usłyszałam krzyk Elizabeth.

- Już idę - odpowiedziałam i niechętnie zwlekłam się z łóżka.

Zeszłam po schodach na tyle szybko na ile pozwalał mi ciążowy brzuch. Na dole zastałam nikogo innego jak Jacka.

- Ooo, hej Jul. Co słychać ? - zapytał i przytulił mnie na powitanie.

- A dobrze, dziękuję - odpowiedziałam ukazując mu szereg białych zębów w szczerym i pełnym radości uśmiechu, co on odwzajemnił.

- Ojj, Juliet, Juliet. Gdybym nie miał dziewczyny, to bym Cię zapros...

- Co byś zrobił cwaniaczku? - zapytała Melanie wychodząc z łazienki przy schodach domu Hemmingsów.

- Co? Yyy... Nic, ja tylko - plątał się we własnych słowach, na co ja zaśmiałam się donośnie.

- Dobra, nie ważne - prychnęła jego dziewczyna. - Oo, cześć Jul. Jak się czujesz? - zapytała dziewczyna przytulając mnie lekko.

- Jest ok, ale jestem mega głodna - spojrzałam na mój brzuszek. - Jesteśmy.

- No tak, ciężarne to mają apetyt - odezwał się Andrew wychodząc z kuchni.

- Nawet nie wiesz jaki - uśmiechnęłam się szeroko. Nagle poczułam delikatne kopnięcie wewnątrz brzucha. - Już kochanie, idziemy jeść tak? - pogłaskałam moje maleństwo, na co trochę się uspokoiło.

- Ale piłkarz rośnie - wtrącił Jack.

- Albo piłkarka, skąd wiesz? - dodała Melanie.

- A mamusia już wie? - zwrócił się do mnie Andrew.

- Dzisiaj się dowie - odezwała się tym razem Liz. - Umówiłam Cię skarbie do siebie na jedynastą trzydzieści. Może być?

- Tak, jasne - powiedziałam.

- No dobrze, to chodźcie jeść, bo maluch i mamusia są głodni - pospieszyła nas.

- Idziemy - powiedziałam i weszłam do kuchni siadając przy stole obok Drewa.

- Jack, Mel, zjecie z nami? - zapytała kobieta.

- W sumie możemy zostać - powiedział chłopak.

- To siadajcie, a ja już podaję naleśniki.

Po śniadaniu poszłam się przebrać. Założyłam szarą koszulkę z dekoldem w serek, krótkie dżinsowe spodenki i moje ukochane espadryle. No tak, jak się jest w 30 tygodniu ciąży to nie wszystkie buty pasują.

Gotowa spojrzałam na zegarek. Dziewiąta trzydzieści trzy. Mam jeszcze dużo czasu. Postanowiłam przejść się na spacer. Spakowałam do małej torebki klucze, telefon, portfel - nigdy nie wiadomo co się przyda - i wyszłąm z pokoju. Mój pokój znajdował się po lewej stronie od schodów. Na przeciwko mojego pomieszczenia jest sypialnia Lizy i Andrewa. To małżeństwo z naprawdę wieloletnim stażem wiele razy uratowało mi tyłek. Od chwili, gdy pojawiła się z małą walizką pod drzwiami gabinetu kobiety, aż po chwilę, w której gdyby nie oni - pewnie nie opowiadałabym wam tego. Ja mieszkam w pokoju najstarszego syna mojej lekarki i jej męża. Wiem tylko że ma na imię... Louis... Coś takiego. Nie miałam okazji go poznać, bo wyprowadził się z Sydney do Stanów Zjednoczonych, zanim matka wyrzuciła mnie z domu. Jedną ścianą graniczę z pokojem Jacka. To średni syn małżeństwa. Ma osiemnaście lat, a od czterech miesięcy mieszka ze swoją dziewczyną Melanie we własnym mieszkaniu. Kolejnym pomieszczeniem na piętrze jest pokój szesnastoletniego Bena. To najmłodszy syn pary. Chodzi do liceum, tego samego co ja przed zdaniem matury, ale obecnie jest na obozie piłkarskim. Jest tam jeszcze malutka łazienka, ale mi osobiście bardziej pasuje korzystanie z łazienki na dole, bo moja piłeczka uniemożliwia mi poruszanie się po pomieszczeniu.

Postanowiłam zejść na dół. Stopień po stopniu, w końcu dotarłam do korytarza. Zakładając okulary przeciwsłoneczne usłyszałam fragment rozmowy Lizy z mężem:

- Jak to wraca? Posrało go?! - krzyczał szeptem Drew.

- Cicho bądź. Jeszcze Juliet Cię usłyszy - nie chciałam podsłuchiwać, ale w momencie, w którym pojawiło się moje imię ciekawość wzięła górę.

- Co my teraz zrobimy? Miało go nie być do końca roku. Jest koniec lipca, co on sobie wyobraża? Gówniarz jeden! - krzyczał mężczyzna.

- Uspokój się Andrew. To mimo wszystko twój syn - oho, Liz nigdy nie mówi do swojego męża po imieniu. Ciekawe co spiepszył.

- Przestał być moim synem w momencie popełnienia w swoim życiu największego błędu.

- Jak możesz tak mówić... - głos kobiety zaczął się łamać.

- Kochanie, nie płacz, proszę - zapewnie chciał ją przutulić, a ona odskoczyła.

- To mimo wszystko twoje dziecko. Nie mogę w to uwierzyć... - łkała, lecz nie przesała mówić. - Wyobraź sobie co poczuje Juliet. Pomyślałeś o tej biednej dziwczynie... Mało w życiu przeszła? Chcesz ją tym obciążyć? - pytała go bezustannie, a on opadł na krzesło w jadalni.

- Dobrze, masz rację, przesadziłem - przyznał ze skruchą w głosie.

- Co by się nie działo, Luke nigdy nie przestanie być twoim synem.

- Wiem. Chciałem wychować go na mężczyznę, a on zachował się tak samo jak ja - przyznał, a ja nie wiedziałam o co chodzi. Co ma ich syn do mnie?

- On tu wróci mimo wszystko...

- Co mamy zrobić? - zapytał swoją żonę. - Oni nie mogą się spotkać.

- Wiem to. Nie możemy Luke'owi zabronić tu mieszkać. To jego dom.

- Jul też nie wygonimy. Jest dla nas jak córka - przyznał, a ja dalej na miejscu mózgu miałam czarną dziurę.

- Nie wiem. Wraca dwudziestego czwartego lipca.

- Mamy ponad tydzień. Coś wymyślimy - usłyszałam kroki w moją stronę.

No to wpadłam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro