11 | Troubles
Bądź sobą.
Chwile w gabinecie dyrektora nie należą do przyjemnych. Towarzyszący im stres i poczucie bezradności za każdym razem wypalają dziurę żołądku. Udawana skrucha i monotonność rozmów nie są dla mnie niczym nowym. Po raz kolejny znalazłem się w podobnej sytuacji, a z każdej kolejnej gorzej się wyślizgnąć.
- Chcesz coś dodać? - pyta przełożony placówki.
- Nie - przeczę, siląc się na spokojny ton głosu. Nie chcę wyjść na potwora, jakim zostałem uprzednio nazwany.
- Zatem rozumiem, że zgadzasz się na należną ci karę? - upewnia się dyrektor.
- Tak - tym razem potwierdzam, chcąc /już iść/ uniknąć dalszej wymiany zdań.
- Oficjalnie zostajesz zawieszony w prawach ucznia na okres trzech dni szkolnych - zaczyna swój wywód - przez ten czas nie wolno ci się pojawić w szkole, a ta nieobecność zostanie odnotowana w twoich papierach i wzięta pod uwagę przy wypisywaniu świadectwa, jasne? - kończy.
- Jak słońce - odpowiadam, po czym zmęczony całym zajściem, wychodzę.
Zdaję sobie sprawę, że tego typu akcje nie będą wieczne tolerowane i pewnego dnia otrzymam należną mi karę. Mimo to wciąż szukam. Szukam granicy moich występków, modląc się, by nigdy jej nie znaleźć. Od /kiedy ją poznałem/ pewnego czasu jestem chodzącym kłębkiem nerwów, któremu nie wiele trzeba do wybuchu. Zapytany o powód, najpewniej uniknąłbym odpowiedzi, wymyślając na poczekaniu słabą wymówkę. Boję się przyznać sam przed sobą, a co dopiero przed całym światem. I chociaż usilnie odganiam od siebie niepożądane myśli, one wciąż powracają. Tak często, jak często mam z nią styczność. Jest dla mnie swego rodzaju zagadką, trudną do rozwikłania, a przez to niesamowicie absorbującą.
Od dobrych dziesięciu minut kręcę się w kółko, oczekując na jak zwykle spóźnioną dziewczynę.
Czy ona nie może chociaż raz przyjść punktualnie?
Zirytowany siadam na pierwszej wolnej ławce i wyjmuję telefon, wykręcając właściwy numer. Jeden sygnał, drugi, a w słuchawce wciąż cisza. W ostatniej chwili nastolatka odbiera, mówiąc przy tym:
- Halo?
- Gdzie ty znowu jesteś? - pytam oschle, nie interesują mnie jej wyjaśnienia, a wiem, że zaraz usłyszę ich całą serię.
- Wybacz, coś mi wypadło, nie mówiłam? - odpowiada, a ja czuję jak zalewa mnie fala gorąca.
- Nie - prycham, nie mogąc nad sobą zapanować.
- W takim razie moja wina, ale naprawdę nie mogę się teraz urwać - zaczyna, jednak ja przeczuwając ciąg dalszy, przerywam jej:
- Kiedy będziesz?
- Spotkajmy się u mnie - proponuje - jakoś wieczorem.
- Dobra - zgadzam się, po czym jak najszybciej kończę tę bezsensowną wymianę zdań.
W pewnym sensie czuję się zobowiązany wobec blondynki. Wiem jak dużo jej zawdzięczam i staram się choć trochę odwdzięczyć, uszczęśliwiając ją w chwilach, w których najbardziej tego potrzebuje. Ofiarowując jej cząstkę mnie, dostrzegam w jej oczach radość, która wpływa również na moje samopoczucie. Nie mniej jednak taka relacja bywa czasem trudna i niezrozumiała dla /mnie/ innych. Łączy nas przywiązanie, ale czy jest ono równoznaczne z miłością?
Nie.
Wstaję i szybkim krokiem kieruję się w jedyne przyjazne mi miejsce, położone niedaleko stąd i przypadkowo będące całkiem niezłym punktem obserwacyjnym na dom uroczej brunetki.
Gdy docieram do celu, pukam dwa razy, następnie robię przerwę i znów stukam. W ten sposób wykonuję wymyślony za młodu znak, używany po dziś dzień. Nie muszę długo czekać. Drzwi uchylają się, a w nich dostrzegam uśmiechniętą twarz Gastona, który gestem ręki zaprasza mnie do środka.
- Co jest? - pyta niemalże od razu. Nie odpowiadam, ale brak odpowiedzi też nią jest, a przynajmniej dla niego.
- Ambar czy Luna? - porusza swój ulubiony, męczący mnie temat.
- Obie - wzdycham, a na mojej twarzy maluje się cień smutku, który za wszelką cenę staram się zakryć.
- Co tym razem? - nie odpuszcza ciekawski Perida.
- Spuściłem dzisiaj niezłe lanie Alvarezowi - zaczynam, a dostrzegając zdziwienie przyjaciela, lekko się uśmiecham - no i znowu mnie zawiesili - dodaję.
- Na ile? - kręci z dezaprobatą głową.
- Trzy dni, nie jest najgorzej - odpowiadam, kalkulując wszystkie dotychczasowe tego typu wolne.
- Czym ci podpadł? - kontynuuje swoje małe śledztwo.
- Obrażał Lunę - mówię ledwo słyszalnie, wbijając wzrok w podłogę.
- No nieźle - klepie mnie po ramieniu, dodając mi w ten sposób nieco otuchy, za co jestem mu wdzięczny, bo właśnie takiej reakcji potrzebuję - a jak ona się trzyma? Wie o wszystkim? - ciągnie mnie za język.
- Nie wiem - stwierdzam zrezygnowany.
- Skoro masz trochę wolnego - zastanawia się na głos - to co ty na to, żeby trochę się zabawić? - składa mi propozycję, wiedząc, że w obecnym stanie nie będę zbyt asertywny.
- Miałem iść do Ambar - zaczynam, jednak nie kończę.
- Pieprzyć Ambar, nie wierzę, że aż tak ci do niej śpieszno - śmieje się, wiedząc, że ma rację.
- W sumie nie mam nic do stracenia - ulegam skuszony wizją dzisiejszego wieczoru. Po co mam go tracić na jedną, jak mogę poświęcić wielu?
Chociaż żadna nie jest nią.
- I to mi się podoba - kwituje brunet, podnosząc się z kanapy, a następnie udając w stronę lodówki. Ku mojemu zadowoleniu wyjmuje z niej dwa, mocno schłodzone piwa.
- Tak na rozgrzewkę - wręcza mi puszkę, którą ja z ochotą otwieram.
Zabawę czas zacząć.
Witam, witam!
No i mamy początek drugiej połowy, co o nim sądzicie?
Wiem, że nie dzieje się za wiele, ale chciałam pokrótce przybliżyć wam postać Matteo. Ponadto obiecuję, że kolejne rozdziały będą ciekawsze.
Lubicie taką wersję Matiego? Jak myślicie kim jest Ambar i jaki ma związek z Balsano?
Czekam na wasze opinie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro