Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20 | Stay With Me

Nie błądź, nie szukaj, kiedyś sam znajdziesz.

Jak wielkim trzeba być idiotą, by zaprzepaścić /łaskę/ szansę daną nam z góry? Nie chcę się o tym przekonać, więc z prędkością światła mknę przed siebie, rozglądając się dookoła w celu odnalezienia właściwego adresu. Jest ciemno, a wszystkie domy zlewają mi się w jedno, nie pozwalając odróżnić tego właściwego. Zmęczony ciągłym biegiem przysiadam na najbliższej ławce, łapczywie chłonąc powietrze, którego obecnie mi brakuje. Jestem wykończony i wolę nawet nie myśleć jak żałośnie muszę teraz wyglądać. I choć nie to jest najważniejsze, to jednak wolałbym nie odstraszyć Luny już na samym wstępie. Pod wpływem chwili wpadam na prawdopodobnie jeden z najlepszych dotychczasowych pomysłów. Już wiem, gdzie znajdę nie przepoconą bluzę i zimny prysznic.

Gaston przyjacielu, nadchodzę!

Gdy już znajduję się pod odpowiednimi drzwiami, energicznie w nie stukam, wymuszając na Peridzie jakąkolwiek reakcję.
- Czego? - pyta zachrypniętym i może nieco zaspanym głosem.
- Też cię miło widzieć, bracie - śmieję się i bez zaproszenia wchodzę do środka. Wiem, że w domu chłopaka nikogo nie ma, zatem bez skrępowania kieruję się schodami do góry, nie zważając na jego protesty.
- Jakie licho cię tu znowu przywiało? - pyta brunet.
- To samo co zawsze - odpowiadam pewny, że kolega domyśli się o czym, a właściwie o kim mowa.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę która godzina? Ona już dawno śpi idioto! - wydziera się Gaston, co mnie jeszcze bardziej bawi. Mimo opłakanego stanu w jakim się znajduję, humor mi dopisuje, co chyba drażni mojego towarzysza.
- I tu się mylisz - kręcę mu palcem przed nosem - dlatego właśnie potrzebuję najlepszej koszuli jaką masz i dezodorantu - dodaję - ręcznik też załatw - stwierdzam po namyśle.
- Wariat - burczy pod nosem mój przyjaciel, jednak posłusznie zabiera się za szukanie potrzebnych mi przedmiotów. Taki człowiek to skarb.
Gdy już udaje mu się je znaleźć, pierwsze co robię, to idę pod prysznic, który okazuje się być zbawiennym. Dokładnie myję każdy zakątek mojego ciała, szczególną uwagę zwracając na okolice szyi i pach, którym owa czynność była najbardziej wskazana. Po wyjściu z kabiny przebieram się w granatową koszulkę Gastona, a następnie użyczam jego wody kolońskiej, którą swoją drogą mamy taką samą. Chyba jestem gotowy na ostateczne starcie.
- Ile można? - słyszę zniecierpliwiony głos chłopaka.
- Nie gorączkuj się, już wychodzę - oznajmiam, otwierając drzwi.
- Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć, co planujesz, ale nie narób głupot - przestrzega mnie.
- Spokojnie, tym razem jestem trzeźwy - żartuję. Obydwoje wybuchamy głośnym śmiechem, po czym Perida odprowadza mnie do drzwi.
- Powodzenia bracie - rzuca na pożegnanie, klepiąc mnie w ramię.
- Nie dziękuję, ale przyda się! - mówię na odchodne.

Moja wcześniejsza pewność siebie ulotniła się równo z dotarciem pod dom dziewczyny. W jednej chwili zapomniałem cały, misternie ułożony w głowie plan działania, co jednak nie powstrzymało mnie przed użyciem domofonu.
Obecnie czekam, aż któryś z domowników raczy mi otworzyć. Niestety nikt się ku temu nie kwapi, więc z zamiarem odejścia desperacko ciągnę za klamkę w dół, a efekt jaki tym uzyskuję, wywołuje na mojej twarzy ogromny uśmiech. Niezamknięte na klucz drzwi powoli uchylają się, wpuszczając mnie do spowitego ciemnością domu. Czuję się jak złodziej i tak też zapewne byłbym odebrany, gdyby ktoś mnie teraz nakrył. W idealnej ciszy przemierzam dobrze mi już znaną drogę do pokoju Luny. Gdy już się pod nim znajduję, ostrożnie zaglądam do pomieszczenia. Jak wielkie jest moje zdziwienie, gdy i tam nikogo nie zastaję.

Gdzie jesteś?

Upewniwszy się co do nieobecności nastolatki, schodzę na dół, a następnie idę ku drzwiom. Byłem głupi łudząc się, że żałosny, wymyślony na poczekaniu plan ma szanse się powieść. Nie dość, że nic nie wskórałem, to jeszcze włamałem się do cudzego domu.
- Nie ruszaj się, bo wezwę policję! - słyszę donośny krzyk, dochodzący z holu. Od razu rozpoznaję jego właścicielkę i z uśmiechem, zapalam światło, ujawniając swoją tożsamość.
- Ty? Ale...co ty tu robisz Matteo? - pyta zdezorientowana moim widokiem Valente.
- Byliśmy na dzisiaj umówieni, pamiętasz? - przypominam.
- Jedyne co pamiętam, to piękną blondynkę z którą jak widać też miałeś w planach się spotkać - nawiązuję do Ambar.
- Po pierwsze, nie zamierzałem się z nią widzieć, sama przyszła - zaczynam - po drugie, jedyną osobą, którą chciałem dziś zobaczyć jesteś ty - wyliczam - po trzecie, wcale nie taką piękną - kończę swój wywód.
- Skąd mam mieć pewność, że mówisz prawdę? - waha się.
- Czy byłbym tu o... - przerywam, zerkając na zegarek - o dwudziestej trzeciej dwadzieścia gdybym kłamał?
- No dobrze, powiedzmy, że ci wierzę - odpuszcza, a ja w głębi cieszę się jak małe dziecko, któremu właśnie anulowano szlaban.
- Usiądziemy? - wskazuję na kanapę. Dziewczyna ochoczo przystaje na ten pomysł i już po chwili oboje wygodnie rozsiadamy się na narożniku.
- Więc, ja... - odzywamy się jednocześnie, a następnie obydwoje wybuchamy nerwowym śmiechem, speszeni obecnością drugiego.
- Panie przodem - pozwalam jej zacząć.
- Nie bardzo wiem, co powiedzieć, ale... - szuka odpowiednich słów - dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Gdyby nie ty, pewnie siedziałabym już na jakimś zamkniętym oddziale dla nieletnich posiadaczy - wyznaje - tak jak obiecałam, pozbyłam się wszystkiego. Jestem czysta i nie zamierzam tego zmieniać - obiecuje, a mnie przepełnia duma.
- Pomogłem ci, bo nie chcę, byś zmarnowała sobie życie, tak jak zrobiłem to ja - wzdycham ciężko.
- Co masz na myśli? - dopytuje zaciekawiona.
- Odsiedziałem swoje i zmieniłem dotychczasowe postępowanie, ale przypięto mi już łatkę młodocianego dilera - mówię, co leży mi na sumieniu - do dziś nie raz dostaję anonimowe telefony z prośbą o nowy towar.
- Sprzedawałeś... - nie kończy, gdyż przerywam jej, mówiąc:
- Tak.
- Ja kupowałam, więc nie mam prawa cię osądzać - odpowiada - szczerze mówiąc, ucieszyłam się na wieść, że nie będę jedyną zdemoralizowaną osobą w klasie - śmieje się.

Kamień spadł mi z serca.

Wtóruję jej w tym, lekko zmniejszając dzielącą nas odległość.
- Dobrze, teraz twoja kolej - odzywa się brunetka - co takiego chciałeś mi powiedzieć?
Nie znajduję odpowiednich słów, by wyrazić to co czuję, więc pod wpływem chwili jednym, sprawnym ruchem przyciągam ją ku sobie, pozbawiając możliwości ucieczki. Następnie łączę nasze usta w czułym pocałunku, poprzez który staram się przekazać wszystko, nad czym od tygodni uporczywie rozmyślałem. Luna odwzajemnia gest, w pełni mi się poddając i zarzucając ręce za moja szyję. Z każdą sekundą coraz bardziej się w sobie zatracamy, zapominając o otaczającym nas świecie. Gdy już brakuje nam tchu, niechętnie przerywam zbliżenie, zatapiając się w głębi szmaragdowych oczu dziewczyny.
- Tak powinien wyglądać nasz pierwszy raz - mówi cicho zawstydzona Meksykanka.
- Pamiętasz? - nie wierzę własnym uszom.
- Jak mogłabym zapomnieć? - odpowiada mi pytaniem na pytanie.
- Ale ja...byłem pewny, że... - nie umiem się wysłowić.
- Było mi głupio, więc wolałam udawać, że nic się nie stało - wyznaje prawdę.
- Teraz też będziemy tak udawać? - pytam, unosząc znacząco brwi. Valente kręci przecząco głową i po raz kolejny tego wieczoru całuje mnie z niewyobrażalną lekkością i namiętnością. Tym razem to ona chwyta za stery i kieruje mną w tym pełnym czułości zbliżeniu. Gdy zmuszona zaczerpnięciem oddechu odsuwa się, sadzam ją sobie na kolanach, szczelnie otulając ramionami.
- Cieszę się, że przyszedłeś - oznajmia.
- Mogę wpadać częściej - puszczam flirciarskie oczko.
- Tylko następnym razem uprzedź mnie o swojej wizycie - śmieje się wdzięcznie. Jest piękna niezależnie od nastroju, ale zdecydowanie wolę ją radosną niż przygnębioną.
- Wtedy nie będzie niespodzianki - droczę się, mocniej ją przytulając i miziając po wierzchu dłoni.
- Jesteś niemożliwy Matteo! - karci mnie żartobliwie - ale dobrze, że jesteś - dodaje już całkowicie poważnie.
- I zostanę - zapewniam.

Zostanę z tobą.

To już ostatni rozdział tej opowieści. Z czasem ukaże się jeszcze podsumowujący całość epilog. Mam nadzieję, że odpowiada wam takie zakończenie. No bo halo, czy ktoś tu naprawdę uwierzył, że zdołam rozdzielić Lutteo?
Na podziękowania zostawię sobie miejsce pod epilogiem, a póki co bardzo proszę, by każdy kto był tu ze mną i czytał tę historię, zostawił po sobie jakikolwiek ślad.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro