Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 | One Look

Nowy dzień, nowe /problemy/ przygody.

Mówi się, że poranny wschód słońca jest symbolem nadziei i szansy, jaką codziennie ofiarowuje nam los, by naprawić błędy minionego dnia i ponownie stanąć przed wyzwaniem, jakim jest dotrwanie do utopijnego /zatem niemożliwego/ szczęścia.

Bzdura. Nic bardziej mylnego.

Lęki, troski, łzy - to realia mojego życia. Każdy poranek jest z góry przegraną walką, a reszta dnia to tylko świętowanie zwycięstwa choroby nad bezsilną dziewczyną. Dziewczyną, która nie poradziła sobie z emocjami, która pozwoliła by te złe, przesłoniły dobre, /zaciemniając/ odbierając wszelką radość.

Nie miałam ochoty wstawać, najchętniej przeleżałabym cały dzień, czytając i oglądając po raz setny ulubione filmy. Marzenia, /które nigdy się nie spełnią/. Zegar nieubłaganie tykał, a czas, którego nie miałam, mijał. Za 2 godziny mam stawić się na dywaniku pani dyrektor i uzupełnić wniosek o przyjęcie do Blake South Collage ~ prestiżowej placówki dla /snobów/ najlepszych z najlepszych. Rodzice sądzą, że to mi pomoże, a przynajmniej zapewni godną przyszłość.

Mylą się.

Nie chce i nie wyobrażam sobie jutra, a co dopiero perspektywy za parę lat. Nie obchodzi mnie ona. Choć niczego mi nie brakuje, a w zasadzie mam wszystko co chcę, nie jestem rozpieszczoną nastolatką, a przynajmniej nie uważam się za taką /w przeciwieństwie do reszty świata/.
Zniechęcona dzisiejszą wizytą w szkole z trudem wstaję. Czas zrobić się na bóstwo. Wspominałam już, że jak na chorą psychicznie wariatkę jestem całkiem ładna? Oczywiście jeśli do urody można zaliczyć perfekcyjnie wykonany makijaż, niebanalną fryzurę i ciuchy z najwyższej półki. Zaryzykuję stwierdzeniem, że podobam się chłopcom, /którzy nie podobają się mi/. Nie interesują mnie oni, a czasami bywają wręcz męczący i natarczywi. Nic tak nie ujmuje wartości chłopakowi, jak zbytnia nachalność.
Wyszykowana schodzę na dół, gdzie, jak co dzień, czeka na mnie śniadanie przygotowane przez /drugą mamę/ gosposię. Zasiadam do posiłku, jednak i tym razem, nie dane było mi go zjeść.
- Idź już do szkoły, nie tolerują tam spóźnialskich - mówi moja rodzicielka - zjesz jak wrócisz - dodaje.
- Już idę - wykonuje bez sprzeciwu jej polecenie, rzucając tęskne spojrzenie na talerz z jedzeniem.

Nie tym razem Luna.

Przede mną rozciąga się wielka brama, będąca jedynie częścią monstrualnego budynku, który już za parę minut ma stać się moją szkołą. Miejscem, w którym spędzę większą część życia przez najbliższe trzy lata. Niepewnie wchodzę do środka, rozglądając się w poszukiwaniu gabinetu dyrektora. Niestety, nie mija pięć minut, a ja już nie wiem gdzie jestem. Każde piętro jest do siebie podobne, a każde drzwi - identyczne. Spanikowana krążę schodami raz w dół, a raz w górę. W środku panuje przerażająca cisza, tak głucha, że słyszalne staje się echo moich własnych kroków. Każdy oddech, każde tupnięcie - słyszę je, a w mojej głowie rodzi się coraz więcej czarnych scenariuszy rodem z horrorów.
Tylko, że życie to nie film, a ja nie jestem wielowątkową, główną postacią, a jedynie niezdarną Luną Valente, która właśnie z impetem uderzyła w coś, a raczej kogoś.
-
Przepraszam cię ja... - zamieram, unosząc wzrok i spoglądając na obiekt, z którym miałam /przyjemność/ okazję się zderzyć. Moim oczom ukazuje się wysoki, umięśniony brunet o iście czekoladowych oczach, w których żarzą się małe, migoczące iskierki. Z wrażenia odbiera mi mowę i choć karcę się w myślach za tak żałosne wpatrywanie się, nie mogę przestać.
- Nic się nie stało - mówi, zbierając papiery, które przed chwilą wytrąciłam mu z rąk.

Brawo Luna, znowu nawaliłaś.

- Wiesz może, gdzie znajdę gabinet dyrektora, lub chociaż sekretariat? - pytam niepewnie, bojąc się reakcji nieznajomego.
- Właśnie stamtąd wracam - odpowiada i prostując się dodaje - Mogę cię zaprowadzić.
- Będę wdzięczna - dukam dalej onieśmielona jego nieprzeciętną urodą i postawą.
- Jesteś tu nowa, prawda? - pyta.
Głupie pytanie, oczywiście, że jestem inaczej wiedziałabym jak trafić do właściwej sali i nie byłoby mnie tu dzień przed rozpoczęciem.
- Tak - mówię i jednocześnie uświadamiam sobie, że jego obecność również jest zastanawiająca - a ty? - dodaję.
- Nie - stwierdza krótko.
- Zatem co tu robisz? - pytam nieco śmielej.
- Nieważne - odpowiada tajemniczo i zmieniając temat wskazuje na drzwi, mówiąc przy tym - to tutaj.
Zawieszam na chwilę wzrok, czytając tabliczkę z nazwiskiem przełożonej szkoły, a gdy znów go odwracam z zamiarem podziękowania, chłopaka już tam nie ma. Rozpłynął się bez śladu. A może to ja go spłoszyłam? Dziwnie zareagował na ostatnie pytanie, jakby bojąc się prawdy.

Stop Luna, ogarnij się.

Nie każdy jest zrujnowanym psychicznie cieniem człowieka, którego dostrzegasz w lustrze. Pewnie mu się śpieszyło, lub po prostu miał mnie już dość. Tak, to zdecydowanie realniejsze wytłumaczenie.

Ale nawet się nie przedstawił...

Wchodzę do małego pomieszczenia i podpisuję swój wyrok śmierci.

Rozdziały będą mniej więcej takiej długości, ale za to książka będzie miała ich więcej. Postaram się w miarę regularnie coś dodać, jednak proszę o wyrozumiałość.
Jeśli masz jakieś uwagi, pisz, jestem otwarta na konstruktywną krytykę.
Zapraszam do czytania;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro