12 | Night Secrets
Jak cię widzą, tak cię piszą.
Czy rozsądnym jest upijać się w samotności?
Nie.
Na całe szczęście nie byłem sam. Mój przyjaciel wiernie dotrzymywał mi kroku, nie odstępując i pilnując, bym nazajutrz nie żałował wspólnego wypadu. Całą noc bawiłem się w towarzystwie uroczych dziewczyn, chętnych nawet od zaraz. Ku mojemu zdziwieniu nie odpowiadały mi i to ja wyszedłem z inicjatywą opuszczenia lokalu i udania się w bardziej ustronne miejsce.
Idę przed siebie, rozglądając się dookoła i podziwiając majestatycznie piękną przyrodę w ogródkach sąsiadów Peridy.
- Szkoda, że ja takiego nie mam - mówię, przystając na chwilę i z zadziwiającym oddaniem lustrując najbliższy trawnik.
- Tak, jest piękny - zgadza się ze mną równie nietrzeźwy chłopak.
Nasza rozmowa schodzi na nietypowe tematy, jak to zwykle bywa po sporej dawce alkoholu. Zdania są nieskładne, a myśli porozrzucane i nie możliwe do złożenia w logiczną całość. Za pewne nie uda mi się zliczyć ilości wypitych shotów, ale zawsze warto spróbować.
- Daleko jeszcze? - pytam, czując, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
- Nie, już blisko - odpowiada niemrawo.
Przemieszczamy się coraz wolniej, a substancja buzująca w żyłach, daje nam się we znaki.
- Który to Luny? - w mojej głowie rodzi się nowy pomysł, będący ostatecznym gwoździem do trumny.
- Ten - wskazuje na sporych rozmiarów dom - co kombinujesz?
- Może ją odwiedzę - mówię bez zastanowienia, nie zdając sobie sprawy z późnej godziny i własnego stanu.
- Po co? - dopytuje zdezorientowany Gaston, który w obecnej sytuacji jest jeszcze mniej domyślny niż zazwyczaj.
- Bo chcę ją zobaczyć - tłumaczę, po czym śmiało skręcam w boczną uliczkę, kierującą do posiadłości brunetki. Zostawiam kumpla w tyle i zwinnie przeskakuję przez ogrodzenie. Może i jestem pijany, ale wciąż wysportowany. Zakradam się od tyłu i z początku lekko pukam, czekając na odzew. Gdy ten nie następuje, ponawiam czynność, tym razem dużo mocniej i pewniej. Po chwili widzę zapalające się wewnątrz światło i drobną postać krzątającą się przy drzwiach, najpewniej walczącą z zamkiem.
- Co ty tu robisz? - otwiera mi zaspana Luna, o dziwo normalnie ubrana.
- Też cię miło widzieć - żartuję, co jednak nie wywołuje śmiechu Meksykanki.
- Czy ty masz pojęcie która godzina? Całe szczęście, że nie ma rodziców, bo inaczej... - mówi na jednym wdechu.
- To mogę wejść? - przerywam jej, wpraszając się do środka.
- Zwariowałeś, oczywiście, że nie! - krzyczy, po czym dodaje - jesteś całkowicie zalany!
- Nie całkowicie, a odrobinkę - poprawiam ją - może dołączysz do mnie? - proponuję, puszczając przy tym oczko.
- To nie pora na wygłupy Matteo - beszta mnie. Jest słodka gdy się złości.
- Masz rację, to idealny czas na spacer - zmieniam taktykę, chcąc wyciągnąć ją z domu - może weźmiesz coś ze sobą i przejdziesz się ze mną? - pytam. W odpowiedzi dostaję krzywy uśmiech i oddalającą się w głąb korytarza Valente, która już po chwili staje przede mną z litem czystej w ręce.
- Nie wierzę, że to robię - wzdycha dziewczyna i zatrzaskując drzwi, prowadzi do wyjścia z terenu posesji. Zadowolony z siebie kroczę tuż za nią, nie wiedząc dokąd zmierza, co jednak w tym momencie nie ma dla mnie znaczenia.
Liczy się tylko ona.
Dotarłszy na jeden z osiedlowych placów zabaw, siadamy na huśtawkach. Nastolatka otwiera flaszkę i na raz wypija niespełna połowę jej zawartości.
- Mocne - krzywi się na smak wódki.
- Daj, sprawdzę - mówię ochoczo, co wywołuje rozbawienie na twarzy Luny.
- Tobie już wystarczy - daje mi znać, że nie mam na co liczyć. Nie protestuję, faktycznie jestem już nieźle wstawiony, co odbija się na wszystkim, co mówię i robię.
- To pij to szybciej - ponaglam ją. Brunetka posłusznie znowu przechyla butelkę, a gdy w końcu ją odstawia, na dnie zostaje już tylko resztka.
- Zeruj - namawiam, a Valente wykonuje.
Nie mija długo, a obydwoje siedzimy przy okrągłej karuzeli, śmiejąc się i rozmawiając o wszystkim, jak przystało na pijane nastolatki. Czuję się swobodnie i po raz pierwszy od dawna mogę być sobą.
Co nie zawsze wychodzi mi na dobre.
- Dlaczego przyszedłeś? - pyta w przerwie od śmiechu.
- Chciałem cię zobaczyć - mówię i widzę, że satysfakcjonuje ją moja odpowiedź.
- Mhm - mruczy i nieznacznie się do mnie przysuwa. Odbieram to jako zachętę do działania i również zmniejszam dzielącą nas odległość.
- Jak się czujesz... - urywa w połowie - no wiesz, z tym zawieszeniem - kończy nieśmiało.
- Nijak, to tylko trzy dni, a dupek zasłużył sobie - wyjaśniam.
- Dziękuję ci i przepraszam, że nie zadzwoniłam, ale - milknie na chwilę, zastanawiając się nad słowami - nie byłam w stanie.
- Domyśliłem się - nie mam jej tego za złe.
Orientuję się, że z początku niezobowiązująca i luźna rozmowa schodzi na dalszy etap - szczerości i zwierzeń, a to nie wróży nic dobrego.
- Dlaczego byłeś w poprawczaku? - drobna istotka siedząca obok mnie porusza najgorszy z możliwych tematów. Dotyka coś, o czym usilnie pragnę zapomnieć.
- Kiedyś ci opowiem, ale lepiej w innych okolicznościach - unikam powiedzenia prawdy, w obawie przed jej reakcją, która jak sądzę, nie różniłaby się wiele od poprzednich.
- Okej - rzuca luźno, nie pojmując w jak czuły punkt ugodziła.
- Zbierajmy się - wstaję nagle, ciągnąc za sobą zdezorientowaną Lunę - późno już - dodaję w formie żartu, widząc posępną twarz towarzyszki.
- Jeśli powiedziałam coś nie tak... - zaczyna, a na jej twarzy uwydatniają się zakłopotanie i lęk.
Boi się mnie.
- Nie, to ja przepraszam - reflektuję się - nie chcę, byś źle o mnie myślała, a gdy poznasz całą historię z pewnością tak będzie - milknę, pojmując wagę wypowiedzianych słów.
- Nie jestem taka - oznajmia - nie oceniam innych.
Choć wiem, że to tylko fragment pijackiej pogadanki, której jutro może już nie pamiętać, czuję niewyobrażalną ulgę i nadzieję, która napełnia mnie od środka, dyktując dalsze postępowanie.
Jednym ruchem chwytam jej drobną rączkę i zamykając ją w mojej - większej, ustawiam się tak, by móc spojrzeć dziewczynie prosto w oczy.
Oczy, które mówią wszystko.
Nie rozluźniając uścisku naszych dłoni, spoglądam w obecnie zagubione, ale i nad wyraz radosne spojrzenie Luny.
- Dziękuję - szepczę, przyglądając się jej zaróżowionym policzkom.
Proszę, zapamiętaj to, co zaraz usłyszysz.
- Dziękuję za to, że mogłem cię spotkać.
Witam wszystkich!
To chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów.
Jestem bardzo ciekawa, jakie są wasze odczucia i czy spodobał wam się on równie bardzo co mi.
Lubicie takiego Matteo? Tajemniczość to chyba jego znak rozpoznawczy, więc i tu nie wyznał Lunie prawdy.
Wakacje rozpoczęte, dlatego postaram się częściej publikować, począwszy od dziś.
Zobaczymy co mi z tego wyjdzie.
Póki co zapraszam was do czytania;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro