Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7 | You're My Own Luck

Odpuść, nim będzie za późno.

Stoję na szkolnym dziedzińcu. Jestem, a jakby mnie nie było. Podczas gdy dziewczyny żywo dyskutują na tematy bliżej mi nie znane, ja krążę myślami wokół jednej i tej samej osoby, która usilnie zaprząta mój umysł. Wydarzenia sobotniej nocy nie dają mi spokoju. Był taki...normalny, w niczym nieprzypominający tego, jakim widzą go inni.

Nie wierzę, by w tych oczach kryło się niebezpieczeństwo.

Nie wierzę, by ten uśmiech mógł niszczyć.

Nie wierzę, że jest zły.

- Luna, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - głos zdenerwowanej Niny wyrywa mnie z transu.
- Tak, pewnie, że tak - potwierdzam, choć nie mam bladego pojęcia o czym mowa.
- W takim razie co sądzisz o moim pomyśle? - pyta.
- Jest świetny, ale czy mogłabyś go powtórzyć?- obracam wszystko w żart, wiedząc, że dziewczyna wybaczy mi moje zamyślenie. Simonetti wzdycha, jednak ochoczo tłumaczy:
- Chcę zostać cheerlederką, ale potrzebuję waszej pomocy.
- W czym? - wtrąca się Jam.
- No wiecie - przeciąga, robiąc maślane oczka, które nie zwiastują niczego dobrego - liczyłam, że zapiszecie się ze mną.
- Odpada, mam już zajęcia z fotografii, które odbywają się w tym samym czasie - mówi Jim, po czym dodaje - z tego co wiem, Jam - zwraca się do podekscytowanej nową propozycją blondynki - ty też na nie chodzisz. - kończy.
- Tak, masz rację, zapomniałam - wzdycha.
- Cała moja nadzieja w tobie Luna - okularnica przenosi wzrok na mnie, a ja stoję jak zamurowana. Ja i cheerliding? To zdecydowanie nie moja bajka, jednak nie chcę urazić koleżanki, której tak wiele zawdzięczam.
- No nie wiem - waham się, szukając dobrej wymówki.
- Oj weź Luna, nie daj się prosić - namawia mnie rudowłosa, a reszta zgodnie jej wtóruje.
- Zgoda - oznajmiam - ale robię to tylko dla ciebie - dodaje, patrząc na uradowaną brunetkę.
- Dziękuję ci, jesteś najlepsza! - woła, zamykając mnie w szczelnym, przyjacielskim uścisku.
- Pod jednym warunkiem - zaznaczam po chwili, a wszystkie dziewczyny milkną, przenosząc wzrok na mnie - Kogo chcesz tak usilnie poderwać? - dopytuję.
Nie od dziś wiadomo, że zajęcia cheerlederek odbywają się w tym samym miejscu i czasie, co treningi szkolnej drużyny futbolowej.
Moje słowa wyraźnie zawstydzają Ninę, jednak blondynka szybko podchwytuje temat i nie daje za wygraną:
- No właśnie, przyznaj się!
- Dobrze, już dobrze - zaczyna przyszła tancerka - chodzi o Gastona - rumieni się na samo wypowiedzenie tego imienia, a ja węszę kłopoty.

Gaston Perida ~ chłopak poznany w klubie, kapitan drużyny, wolny, bardzo przystojny i powszechnie lubiany, przyjaciel Balsano

Chcę coś dodać, zaprotestować, jednak uniemożliwia mi to dzwonek, zmuszający nas do udania się w stronę klas.

Za późno na zmianę zdania.

- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł - mówię, przyglądając się obcisłej, sięgającej ledwo za połowę uda spódniczce.
- Nie marudź, będzie ekstra! - oznajmia entuzjastycznie Nina, po czym uderza mnie dużym, puchatym pomponem. Nie pozostaję dłużna i odbieram ten ruch jako wypowiedzenie wojny.

Wojny puchatych pomponów.

- Poddaje się! - woła brunetka - przebieraj się szybko i chodź, bo wyrzucą nas zanim jeszcze zaczniemy - ponagla.

Nawet nie wiesz jak bym tego chciała.

Czuję się spięta. Krótka i obcisła mini w akompaniamencie pomponów to z pewnością nie dla mnie, szczególnie, że przygląda nam się stado napalonych nastolatków, ćwiczących po drugiej stronie boiska. Za to Nina jest w swoim żywiole. Nareszcie ma okazję się poruszać, rozładować, a przy tym dobrze zaprezentować przed obiektem westchnień.
Zaczyna się /męczarnia/ trening. Jak na kompletny brak koordynacji, radzę sobie nie najgorzej. Skoki, obroty, skoki i tak w kółko. Męczące, ale dające satysfakcję.
- Valente na przód! - krzyczy trenerka, wystawiając mnie do pierwszego rzędu. Tego się nie spodziewałam. Parę dziewczyn posyła mi piorunujące spojrzenie, jednak mnie interesuje tylko zdanie Niny, bo w końcu robię to dla niej. Okularnica uśmiecha się pogodnie, puszczając mi oczko i zachęcając tym samym do wystąpienia przed szereg.
- Nie przyzwyczajaj się - syczy przez zęby poirytowana blondynka. Jej strój różni się od reszty, po czym wnioskuję, że jest /zazdrosną/ kapitanką. Ignoruję jej uwagi i robię swoje. Nie pierwszy raz słyszę tego typu doczepki, dlatego nie robią one na mnie wrażenia.
Układ, a dokładnie podnoszenie ze mną w roli głównej, przerywa nam piłka lecąca w naszą stronę i burząca wszelkie skoncentrowanie. Tym sposobem zaliczam twarde lądowanie, oczywiście nie tylko ja, bo parę innych dziewczyn również doświadcza bliskiego kontaktu z ziemią. Zbieram się do wstania, gdy nagle widzę przed sobą sporych rozmiarów cień. Unoszę wzrok, a moim oczom ukazuje się nie kto inny jak Matteo Balsano. Mało tego, stoi tuż nade mną, wyciągając dłoń w geście pomocy.
- Nic ci nie jest? - pyta, a ja czuję, że się rumienię.

Cholera, tylko nie to.

- Chyba nie - odpowiadam, chwytając rękę i momentalnie podnosząc się do pionu pod wpływem jego siły.
- Przepraszam, piłka poleciała nie w tą stronę co trzeba... - tłumaczy wyraźnie zakłopotany.
- Nic takiego się nie stało - mówię, otrzepując się z trawy. W tym samym momencie jedna z dziewczyn podaje nastolatkowi piłkę po którą tu przyszedł, a ja orientuje się, że pomógł tylko mi, chociaż nie ja jedna upadłam.
- Fajna kiecka - stwierdza ledwo słyszalnie, a następnie wraca do drużyny, zostawiając mnie oniemiałą, ale i szczęśliwą. Po raz pierwszy czuje się zauważona, a na mojej twarzy kwitnie pokaźnych rozmiarów uśmiech, zaadresowany nieziemsko przystojnemu chłopakowi.

Co on ze mną robi...

Witam wszystkich! 
Obiecuję, że gdy tylko zaczną się wakacje, postaram się poprawić tempo pisania tej książki, ale póki co taka częstotliwość musi wystarczyć.
Co sądzicie o nowym rozdziale? Podoba wam się kolejna odsłona Luny?
Powiem wam, że ma ich całkiem sporo, ale jak już zdążyliście się przekonać, nie wszystkie są dobre.
PS. Lepsza obecna okładka, czy ta wcześniejsza?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro