1 | One Look
Nowy dzień, nowe /problemy/ przygody.
Mówi się, że poranny wschód słońca jest symbolem nadziei i szansy, jaką codziennie ofiarowuje nam los, by naprawić błędy minionego dnia i ponownie stanąć przed wyzwaniem, jakim jest dotrwanie do utopijnego /zatem niemożliwego/ szczęścia.
Bzdura. Nic bardziej mylnego.
Lęki, troski, łzy - to realia mojego życia. Każdy poranek jest z góry przegraną walką, a reszta dnia to tylko świętowanie zwycięstwa choroby nad bezsilną dziewczyną. Dziewczyną, która nie poradziła sobie z emocjami, która pozwoliła by te złe, przesłoniły dobre, /zaciemniając/ odbierając wszelką radość.
Nie miałam ochoty wstawać, najchętniej przeleżałabym cały dzień, czytając i oglądając po raz setny ulubione filmy. Marzenia, /które nigdy się nie spełnią/. Zegar nieubłaganie tykał, a czas, którego nie miałam, mijał. Za 2 godziny mam stawić się na dywaniku pani dyrektor i uzupełnić wniosek o przyjęcie do Blake South Collage ~ prestiżowej placówki dla /snobów/ najlepszych z najlepszych. Rodzice sądzą, że to mi pomoże, a przynajmniej zapewni godną przyszłość.
Mylą się.
Nie chce i nie wyobrażam sobie jutra, a co dopiero perspektywy za parę lat. Nie obchodzi mnie ona. Choć niczego mi nie brakuje, a w zasadzie mam wszystko co chcę, nie jestem rozpieszczoną nastolatką, a przynajmniej nie uważam się za taką /w przeciwieństwie do reszty świata/.
Zniechęcona dzisiejszą wizytą w szkole z trudem wstaję. Czas zrobić się na bóstwo. Wspominałam już, że jak na chorą psychicznie wariatkę jestem całkiem ładna? Oczywiście jeśli do urody można zaliczyć perfekcyjnie wykonany makijaż, niebanalną fryzurę i ciuchy z najwyższej półki. Zaryzykuję stwierdzeniem, że podobam się chłopcom, /którzy nie podobają się mi/. Nie interesują mnie oni, a czasami bywają wręcz męczący i natarczywi. Nic tak nie ujmuje wartości chłopakowi, jak zbytnia nachalność.
Wyszykowana schodzę na dół, gdzie, jak co dzień, czeka na mnie śniadanie przygotowane przez /drugą mamę/ gosposię. Zasiadam do posiłku, jednak i tym razem, nie dane było mi go zjeść.
- Idź już do szkoły, nie tolerują tam spóźnialskich - mówi moja rodzicielka - zjesz jak wrócisz - dodaje.
- Już idę - wykonuje bez sprzeciwu jej polecenie, rzucając tęskne spojrzenie na talerz z jedzeniem.
Nie tym razem Luna.
Przede mną rozciąga się wielka brama, będąca jedynie częścią monstrualnego budynku, który już za parę minut ma stać się moją szkołą. Miejscem, w którym spędzę większą część życia przez najbliższe trzy lata. Niepewnie wchodzę do środka, rozglądając się w poszukiwaniu gabinetu dyrektora. Niestety, nie mija pięć minut, a ja już nie wiem gdzie jestem. Każde piętro jest do siebie podobne, a każde drzwi - identyczne. Spanikowana krążę schodami raz w dół, a raz w górę. W środku panuje przerażająca cisza, tak głucha, że słyszalne staje się echo moich własnych kroków. Każdy oddech, każde tupnięcie - słyszę je, a w mojej głowie rodzi się coraz więcej czarnych scenariuszy rodem z horrorów.
Tylko, że życie to nie film, a ja nie jestem wielowątkową, główną postacią, a jedynie niezdarną Luną Valente, która właśnie z impetem uderzyła w coś, a raczej kogoś.
- Przepraszam cię ja... - zamieram, unosząc wzrok i spoglądając na obiekt, z którym miałam /przyjemność/ okazję się zderzyć. Moim oczom ukazuje się wysoki, umięśniony brunet o iście czekoladowych oczach, w których żarzą się małe, migoczące iskierki. Z wrażenia odbiera mi mowę i choć karcę się w myślach za tak żałosne wpatrywanie się, nie mogę przestać.
- Nic się nie stało - mówi, zbierając papiery, które przed chwilą wytrąciłam mu z rąk.
Brawo Luna, znowu nawaliłaś.
- Wiesz może, gdzie znajdę gabinet dyrektora, lub chociaż sekretariat? - pytam niepewnie, bojąc się reakcji nieznajomego.
- Właśnie stamtąd wracam - odpowiada i prostując się dodaje - Mogę cię zaprowadzić.
- Będę wdzięczna - dukam dalej onieśmielona jego nieprzeciętną urodą i postawą.
- Jesteś tu nowa, prawda? - pyta.
Głupie pytanie, oczywiście, że jestem inaczej wiedziałabym jak trafić do właściwej sali i nie byłoby mnie tu dzień przed rozpoczęciem.
- Tak - mówię i jednocześnie uświadamiam sobie, że jego obecność również jest zastanawiająca - a ty? - dodaję.
- Nie - stwierdza krótko.
- Zatem co tu robisz? - pytam nieco śmielej.
- Nieważne - odpowiada tajemniczo i zmieniając temat wskazuje na drzwi, mówiąc przy tym - to tutaj.
Zawieszam na chwilę wzrok, czytając tabliczkę z nazwiskiem przełożonej szkoły, a gdy znów go odwracam z zamiarem podziękowania, chłopaka już tam nie ma. Rozpłynął się bez śladu. A może to ja go spłoszyłam? Dziwnie zareagował na ostatnie pytanie, jakby bojąc się prawdy.
Stop Luna, ogarnij się.
Nie każdy jest zrujnowanym psychicznie cieniem człowieka, którego dostrzegasz w lustrze. Pewnie mu się śpieszyło, lub po prostu miał mnie już dość. Tak, to zdecydowanie realniejsze wytłumaczenie.
Ale nawet się nie przedstawił...
Wchodzę do małego pomieszczenia i podpisuję swój wyrok śmierci.
Rozdziały będą mniej więcej takiej długości, ale za to książka będzie miała ich więcej. Postaram się w miarę regularnie coś dodać, jednak proszę o wyrozumiałość.
Jeśli masz jakieś uwagi, pisz, jestem otwarta na konstruktywną krytykę.
Zapraszam do czytania;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro