14 | Is This Love?
Nie ma zbrodni bez kary.
Krótki okres zawieszenia minął, a ja mogłem spokojnie wrócić w stare, dobrze mi znane mury Blake. Pytanie tylko, czy aby na pewno tego chciałem? Czy chciałem na nowo zmagać się z wyzwaniami, jakie stawiała przede mną wymagająca kadra nauczycielska? Czy chciałem codziennie oglądać twarz, której tak bardzo nienawidzę? Nie. Zdecydowanie nie.
A jednak stoję przed szkołą, skuszony wizją ponownego rozkoszowania się jej uśmiechem i nieopisaną iskrą tlącą w każdym oku. Ciepło od niej bijące działa na mnie niczym magnez, a aura tajemniczości nie pozwala o sobie zapomnieć. Bez względu na starania wciąż o niej myślę, a myśli te doprowadzają mnie do szaleństwa.
Kim jesteś i dlaczego tak na mnie działasz?
Przemierzam niekończący się korytarz, prowadzący do tylnego wyjścia na plac sportowy, gdzie właśnie odbywa się trening, na który jestem już mocno spóźniony. Gdy udaje mi się dotrzeć na miejsce, pierwsze co robię, to przebieram się w odpowiedni strój, dbając przy tym, by poprawnie założyć ochraniacze, które w tym sporcie odgrywają ważną rolę.
Wbiegam na boisko, sygnalizując swoją gotowość. Ku mojemu zaskoczeniu trener nakazuje mi zejście na ławkę, gdzie sam na mnie czeka.
- Siadaj Balsano - mówi, a ton jego głosu nie wróży nic dobrego. Posłusznie zajmuję miejsce i czekam na reprymendę, jaką zwykle w tego typu sytuacjach dostaję.
- Byłem cierpliwy, ale tego już za wiele - zaczyna swój wykład - uprzedzałem cię, że jeszcze raz wywiniesz tego typu numer, to usunę cię z boiska, dlatego nie powinieneś być zdziwiony moją decyzją - oznajmia.
- Ale trenerze... - próbuję się jakoś wytłumaczyć i nie dopuścić do tego, co ma mi do przekazania.
- Nie Balsano, miarka się przebrała - nie pozwala mi na jakiekolwiek wyjaśnienia - jesteś zawieszony do końca sezonu - wygłasza werdykt.
- To niesprawiedliwie! - burzę się. Owszem, zasłużyłem na nauczkę, ale nie tak surową.
- Przykro mi Matteo, może to cię nauczy, że nie jesteś tu bezkarny - stwierdza spokojniej, sprawiając wrażenie, że i jego boli taki, a nie inny obrót spraw.
No właśnie, wrażenie.
Wściekły podnoszę się, wymijając mężczyznę i idąc przed siebie, klnę pod nosem. Gdy dostrzegam grupkę ćwiczących cheerlederek, przystaję na chwilę, szukając tej jednej. Widzę ją. Tańczy na samym przodzie, żywo wymachując pomponami. Porusza się z niezwykłą gracją i wdziękiem, a kusa spódniczka co raz to podwija się, smagana lekkimi podmuchami wiatru. Widok ten sprawia, że mam ochotę rzucić wszystko, by brać ją tu i teraz. Niestety nie mogę sobie na to pozwolić i z trudem odrywam od niej wzrok, wznawiając chód, a przy okazji ciskając kaskiem o ziemię. Nie obywa się to bez zwrócenia na siebie uwagi, czego nie chciałem.
Nie chciałem, by widziała mnie w takim stanie.
Speszony jej palącym spojrzeniem, wchodzę do szkoły, tylko po to, by zaraz znowu ją opuścić, nie bacząc na zajęcia i nieobecności na nich. Wychodzę z założenia, że jeden dzień więcej, nie zrobi różnicy, a nawet jeśli, to już i tak nie mam nic do stracenia.
Niepocieszony wyrokiem przełożonego przysiadam na murku nieopodal szkoły, próbując pozbierać myśli i choć trochę się uspokoić. Dla wielu moje zachowanie mogłoby się wydać co najmniej dziwne i irracjonalne, dlatego wolałem uciec i schować głowę w piasek, by przypadkiem nie pogorszyć już i tak złej sytuacji, w jakiej przyszło mi się znaleźć. Ukrywam twarz w dłoniach, pochylając się i starając głęboko oddychać. Tego już za wiele. Zostałem wykopany z drużyny w najgorętszym momencie, tuż przed końcowymi rozgrywkami. Mało tego, straciłem szansę na stypendium sportowe, na które pracowałem latami. A wszystko to przez desperacką próbę ochrony wartości, jakich starałem się przestrzegać.
Czy ona jest tego warta?
Nie muszę długo czekać na odpowiedź, gdyż już po chwili czuję charakterystyczny zapach brunetki, która ostrożnym ruchem dosiada się do mnie.
- Widziałam co się stało i... - waha się, szukając odpowiednich słów - przykro mi - dokańcza.
- Tak, mi też jest przykro - kwituję, nie będąc w nastroju na rozmowę.
- Wiem, że to przeze mnie, dlatego... - ucina.
- Przestań - przerywam jej - jeśli mogę kogoś winić, to tylko siebie - wzdycham.
- Daj mi dokończyć - upomina mnie, po czym wznawia myśl - dlatego poszłam do twojego trenera i wyjaśniłam mu całą sytuację - zamieram, a moje źrenice momentalnie się powiększają, co nie ucieka uwadze Luny - prosił, byś jutro punktualnie stawił się na treningu, bo nie będzie dłużej tolerować twojego spóźniania - oznajmia, przy czym puszcza mi porozumiewawcze oczko.
- Nie wiem jak mam ci dziękować, ja... - żadne godne podziękowania nie przychodzą mi do głowy, więc bez zastanowienia zamykam dziewczynę w czułym uścisku, w którym staram się przekazać jej wszystkie, szalejące we mnie odczucia, towarzyszące mi w jej obecności. Valente nie opiera się i równie chętnie, otacza drobnymi rękoma moją szyję, na której czuję jej gorący oddech, wywołujący przyjemne mrowienie.
- Przynajmniej tyle mogłam dla ciebie zrobić - uśmiecha się, wracając do poprzedniej pozycji.
- Aż tyle! - krzyczę, nie kryjąc szczęścia, jakie we mnie wstąpiło.
Teraz już wiem, że wcześniejsze wątpliwości zniknęły, a na ich miejscu pojawiło się coś nowego, jak dotąd obcego. Coś, co nie pozwalało mi logicznie myśleć. Coś, co napełniało mnie nadzieją i chęcią nieustannej walki. Tylko czym jest owe uczucie? I dlaczego wzmaga na sile przy niczego nieświadomej nastolatce?
Jak nazwać huragan, szalejący w moim sercu?
Witam wszystkich!
Jak wam mijają wakacje? Na rozjazdach, a może w domu?
Piszcie w komentarzach, chętnie poczytam co u was słychać.
Nasze Lutteo coraz bliżej, ale czy to wystarczy, by ich połączyć?
Jak sądzicie, co tak naprawdę czuje Matteo?
Następny rozdział już napisany, więc decyzję kiedy mam go opublikować, pozostawiam wam. Zastanówcie się i dajcie mi znać;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro