Rozdział 11
Obudziłam się i ku mojemu zdziwieniu nie czułam, że siedzę na fotelu quinjetu. Otworzyłam gwałtownie oczy i zobaczyłam, że jestem w jakimś pokoju, chyba hotelowym.
– Nieźle mi się przysnęło –powiedziałam do siebie, siadając i przecierając dłońmi twarz.
– Spałaś całą drogę – usłyszałam czyjś głos, momentalnie się odwróciłam, uspokoiłam się kiedy zobaczyłam we framudze drzwi od łazienki Steve'a.
– Nie strasz mnie tak, proszę – złapałam się za serce, udając że prawie dostałam zawał. Steve uśmiechnął się i usiadł na łóżku.
– Muszę przyznać, że lekka nie byłaś, prawie zadyszki dostałem, niosąc cię tu – zaczął się śmiać, a ja bez wahania walnęłam go poduszką, a kiedy na mnie spojrzał wystawiłam mu język. Zachowanie na poziomie dorosłego.
– Ja przynajmniej się zdrowo odżywiam. – W sumie tak w ogóle po co mi to było? Nie zbędne pytanie. Ale przynajmniej rozwija rozmowę.
– Mhm, zbliża się już pora obiadowa, przynieść ci coś do jedzenia z dołu?
– O tak, jestem bardzo głodna, dwa naleśniki z serem polane czekoladą i z bitą śmietaną, poproszę – zrobiłam słodki, delikatnu uśmieszek tak, żeby uwidocznić moje dołeczki.
– Tak, zdrowo się odżywiasz – usłyszałam kiedy Steve już zamykał za sobą drzwi wejściowe. Ale on szybki, przecież dopiero, co siedział na łóżku.
Postanowiłam, że zanim wróci zdążę się umyć. Szybkim krokiem poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Kiedy owinęłam się w ręcznik dopiero zauważyłam, że nie wzięłam ubrań, nawet nie wiem gdzie jest moja walizka. Cholera.
A teraz jak wyjdziesz z łazienki okaże się, że czeka tam już Steve i będziesz paradować w ręczniku jak ostani kretyn. Zaczęła moja podświadomość. Kurcze ona ma rację. Tam już napewno stoi Steve. Nie dostanę się teraz do walizki jak tam stoi. Chociaż może jeszcze nie przyszedł, może się zagadał z kimś. Proszę.
Bez chwili namysłu postanowiłam, że uchylę trochę drzwi i rozejrzę się za walizką.
Uchylając drzwi okazało się, że Steve'a jeszcze nie ma, więc odetchnęłam z ulgą. Kiedy tylko mój wzrok uchwycił moją walizkę, szybko wybiegłam z łazienki i nie zastanawiając się wzięłam ją całą z powrotem. Kiedy zamknęłam drzwi kucnęłam i odetchnęłam.
Po czym rozsunęłam walizkę i co? Była pusta! Cholera. Zabiję go. Przysięgam.
Zaczęłam się zastanawiać, co zrobić. Napewno włożył moje ubrania do szafy. O kurde, pewnie dotykał mojej bielizny. Nie.
Przestań dramatyzować idiotko. Po prostu wyjdź znów z łazienki i weź pierwsze lepsze ubrania. Przecież szafa jest zaraz obok. Moja podświadomość ma rację.
Nie mogę przecież wiecznie siedzieć w łazience. Uchylając drzwi upewniłam się, że nikogo nie ma i szybciutko podbiegłam do szafy otwierając ją. Całe szczęście wszytko tam było. Wyjęłam z niej delikatną żółtą sukienkę i czarne botki. Z ubraniami i bielizną wróciłam do łazienki i się przebrałam. Wysuszyłam włosy i zrobiłam delikatne fale.
Z łazienki wyszłam akurat wtedy, kiedy wszedł Steve. Odetchnęłam z ulgą. Gdy zauważyłam jak sobie nie radzi z dwiema tacami z jedzeniem zaczęłam się śmiać.
– Nie śmiej się tylko mi pomóż.
– Już idę, tylko się nie wywal, zanim dojdę nie wiadomo ile czasu minie.
– Nie bój się, nie niosę kawy, nie ma więc opcji, żebym się wywalił – zrobiło mi się ciepło na sercu, nawet nie wiem czemu, gdy przywołał sytuacje kiedy go poznałam. Zaraz, zaraz. Ciepło na sercu? Ja nie mogę się zakochać. O, nie! Nie w nim! Proszę!
Nie oszukujmy się chciałabyś pójść z nim na kolacje.
– Wątpie – wyrwało mi się. To miała być odpowiedź dla mojej podświadomości. Kurka.
– Czy ty coś planujesz? – Całe szczęście myślał, że to do niego.
– Nie, skądże.
– Dobra siadaj. Przecież jesteś głodna. Chyba, kiedy przyszedłem nie rzuciłaś się jakoś specjalnie na jedzenie.
– Wiesz, nie jestem chłopakiem, żeby rzucać się na jedzenie – powiedziałam siadając obok niego na kanapie.
– Mhm, rozumiem.
Cały posiłek minął na w ciszy. Skupiłam się na moich naleśnikach które zjadłam po dziesięciu minutach.
– Specjalnie dla ciebie wziąłem dużo czekolady i bitej śmietany.
– Och, nie musiałeś.
– W końcu zdrowo się odżywiasz – a swój wzrok momentalnie przeniósł na mnie.
– Raz na jakiś czas mogę przecież zjeść coś słodkiego. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłam czekoladę.
– Naprawdę?! – widziałam w jego oczach zdziwienie. – No to muszę Cię gdzieś zabrać żebyś mogła zjeść więcej czekolady. – Zaraz, zaraz co? Czy on mnie właśnie zaprosił na randkę czy coś w tym rodzaju?! Nie wierzę.
– No oczywiście, z tobą zawsze.
– W takim razie bądź gotowa o siedemnastej.
– Okej, narazie.
– Pa. – Steve zabrał tace i talerze i poszedł, a ja teraz sobie uświadomiłam, co powiedziałam. Zgodziłam się pójść z nim na randkę. Nie wierzę.
Stevie i Lisunia to miłosna para falalalala. Zaczęła śpiewać moja podświadomość
– Zamknij się idiotko – warknęłam na nią.
Odkąd go poznałam wydawało mi się, że z tego może coś wyjść, a teraz staje się to rzeczywistością. A jeżeli on mnie pocałuje?! O matko. Nie wierzę. Nie, to musi być sen. Może jak się uszczypnę, to obudzę się z powrotem w swoim mieszkaniu. Pierwsze uszczypnięcie, drugie i nic. Ja chyba nie śnię, to jest rzeczywistość.
Dobra muszę się pomalować, w końcu będą mnie ludzie widzieć, więc muszę jakoś wyglądać. Ale zaraz nie wzięłam kosmetyczki, żadnych kosmetyków.
Od razu pobiegłam do pokoju Natashy, może ma przynajmniej tusz do rzęs albo kredkę lub pomade do brwi.
Kiedy wyszłam z pokoju byłam w szoku. To nie był hotel. Tylko czyjś dom. Gdzie jestem. Zaraz czy to daleko od centrum? Z resztą co mnie to obchodzi, nie mam czasu. Biegłam wzdłuż korytarzu patrząc na każde drzwi. Dzięki Bogu, że były tabliczki z imionami. Kiedy odszukałam pokój Nataszy podeszłam do drzwi i zapukałam kilka razy, a kiedy usłyszałam proszę weszłam do środka.
– Hej.
– Hej – Natasha popatrzyła się na mnie, dziwiąc się, że to ja przyszłam do niej. Pewnie czekała na kogoś innego.
– Słuchaj mam prośbę – Wdowa nic nie odpowiedziała, jedynie wysłała mi pytające spojrzenie. – Nie masz może do pożyczenia tuszu do rzęs i kredki to brwi. Nie wzięłam kosmetyczki.
– Jasne. W łazience jest kosmetyczka.
Skierowałam się do pomieszczenia i szybkim ruchem wyjęłam najpierw tusz do rzęs, a potem kredkę do brwi. Szybko się pomalowałam i po trzech minutach wyszłam z łazienki.
– Dziękuję, uratowałaś mi życie –uśmiechnęłam się do niej serdecznie i już miałam wychodzić kiedy...
– Idziesz na randkę, co nie? –odwróciłam się do niej, a ona na mnie spojrzała.
– Aż tak to widać?
– Nie, tylko był tu wcześniej Steve i brał ode mnie porady. Nie wiem dlaczego, ja się na tym nie znam – wzruszyła ramionami. – Baw się dobrze.
– Dziękuję.
***
Była już za minutę siedemnasta, nie denerwowałam się tak jak teraz nigdy, nawet kiedy zdawałam maturę. Daję słowo.
Dzwonek! Już jest punkt piąta!
Nerwowo podbiegłam do drzwi i otwierając je uśmiechnęłam się do Steve'a.
– Gotowa? – zapytał po chwili.
– Tak, wezmę tylko torebkę i możemy już iść.
***
Kiedy wysiadłam z samochodu moim oczom ukazała się mała, przytulna kawiarnia. Zaraz, ja znam to miejsce.
– Lisa?
– Tak, słucham? – Spojrzałam na Steve'a. – Wybacz rozmyśliłam się.
– Rozumiem. Mówiłem żebyśmy weszli do środka.
Kiedy złożyliśmy zamówienia postanowiłam przerwać ciszę pomiędzy nami.
– Skąd znasz to miejsce – mówiłam rozglądając się.
– Podczas drugiej wojny światowej miałem okazję tu być, wtedy to miejsce wyglądało zupełnie inaczej.
– Mhm, rozumiem.
– Proszę, to państwa zamówienia.
– Dziękujemy – popatrzyłam się na kelnerkę i uśmiechnęłam się serdecznie.
***
Po "deserze" Steve powiedział, że mnie gdzieś zawiezie. Jechaliśmy już pół godziny słuchając piosenek puszczanych w radiu. Nagle samochód zatrzymał się.
– Jesteśmy już na miejscu – powiedział Steve otwierając drzwi samochodu i podając mi rękę.
– Już myślałam, że prędzej zasnę niż tu dojedziemy – powiedziałam uśmiechając się i chwytając jego dłoń. Zaczął mnie ciągnąć jakieś kilka metrów i stanął w miejscu po czym popatrzył się na mnie, a ja oniemiałam z zachwytu. Jak tu pięknie. Jezioro, dalej rozciągał się las i wysokie pagórki i jeszcze do tego wszystkiego zachodzące słońce. Po prostu bajka.
– Podoba Ci się?
– Tu jest pięknie – mówiłam, dalej rozglądając się, kiedy zauważyłam małą chatkę. Była dziwnie znajoma jakbym tu już kiedyś była.
– Chodź rozłożymy koc piknikowy –powiedział prowadząc mnie za rękę. Szłam za nim dalej przyglądając się chatce. Przecież to jest mój dawny dom, w którym mieszkałam przez trzy lata zanim wyjechaliśmy z rodzicami do Waszyngtonu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro