15 | A Little Trick
Nawet szczęściu trzeba czasem pomóc.
Z dnia na dzień uporczywe myśli biorą nade mną władzę. Z początku przelotne rozważania przerodziły się w długotrwałe przemyślenia, dekoncentrujące mnie i trzymające w ciągłej niepewności. Sam nie wiem, co czuję, a tym bardziej jak nazwać ogrom emocji, kotłujących się w moim sercu. Do niedawna wyśmiałbym samego siebie, jednak aktualnie ani trochę nie jest mi do śmiechu. Choć targają mną niezliczone wątpliwości, jednego jestem pewien - ona jest odpowiedzią na wszystkie nurtujące mnie pytania. Im szybciej się z tym uporam, tym szybciej wrócę do dawnego życia i odzyskam utracony spokój ducha.
Po wczorajszych zajęciach wpadłem na prawdopodobnie /najgłupszy/ najlepszy ze swoich dotychczasowych pomysłów. Jak zwykłem mawiać - cel uświęca środki. Z racji moich ostatnich perypetii z dyrektorem, postanowiłem zaangażować w sprawę Peridę, któremu jako jedynemu mogłem w pełni zaufać i powierzyć tak ważną dla mnie misję.
Stoję pod własną szafką. Staram się nie zwracać na siebie uwagi, co jednak nie za dobrze mi wychodzi, gdyż niemal każda przechodząca obok dziewczyna, posyła mi zalotny uśmiech, lub prosto z mostu zagaduje. Nie ukrywam, schlebia mi to, ale w tym momencie wolałbym pozostać niezauważonym.
- Udało się? - pytam, gdy zdyszany przyjaciel staje u mojego boku. Z trudem łapie oddech, a ja tylko śmieję się z jego nędznej kondycji. Niby kapitan, a jednak nutka ryzyka nie działa na jego korzyść.
- Tak - odpowiada, a na mojej twarzy kwitnie szczery uśmiech, wyrażający dozgonną wdzięczność.
- Dziękuję! - krzyczę odrobinę za głośno, za co brunet karci mnie wzrokiem.
- O mało nie wpadłem - opowiada - jeszcze chwila, a by mnie nakryła.
- Ale tak się nie stało - przerywam mu wywód, nim zdąży się rozkręcić.
- Wisisz mi piwo - oznajmia już spokojniej.
- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to kupię ci nawet dwa - szastam się.
- Idiota - kwituje Gaston, a naszą pogadankę przerywa dzwonek zwiastujący lekcje.
- Trzymaj kciuki! - mówię na odchodne, a chłopak w odpowiedzi zaciska mocno palce, formując kształt przysłowiowych talizmanów szczęścia. Rozchodzimy się do swoich klas, ustalając wcześniej godzinę ponownego spotkania i omówienia dalszego planu działania.
- Zapoznajcie się z podziałem - zaczyna nauczycielka - uprzedzam, że lista została wygenerowana losowo przez system komputerowy, dlatego nie przyjmuję zażaleń i jakichkolwiek zmian - zastrzega. Pewny swego podchodzę bliżej, by doszukać się mojego nazwiska, które dziwnym trafem znajduje się idealnie obok Valente.
Brawo Gaston, spisałeś się na medal.
Zadowolony wodzę wzrokiem po klasie, a gdy dostrzegam skupioną na pisaniu brunetkę, bez wahania dosiadam się do niej. Wykorzystuję panujące zamieszanie i żale reszty uczniów, by omówić nasz wspólny projekt.
- Wygląda na to, że będziemy razem pracować - mówię, uśmiechając się.
- Tak, racja - odpowiada cicho. Ostatnimi razy wydawała się bardziej rozmowna.
- To kiedy masz czas? - pytam, chcąc zaaranżować spotkanie.
- Co? - wydaje się być nieobecna - przepraszam, mógłbyś powtórzyć? - prosi zmieszana.
- Kiedy masz czas? - nieco zniecierpliwiony ponawiam pytanie.
- Pasuje ci dzisiaj po południu? - odpowiada po chwili zastanowienia. Szybko kalkuluję w głowie plany na najbliższe godziny, po czym radośnie stwierdzam:
- Tak.
- To, jak chcesz...możesz...to znaczy... - jąka się.
- Mogę do ciebie wpaść, wiem już gdzie mieszkasz - przerywam jej tortury, proponując opcję najbardziej dla /mnie/ niej dogodną.
- Okej - sili się na uśmiech, choć ja i tak wiem, że coś jest nie tak. Pod wpływem ostatnich wydarzeń zdążyliśmy się lepiej poznać i więcej porozmawiać, dlatego bez problemu mogę stwierdzić, że jej obecne zachowanie nie należy do normalnych. Nie mniej jednak postanawiam nie drążyć tematu i skupić się na czysto naukowych kwestiach.
Przynajmniej na razie.
- W takim razie do zobaczenia - puszczam jej oczko, idąc na swoje miejsce. Luna posyła mi lekki, ale szczery uśmiech, po czym wraca do wcześniejszej czynności. Nastolatka stanowi dla mnie swego rodzaju zagadkę, którą postawiłem sobie za cel jak najszybciej rozwiązać. Choć nie wiem co z tego wyniknie, muszę to zrobić.
Muszę wiedzieć, kto zawładnął moim sercem.
Zapukać? Zadzwonić? Wysłać wiadomość? Jak powiadomić ją, że już jestem i czekam? Moje rozważania są co najmniej głupie. Od paru minut stoję i z otępieniem wpatruję się w drzwi przed sobą.
Jestem skończonym idiotą.
Po namyśle ostrożnie dzwonię domofonem, modląc się, by i tym razem nie spotkać któregoś z rodziców. Z doświadczenia wiem, że ci za mną nie przepadają i chociaż nie znam państwa Valente, wyobrażam sobie najgorsze. Z chorobliwych myśli wyrywa mnie odgłos uchylanych drzwi, w których staje średniego wieku kobieta. Po jej roboczym stroju śmiem twierdzić, że nie jest ona członkiem rodziny.
I całe szczęście.
- Zastałem Lunę? - pytam pewnie.
- Tak, jest u siebie, ale... - waha się nad odpowiedzią, a w jej oczach dostrzegam zakłopotanie i troskę?
- Ale? - powtarzam, skłaniając ją do dokończenia urwanej w połowie zdania myśli.
- Nie jest w najlepszym nastroju - mówi, a w jej głosie daje się wyczuć smutek.
- Co z nią? - niepokoję się.
- Wejdź i sam z nią porozmawiaj - posyła mi przelotny uśmiech, po czym wpuszcza do środka.
Wskazuje mi drogę, którą później sam przebywam w ciszy, szukając odpowiedniego pokoju. Muszę przyznać, że Meksykanka mieszka w niemałym domu, a właściwie willi. Dziwne, bo nie przypominam sobie, by kiedykolwiek się z tym obnosiła. Gdy w końcu udaje mi się dotrzeć pod właściwe drzwi, pukam, czekając na jakikolwiek odzew. Ten jednak nie następuje, dlatego decyduję się na własną rękę wejść.
To co tam widzę, odbiera mi mowę.
Prosiliście o nowy rozdział jak najszybciej, więc oto jestem.
Mam nadzieję, że i on przypadnie wam do gustu.
Dzisiaj trochę Gastteo. Lubicie ich?
Jak sądzicie, co trapi Lunę?
Matteo stara się przeanalizować swoje uczucia, czy mu się to uda?
Dowiecie się już w następnym rozdziale.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro