Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 | It Never Gonna Happened

Baw się póki jeszcze możesz.

Dookoła mnie tłumy nietrzeźwych nastolatków przekrzykujących głośna muzykę, utrudniającą komunikację. Wiem, że nie powinno mnie tu być, ale skoro jestem, muszę zachować pozory. Rozglądam się w poszukiwaniu Niny, która na chwilę obecną zniknęła mi z pola widzenia. Trzymam się jej w obawie przed /samą sobą/ innymi.
W końcu udaje mi się zlokalizować ją przy barze. Nie jest jednak sama. Nie wiele myśląc, podchodzę, zajmując miejsce obok koleżanki.
- O tutaj jesteś, właśnie miałam wysłać po ciebie kolegów - oznajmia jak zwykle optymistyczna brunetka.
- Em tak, musiałam się przewietrzyć - kłamię, nie chcę, by ktokolwiek wiedział co przed chwilą miało miejsce.
- To jest Gaston - wskazuje na przystojnego szatyna siedzącego obok - a to Luna - dodaje, gdy chłopak ochoczo ściska moją dłoń w geście zapoznania.

Poznaje cię.

- Miło mi - uśmiecham się od niechcenia, wodząc wzrokiem po klubie.
- Szukasz kogoś? - pyta zaciekawiona moim dziwnym zachowaniem Simonetti.
- Nie - kolejne kłamstwa płyną z moich ust. Nie panuje już nad tym.
- Co z tobą? - nie daje za wygraną Nina, dostrzegając moje wyraźnie rozszerzone źrenice - ćpałaś? - w jej głosie daje się wyczuć /troskę/ złość.
- Cholera - klnę pod nosem, a następnie bez słowa wyjaśnienia wstaję, zmierzając ku wyjściu.
Chcę jak najszybciej znaleźć się w domu, zasnąć i zapomnieć o tym wieczorze. Zaabsorbowana utrzymaniem się na nogach, wpadam na /niego/ kogoś.
- Już wychodzisz? - pyta nieco zmieszany, bojąc się mojej reakcji.
- Tak - odpowiadam, szybko go wymijając. 

Wystarczy rozmów jak na jedną noc.

Lokuję się na przednim siedzeniu pierwszej lepszej taksówki.
- Przed siebie - informuję kierowcę dokąd ma jechać, choć sama nie mam bladego pojęcia gdzie. Opieram głowę o szybę i zamykam oczy, starając się uspokoić.

Widzę go. Dlaczego pierwszą napotkaną mi osobą musi być akurat on? Chłopak, przy którym nie jestem sobą.

A może taka właśnie jestem?

Wiem, że on też mnie zauważył, mało tego, zdążył już zlustrować wzrokiem z góry do dołu. Chcę podejść, jednak dziewczyny ciągną mnie na parkiet. Nie stawiam się, może to lepiej, że odciągnęły mnie od /niego/ tego nieprzemyślanego pomysłu.
Impreza trwa w najlepsze, a ja nie wiedzieć czemu znajduję się w samym jej centrum. Głośna muzyka zakłóca /rozsądek/ strach. Zamykam oczy, a gdy ponownie je otwieram, wszystko dookoła wiruje. Rysy twarzy stają się coraz mniej wyraźne, czuję, że to ten moment.

Moment, po którym nie czuję już nic.

Nie mylę się. Parę sekund, chwila zapomnienia, a po moim ciele przebiega przyjemny dreszcz adrenaliny. Odkopuję /grzebię/ dawną siebie. Rzucam się w wir tańca, zatracając w objęciach towarzyszących mi dziewczyn.
Dobra zabawa kończy się wraz z wystąpieniem tak zwanych efektów ubocznych. W moim przypadku objawiają się one niekontrolowanymi napadami duszności i młodości. Przedzieram się przez stado nastolatków, modląc w duchu o jak najszybszy kontakt ze świeżym powietrzem.

Udało się.

Półprzytomna opieram się o framugę drzwi wejściowych, zachłannie łykając zimne podmuchy wiatru. Wdech za wdechem, czuję się coraz lepiej, a uprzednie dolegliwości powoli ustają. Gdy dochodzę do siebie, orientuje się, że nie jestem sama. Tuż obok mnie dostrzegam dobrze mi znane ciemnoczekoladowe tęczówki, wnikliwie mnie obserwujące.
- Wszystko w porządku? - pyta chłopak, podchodząc.
- Jasne - staram się zabrzmieć naturalnie, co jednak nie wychodzi mi za dobrze - musiałam zjeść trochę tlenu - pogrążam się coraz bardziej, nie panując nad słowami. W odpowiedzi na moje /próby zachowania normalności/ nieskładne zdania, chłopak śmieje się pod nosem.
- Ej co cię tak bawi? - unoszę się bez powodu.
- Ty - oznajmia. Nie wygląda na złego, przeciwnie, zdaje się być rozbawiony całą sytuacją.
Światło księżyca przedziera się przed dotychczas zasłaniające nas budynki, rozświetlając dokładnie pusty plac na którym się znajdujemy. Dopiero teraz dostrzegam na wpół wypalonego papierosa w lewej ręce bruneta.
- Palisz? - pytam bezsensownie.
- Jak widać - mówi, po czym zaciąga się dymem tytoniowym - chcesz? - pyta, na co ja przytakuję i biorąc fajkę do ust, rozkoszuję jej smakiem.
- Boję się - wypalam bez zastanowienia.
- Czego? - pyta Matteo, siadając na krawężniku i zachęcając mnie do tego samego. Przystaję na te propozycję i już po chwili bezradnie kładę głowę na jego ramieniu. Spotyka się to z brakiem reakcji ze strony zapatrzonego /we mnie/ w dal chłopaka.
- Wyrzutów sumienia - mówię, na co Balsano posyła mi krótkie, pytające spojrzenie - jutro będę tego żałować - kontynuuję, po czym zatapiam się w głębi jego /smutnych/ oczu. Nasze spojrzenia krzyżują się, a mój wewnętrzny /demon/ instynkt, podpowiada mi, co teraz zrobiłaby dawna Luna. Słucham go i na krótko złączam nasze usta w przelotnym / odwzajemnionym/ pocałunku.

Proszę, zapomnij o tym.

- Stop - mówię, nakazując kierowcy zatrzymanie pojazdu. Niedbale wyjmuję z kieszeni kurtki zmięty stu złotowy banknot, po czym wręczam mężczyźnie, informując, że reszty nie trzeba. Trzaskam drzwiami i wchodzę na teren posesji.

Chcę, by ta noc dobiegła już końca.

Spodziewaliście się takiego obrotu spraw?
Jeśli nie, mam nadzieję, że to dla was miła niespodzianka.
Dziękuję za wszystkie miłe słowa pod ostatnim rozdziałem, bardzo pomogły mi w pisaniu i przede wszystkim ogromnie ucieszyły.
Może uda mi się coś napisać przez weekend, a wtedy na pewno dodam następną część.
Zapraszam do czytania;*




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro