13 | Forgive Me
Coś się kończy, coś zaczyna.
Stoję przy oknie, wypatrując /jej/ ratunku z beznadziejnej sytuacji w jakiej obecnie się znajduję. Po raz kolejny zmagam się z wyrzutami, jakie wytacza mi sumienie. Rozum mówi zostań, serce krzyczy - uciekaj.
Czy postępuję zgodnie z samym sobą?
Nie.
Czy powinienem to zakończyć?
Tak.
Nie wszystko jest tak proste, jak zdaje się być. Nie łatwo nagiąć stare zwyczaje, a co dopiero całkowicie z nich zrezygnować. Przeszłość zawsze wraca, mącąc i psując chwilę obecną.
- Lepiej ci już? - ciszę przerywa melodyjny głos zatroskanej blondynki.
- Tak - silę się na uśmiech, choć tak naprawdę bliżej mi do płaczu. Nie mogę i nie chcę jej okłamywać, ale nie potrafię zdobyć się na wyznanie prawdy. Wiem, że ją to zaboli, jednak w obawie przed jej cierpieniem, sam cierpię.
Czuję jak drobne ręce oplatają mnie od tył, a rozgrzane ciało dziewczyny przywiera wprost do mojego, zimnego jak sopel lodu.
- Co się dzieje? - pyta z autentycznym smutkiem, co tylko wzmaga moje obawy przed tym, co nieuniknione. Ostrożnie odsuwam ją od siebie, by następnie chwycić za drobną dłoń i pociągnąć w kierunku łóżka. Siadamy.
- Nie wiem jak ci to powiedzieć... - zaczynam, jednak rosnąca w moim gardle gula uniemożliwia mi kontynuowanie.
- Najlepiej prosto z mostu, bez owijania w bawełnę - przerywa mi, widząc moje zakłopotanie.
- Bo widzisz, coś się zmieniło - biorę głęboki wdech - ja się zmieniłem. Odkąd poznałem pewną dziewczynę - milknę, choć wiem, że nie ma już odwrotu - czuję, że to co robimy jest złe - dokańczam ciszej.
- Zakochałeś się? - upewnia się Smith.
- Nie - zaprzeczam - nie wiem, może - mówię po chwili namysłu.
- A więc nie mamy o czym mówić - stwierdza ze smutkiem - taka była umowa, a skoro padło na ciebie, to ja nie mam prawa cię zatrzymywać - oznajmia niechętnie.
- Mówisz serio? - nie dowierzam. Nie takiej reakcji się spodziewałem, a spokój nastolatki pozytywnie mnie zaskoczył.
- Tak. Godząc się na ten układ, liczyłam się z takim końcem - spuszcza wzrok w dół - nie sądziłam tylko, że nastąpi tak szybko - mruczy pod nosem i choć usilnie stara się zakryć łzy napływające jej do oczu, dostrzegam je.
- Nie smuć się, proszę - szepczę, po czym zamykam ją w szczelnym uścisku. Czuję, że płacze. Chcę jej pomóc, ale nie mogę. To ja jestem powodem jej łez, to przeze mnie wypłakuje oczy. Nie zasłużyła na to co ją spotkało.
Na to co jej zrobiłem.
- Ciśśśś, już dobrze - gładzę ją po plecach, próbując uspokoić. W pewnym momencie Ambar odsuwa się, ocierając mokre policzki i patrząc na mnie z miłością, jakiej ja nigdy nie byłem w stanie jej dać.
- Czy mogę... - przysuwa się - ten ostatni raz? - spogląda na moje usta. W odpowiedzi kiwam twierdząco głową i już po chwili czuję na sobie smak jej truskawkowej pomadki. Oddaję pocałunek i pozwalam jej nim pokierować. Całuje delikatnie, rozkoszując się każdą sekundą. Gdy powoli zaczyna brakować nam tlenu, odsuwam się nieznacznie i nie wiedząc jak się zachować, po prostu wstaję. Ukradkiem zerkam na nastolatkę i napotykając jej rozżalone spojrzenie, uśmiecham się blado. Po chwili wychodzę, zamykając za sobą drzwi i kończąc to, czego nie powinienem był zaczynać. Zraniłem ją i nigdy nie zdołam tego naprawić.
Wydawać by się mogło, że najgorsze już za mną, ale nie. To dopiero początek, a droga do szczęścia wiedzie przez wiele prób i pułapek, które niejednokrotnie wystawią mnie na próbę. Mimo wszystko po raz pierwszy od dawna czuję się naprawdę wolny. Pozwoliłem swym myślom i pragnieniom ujrzeć światło dzienne, co polepszyło mój nastrój. Teraz już bez trosk i obaw mogę skupić się na dalszej części planu, którego celem jest wyswobodzenie się z sideł przeszłości.
Zapomniawszy o nieprzyjemnej rozmowie, wracam do domu, rozkoszując się błogim stanem, w jakim obecnie się znajduję. Niestety mój dobry humor nie trwa za długo, gdyż równo z przekroczeniem progu mieszkania, ulatnia się niczym bańka mydlana. Do moich uszu docierają kolejne wrzaski i szlochy, których nie sposób dłużej wysłuchiwać.
- Co tu się dzieje?! - wpadam do pokoju, a przed sobą widzę płaczącą matkę i rozwścieczonego mężczyznę, który ani myśli się uspokoić.
- Wypierdalaj gówniarzu - prycha wysoki szatyn, po czym nie przejmując się moja obecnością, kontynuuje darcie.
- Idź do siebie synku - prosi błagalnie kobieta, a spod jej powiek wydobywa się kolejna łza, będąca sygnałem do odpuszczenia i zaszycia się we własnej sypialni.
Posłusznie wychodzę i schodami do góry, kieruję się do najbliższego mi pomieszczenia. Zrezygnowany i zmęczony ciągłymi awanturami, rzucam plecak o ziemię i kładę się na łóżku, cicho przy tym wzdychając. Nie raz próbowałem jej pomóc i nie raz za to oberwałem. Prosiłem, radziłem, wspierałem, ale ona wciąż pozostawała głucha na moje słowa. Nie rozumiała w jak wielkie bagno nas wpakowała, a co gorsza nie miała zamiaru się z niego wydostać. Potulnie znosiła humory ojczyma, który z dnia na dzień pozwalał sobie na więcej. Gdybym tylko mógł, pozbyłbym się go z domu już dziś, jednak to nie jest moja decyzja. Dopóty, dopóki ona tego nie zapragnie, ja nic nie zdziałam, na pewno nie wbrew jej woli.
Może kiedyś pozwoli sobie pomóc.
Zgodnie z zapowiedzią publikuję rozdział.
Jestem bardzo ciekawa waszych opinii o nim.
Co sądzicie o Ambar? Lubicie ją w takiej wersji? A może wręcz przeciwnie?
Jak widzicie życie Matteo nie jest kolorowe, ale może jest ktoś, kto go takim uczyni?
O tym przekonacie się niebawem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro