XXII
- Pomyśl, że to niedobry syrop, który matka dawała ci jak byłeś mały. - powiedział Scott, gdy ja wpatrywałem się w dzisiejszą porcję krwi, którą musiałem wypić.
Zaraz puszczę pawia!
Skrzywiłem się kiedy przypomniałem sobie jak smakuje ta szkarłatna ciecz.
- Ciesz się! Ty wychodzisz. Ja tu zostaje! - zirytował się Scotty.
Minął tydzień odkąd jestem wampirem i przebywam w tej placówce. Wczoraj miałem robione testy, które jednoznacznie stwierdziły, że nie stanowię zagrożenia dla ludzi. Lekarze nazywają mnie abominacją, co mnie wkurwia, bo z tego co wiem mogliby mnie nawet nazywać mutantem i to by było to samo.
Ale mam to wszystko gdzieś...
Bo dziś wychodzę! Zobaczę Tommiego i rodziców!
- Nie martw się. Ciebie też niedługo wypuszczą. - powiedziałem do Scotta.
- Może za rok, a w najlepszym przypadku za pół. - poprawił.
- Teraz przynajmniej będę mógł cię odwiedzać. - zauważyłem.
- Nie zmieniaj tematu. - odparł i spojrzał znacząco na krew w moich dłoniach.
Westchnąłem cicho.
- Zdrówko. - wyszeptałem, upijając spory łyk.
* * *
- I pamiętaj, gdyby coś się działo, masz natychmiast zgłosić się do nas. Najlepiej do działu numer trzy, okej? - lekarka powtarzała mi to już z piąty raz.
- Tak. Zrozumiałem. - przytaknąłem i odwróciłem się w stronę Scotta.
- Będę tęsknił, głupi debilu. - oznajmił Scotty.
- Ja też, pojebany idioto. - uśmiechnąłem się i przytuliłem brata na pożegnanie.
- Uważaj na siebie, bro. - wyszeptał mi cicho do ucha.
- Ty również. Niedługo się zobaczymy. - obiecałem i oderwałem się od niego.
- Idź. - kiwnął głową w stronę drzwi.
Jeszcze raz spojrzałem mu w oczy i posłałem lekki uśmiech.
Złapałem za klamkę i uchyliłem drzwi, jednak czułem, że powinienem coś zrobić.
- Scotty? - spytałem.
- Co? Chcesz jednak zostać? - zdziwił się.
- Broń Boże! - zaprzeczyłem.
Złapałem głęboki wdech i spojrzałem na brata.
- Nigdy tego nie mówię, ale chcę abyś wiedział, że cię kocham. - wyznałem.
- Matko Święta! Co ten Thomas z tobą zrobił! Jest na sali egzorcysta?! - udawał przejętego.
- Miałem nadzieję na inną odpowiedź. - przewróciłem oczami.
- Tak, tak. Ja ciebie też kocham, zakuta pało! A teraz idź zanim przywiążę cię do łóżka i stąd nie wypuszczę. - ostrzegł.
Zaśmiałem się cicho.
- Do zobaczenia. - wyszeptałem i przeszedłem przez próg.
Za drzwiami czekał na mnie ochroniarz, który często towarzyszył doktorce.
- Zaprowadzę cię do tylnego wyjścia. - poinformował i zaczął iść przez długi korytarz.
Podążyłem za nim.
- Czemu nie mogę wyjść głównym? - zdziwiłem się.
- Przy głównym czeka masa dziennikarzy. - oznajmił.
- Czekają na mnie? - spytałem z szokiem.
- Trąbią o tobie od tygodnia w telewizji. Nazwali cię już "odmieńcem", "wampirem, który nie lubi krwi" oraz moje ulubione "bezgrzeszny upadły". - posłał mi uśmiech znad ramienia.
- Bezgrzeszny to ja nie jestem, ale...Wow! Jestem sławny! - ucieszyłem się.
- Może jednak chcesz wyjść głównym wyjściem? - zaśmiał się.
- O nie! Chcę jak najszybciej spotkać się z chłopakiem! - przyspieszyłem kroku i po chwili stałem już przed drzwiami na tyłach budynku.
- Powodzenia, młody! - rzucił na pożegnanie ochroniarz, którego imienia nawet nie znałem.
Otworzyłem drzwi.
Musiałem zasłonić oczy ręką, ponieważ promienie słońca po raz pierwszy odkąd jestem wampirem zawitały na mojej skórze.
Szybko jednak odzyskałem ostrość widzenia. Przez ten tydzień, zauważyłem, że mój umysł działa sprawniej, tak samo jak słuch, wzrok i niestety węch, z czego nie byłem zadowolony, bo bardziej czułem przykry zapach krwi.
Spojrzałem w stronę parkingu i zamarłem widząc ciemnego chevroleta. Jego właściciel opierał się o maskę samochodu.
Postawiłem prawą nogę do przodu i krok po kroku, zacząłem zbliżać się do Tommiego.
Gdy byłem w połowie, uniósł głowę i nasze oczy się spotkały i...
O MÓJ BOŻE! CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJĘ?!
THOMAS
- Dziś wypuszczają Dylana. - powiedziałem do Sonyi.
- I? To chyba dobrze, nie? - spojrzała na mnie jak na debila.
Westchnąłem cicho.
- Chodzi mi o to abyś mi powiedziała czy przypadkiem nie nocujesz dziś u Brendy? - spytałem.
- Nie...- zaczęła.
- Sonya! - błagałem.
- Ale chyba u niej zanocuję. Nie nocowałam u niej tyle czasu! Aż od przedwczoraj normalnie! - dodała szybko.
- Dziękuję. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Nie zniszczcie domu, wariaty! - wykrzyczała z korytarza, po czym usłyszałem trzaśnięcie drzwiami.
Pokręciłem głową z uśmiechem i spojrzałem na zegarek.
Niedługo zobaczę Dylana!
Mój telefon zaczął dzwonić. Wyciągnąłem go z kieszeni i ze zdziwieniem odebrałem nieznany mi numer.
- Słucham?
Nie znasz mnie, ale mam ci do przekazania pewne informacje.
- Kim jesteś? - spytałem.
Zamknij się i słuchaj. Zdobyłem twój numer z regionalnego biura wampirów. Masz niezłą kartę tam..tak przy okazji. Pochodzę z roku 150-ego po narodzeniu Chrystusa.
- Co...- zacząłem.
Tak, jestem najstarszym żyjącym wampirem na świecie. Nie chwalę się tym. Przyzwyczaiłem się do życia w ukryciu. Słyszałem o twoim przypadku. Tylko raz spotkałem się z taką więzią w całym moim istnieniu.
- Nie rozumiem. - zaczynałem się powoli gubić.
Przemieniłeś tego chłopaka co gadają o nim w telewizji, tak? Tego co nie lubi krwi.
- No tak. - przytaknąłem.
On nie pragnie krwi. Pragnie swojego stwórcę.
- To oczywiste, okej? Już przed przemianą byliśmy razem. - wyjaśniłem.
Nie ma sekundy aby o tobie nie myślał. Zaufaj mi. Zrozumiesz gdy się spotkacie. Rzuci się na ciebie. Zobaczysz.
- Czemu mam cię słuchać? - wkurzyłem się.
Bo wiem co mówię. W roku 1487 spotkałem parę wampirów. Dziewczyna nie chciała pić krwi, za to z chęcią obcowała ze swoim stwórcą. Okazało się, że przed przemianą byli w sobie zakochani, a jej miłość była tak silna, że pokonała potrzebę krwi po przemianie. Taka wieź tworzy się raz na milion, a nawet i więcej. Więc się ciesz. Trafiłeś szóstkę w totka!
- Chcesz mi wmówić, że Dylan porząda mnie zamiast krwi? Powiedzmy, że to prawda i co? - spytałem.
Nic. Będziecie żyć długo i szczęśliwie. Wieź nie wpływa na uczucia danej osoby. Jeśli cię kocha to kocha prawdziwie. Tylko radzę uważać. Stwórca dziewczyny zginął w średniowieczu. Spalili go na stosie za niby obcowanie z Szatanem. Wieź przestała istnieć, a dziewczyna stała się najbardziej krwawym zabójcą w historii świata. Wymordowała ponad dwa miliony ludzi, wyłącznie dla ich krwi.
- To miejmy nadzieję, że nie zginę spalony na stosie. - powiedziałem z sarkazmem - Daj mi spokój, psycholu! - oderwałem słuchawkę od ucha i rozłączyłem połączenie.
Co za kpiny!
* * *
Uniosłem głowę do góry gdy usłyszałem ciche kroki. Napotkałem piękne, duże oczy Dylana. Uśmiechnąłem się lekko. Tak bardzo za nim tęskniłem.
Oderwałem ciało od samochodu o który się opierałem, a w tym czasie Dylan zdążył pokonać dzielący nas dystans i ustać przede mną.
- Hej. - wyszeptałem z uśmiechem.
Dylan zamiast odpowiedzieć, po prostu zarzucił mi ręce na szyję i przywarł swoimi ustami do moich.
Prawie od razu pogłębił pocałunek. Po chwili nawet poczułem jego dłonie pod moją bluzką.
To jest miłe...nawet bardzo, ale kurwa jak zaraz nie przestanie to...
- Dylan! - oderwałem go od siebie gdy poczułem jak jego ręka chciała dostać się pod materiał moich jeansów.
- Stęskniłem się. - wzruszył ramionami.
- Ja też, ale jesteśmy w miejscu publicznym. - upomniałem.
- To co? - spytał z uśmiechem.
Czy on zwariował?!
- Nic. Powoli zaczynam wierzyć w tą popieprzoną wieź. - powiedziałem.
- Jaką wieź? - spytał.
- Nieważne. - pokręciłem głową - Wsiadaj. - nakazałem, otwierając mu drzwi od auta.
Zanim wsiadł, złożył krótki, słodki buziak na moich wargach.
- Kocham cię! - wyznał.
- Ja ciebie też, skarbie. - odpowiedziałem.
Nie...może mi się zdawało? Ten świr co do mnie dzwonił nie może mówić prawdy.
NOTKA OD AUTORA
Nasz Dyl jedzie po bandzie! 😂 A co?! Haha😂
Biedny Tommy...będzie molestowany 😂
Wymyśliłam to, ponieważ chciałam jakoś przedłużyć te opowiadanie, po tym jak zareagowaliście na "planowane zakończenie" tej historii:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro